Wspólna kuchnia, wspólne życie – czy naprawdę można dzielić wszystko?
— Znowu nie umyłaś po sobie naczyń, Kasiu! — wybuchłam, patrząc na stertę brudnych talerzy w zlewie. Moje słowa zawisły w powietrzu, a cisza, która po nich zapadła, była gęsta jak śmietana, którą wczoraj ktoś zostawił na blacie. Kasia nawet nie podniosła wzroku znad telefonu. Siedziała przy stole, popijając kawę, jakby nic się nie stało.
Mieszkam z Antonem w jego domu – choć nie do końca jest to tylko jego. Oprócz nas żyją tu jeszcze jego młodszy brat Paweł i jego żona Kasia. Mamy jedną wspólną kuchnię, produkty kupujemy razem, gotujemy na zmianę, a rachunki dzielimy po równo. Brzmi jak idealna spółdzielnia, prawda? Tyle że rzeczywistość jest zupełnie inna.
Kiedy wprowadziliśmy się do tego domu, byłam pełna nadziei. Myślałam, że wspólne życie z rodziną Antona będzie jak z filmów – śmiech, wspólne obiady, wsparcie. Zamiast tego codzienność okazała się niekończącą się walką o porządek, sprawiedliwość i… szacunek. Najbardziej bolało mnie to, że Kasia, moja bratowa, traktowała naszą kuchnię jak hotelową restaurację. Gotowała rzadko, sprzątała jeszcze rzadziej, a kiedy zwracałam jej uwagę, wzruszała ramionami lub udawała, że nie słyszy.
— Przecież wczoraj gotowałam zupę — rzuciła kiedyś, gdy poprosiłam ją o pomoc przy obiedzie.
— Tak, ale to było tydzień temu — odpowiedziałam z ironią, czując, jak narasta we mnie frustracja.
Anton próbował mnie uspokajać. — Daj spokój, Ola, nie warto się denerwować. Każdy ma swoje tempo. — Ale to nie chodziło o tempo, tylko o zwykły szacunek. Paweł, brat Antona, był wiecznie nieobecny – praca, siłownia, koledzy. W domu pojawiał się tylko na posiłki, które najczęściej przygotowywałam ja albo Anton. Kasia zaś potrafiła godzinami siedzieć w kuchni, przeglądając Instagram, podczas gdy ja zmywałam po wszystkich.
Pewnego dnia, kiedy wróciłam z pracy, zobaczyłam, że w kuchni panuje totalny chaos. Na stole leżały resztki śniadania, zlew był pełen naczyń, a na podłodze rozlana kawa. Poczułam, jak łzy napływają mi do oczu. To był mój dzień gotowania, a zamiast zacząć przygotowywać obiad, musiałam najpierw posprzątać po innych.
Wtedy nie wytrzymałam. Wybuchłam płaczem, rzucając ścierką o blat. Kasia spojrzała na mnie z zaskoczeniem, jakby pierwszy raz zobaczyła, że coś jest nie tak. — Co się stało? — zapytała z udawaną troską.
— Co się stało? — powtórzyłam, ledwo powstrzymując szloch. — Mam dość bycia waszą służącą! Czy naprawdę tak trudno po sobie posprzątać?
Paweł wszedł do kuchni w samym środku tej sceny. — O co ten hałas? — spytał z irytacją.
— O to, że wasza żona nie potrafi po sobie posprzątać! — wykrzyczałam, nie dbając już o to, jak to zabrzmi.
Anton próbował załagodzić sytuację, ale tym razem nie pozwoliłam mu się wtrącić. — Nie, Anton, nie będę już tego dłużej znosić. Albo ustalimy jasne zasady, albo ja się wyprowadzam.
Nastała cisza. Kasia w końcu odłożyła telefon i spojrzała mi prosto w oczy. — Przesadzasz. To tylko naczynia.
— Dla ciebie może tylko naczynia, dla mnie to codzienna walka o szacunek i sprawiedliwość — odpowiedziałam drżącym głosem.
Wieczorem usiedliśmy wszyscy przy stole. Atmosfera była ciężka, jakby w powietrzu wisiała burza. Anton zaczął: — Musimy ustalić nowe zasady. Każdy sprząta po sobie, gotujemy na zmianę i nie zostawiamy bałaganu na później. Jeśli komuś coś nie pasuje, niech powie teraz.
Kasia wzruszyła ramionami. — Dobrze, spróbuję się bardziej starać — powiedziała bez przekonania. Paweł milczał, patrząc w okno. Wiedziałam, że to tylko słowa, ale miałam nadzieję, że coś się zmieni.
Przez kilka dni rzeczywiście było lepiej. Kasia zaczęła czasem zmywać po sobie, nawet ugotowała obiad dla wszystkich. Ale szybko wszystko wróciło do normy. Znowu to ja sprzątałam najwięcej, a Kasia coraz częściej znikała z domu pod pretekstem spotkań z koleżankami.
Zaczęłam się zastanawiać, czy naprawdę warto walczyć o wspólne życie pod jednym dachem. Coraz częściej myślałam o wyprowadzce. Anton widział, jak bardzo mnie to wszystko męczy, ale był rozdarty między mną a bratem.
Pewnego wieczoru, kiedy siedziałam sama w kuchni, usłyszałam rozmowę Kasi i Pawła w ich pokoju. — Nie rozumiem, czemu Ola się tak czepia. Przecież to tylko domowe obowiązki — mówiła Kasia z pretensją w głosie.
— Może po prostu jej zależy na porządku? — odpowiedział Paweł niepewnie.
— Albo chce nas stąd wykurzyć — syknęła Kasia.
Poczułam się jak intruz we własnym domu. Czy naprawdę byłam taka zła? Czy oczekiwanie wzajemnego szacunku i współpracy to za dużo?
Następnego dnia postanowiłam porozmawiać z Antonem na poważnie. — Kochanie, ja już tak nie mogę. Albo coś się zmieni, albo musimy się wyprowadzić.
Anton objął mnie i powiedział cicho: — Wiem, że ci ciężko. Spróbuję jeszcze raz porozmawiać z Pawłem.
Ale czy rozmowa coś zmieni? Czy można zmusić kogoś do współpracy i szacunku? Czy wspólna kuchnia zawsze musi być polem bitwy?
Czasem zastanawiam się, czy rodzina to naprawdę siła, czy raczej ciężar, który dźwigamy z poczucia obowiązku. Czy warto walczyć o wspólne życie, jeśli codzienność zamienia się w nieustanną walkę o drobiazgi? Może czasem lepiej odpuścić i zadbać o własny spokój?