Wigilia, w której powiedziałem „Dość!”: Jak odmieniłem życie swoje, mojej ukochanej i rodziny
— Znowu przyszła w tych swoich dziwnych butach… — szepcze ciocia Halina, nieświadoma, że stoję tuż za drzwiami kuchni. — I patrz, jak się zachowuje. Jakby była lepsza od nas wszystkich!
Zaciskam pięści. Magda właśnie pomaga babci nakładać barszcz do talerzy. Uśmiecha się, choć widzę, jak drżą jej ręce. Słyszała. Wiem to. Słyszała już nie raz.
— Michał, chodź tu na chwilę — woła mama z salonu. — Pomóż tacie przynieść prezenty.
Wchodzę do pokoju, czując jak w gardle rośnie mi gula. Tata rzuca mi krótkie spojrzenie spod krzaczastych brwi. — No, rusz się, synu. Nie każ wszystkim czekać.
Wszyscy czekają na mnie. Ale ja czekam na coś innego — na moment, w którym przestanę być tym, który zawsze milczy. Który udaje, że nie widzi, jak Magda jest traktowana przez moją rodzinę. Bo przecież „to tylko żarty”, „to taka nasza tradycja”, „nie bierz tego do siebie”.
Ale dziś nie potrafię już udawać.
Magda odkłada łyżkę i siada obok mnie przy stole. Przez chwilę nasze spojrzenia się spotykają. Widzę w jej oczach zmęczenie i smutek. Przez chwilę mam ochotę ją przytulić, powiedzieć, że zaraz się skończy, że zaraz pojedziemy do domu i wszystko będzie dobrze.
Ale wiem, że to nieprawda.
Babcia zaczyna czytać fragment Ewangelii o narodzeniu Jezusa. Wszyscy milkną. Nawet ciocia Halina. Ale kiedy przechodzimy do dzielenia się opłatkiem, atmosfera znowu gęstnieje.
— Magda, a ty to chyba nie wierzysz w takie rzeczy? — rzuca kuzynka Ania z uśmiechem pełnym złośliwości.
— Wierzę w ludzi — odpowiada cicho Magda, ale jej głos drży.
— No właśnie — wtrąca się ciocia Halina. — Teraz to młodzi wszystko wiedzą najlepiej. A potem dziwią się, że są sami na święta.
Czuję, jak coś we mnie pęka.
— Dość! — mówię głośniej niż zamierzałem. Wszyscy zamierają z opłatkiem w dłoniach.
— Michał… — zaczyna mama ostrzegawczo.
— Nie! — przerywam jej. — Mam już dość tych docinek i złośliwości. Magda jest moją dziewczyną i jeśli ktoś ma z tym problem, to niech powie mi to prosto w twarz!
Zapada cisza. Słyszę tylko tykanie zegara i szum w uszach.
— Synu, uspokój się… — tata próbuje załagodzić sytuację.
— Nie! — powtarzam. — Od lat przychodzę tu i udaję, że wszystko jest w porządku. Ale nie jest! Magda nie zrobiła wam nic złego. To wy ją ranimy! To wy sprawiacie, że te święta są dla niej koszmarem!
Widzę łzy w oczach Magdy. Widzę szok na twarzach rodziny.
— Michał… — mama próbuje jeszcze raz.
— Mamo, czy naprawdę chcesz, żebym co roku przychodził tu z kimś i patrzył, jak go niszczycie? Czy o to chodzi w świętach?
Nikt nie odpowiada. Nawet ciocia Halina spuszcza wzrok.
Magda nagle wstaje od stołu.
— Przepraszam… Muszę wyjść na chwilę — mówi cicho i wychodzi do przedpokoju.
Patrzę za nią bezradnie. Chcę pobiec za nią, ale czuję na sobie wzrok całej rodziny.
— Michał… — tata podchodzi do mnie i kładzie mi rękę na ramieniu. — Może trochę przesadzasz? To przecież święta…
— Właśnie dlatego! — krzyczę niemal rozpaczliwie. — Właśnie dlatego! Bo to święta! Czy naprawdę nie rozumiecie?
Wychodzę do przedpokoju. Magda stoi przy oknie i ociera łzy.
— Przepraszam cię… — mówię cicho.
— To nie twoja wina — odpowiada drżącym głosem. — Ale nie wiem, czy dam radę tu wrócić.
Przez chwilę stoimy w milczeniu. Słyszę zza drzwi stłumione głosy rodziny.
— Może powinniśmy pojechać do mnie? — pyta Magda niepewnie.
Patrzę na nią i nagle wiem, co muszę zrobić.
— Tak… Chodźmy stąd — mówię stanowczo.
Wchodzę jeszcze raz do salonu. Wszyscy patrzą na mnie z niedowierzaniem.
— Wychodzimy — mówię spokojnie. — Jeśli chcecie nas kiedyś zobaczyć znowu przy tym stole, musicie zacząć traktować Magdę z szacunkiem. I mnie też.
Zabieram płaszcz Magdy i swój. Wychodzimy razem na zimne podwórko. Śnieg skrzypi pod butami.
W samochodzie Magda płacze cicho. Ja trzymam kierownicę tak mocno, że bieleją mi knykcie.
— Przepraszam… Może nie powinienem był tak wybuchnąć…
Magda patrzy na mnie przez łzy i uśmiecha się smutno.
— Byłeś odważny… Nikt nigdy mnie tak nie bronił.
Jadąc przez zasypane ulice Warszawy czuję ulgę i strach jednocześnie. Co będzie dalej? Czy rodzina mi wybaczy? Czy ja im wybaczę?
Następnego dnia dostaję SMS-a od mamy: „Przepraszam. Musimy porozmawiać.”
Nie wiem jeszcze, jak potoczy się ta historia. Ale wiem jedno: tej Wigilii już nigdy nie zapomnę.
Czy warto było postawić wszystko na jedną kartę? Czy rodzina może się zmienić? A może czasem trzeba po prostu odejść? Co wy byście zrobili na moim miejscu?