Teściowa, która chciała zamienić nasze życie w koszmar
— Nie rozumiesz, Marto? Ja już nie mam siły mieszkać sama w tym domu! — głos teściowej Wiesławy odbijał się echem od ścian naszej małej kawalerki. Stała w progu, z rękami założonymi na piersi, a jej spojrzenie przeszywało mnie na wskroś. — Tu jest ciepło, blisko sklepy, tramwaj pod nosem. Po co wam taki duży dom na wsi? Przecież to się tylko marnuje!
Wiedziałam, że ten dzień kiedyś nadejdzie, ale nie sądziłam, że tak szybko. Wiesława od miesięcy dawała nam do zrozumienia, że jej dom na obrzeżach Łodzi to już za dużo na jej wiek. Mój mąż, Tomek, próbował ją przekonać, że przecież może zatrudnić opiekunkę albo poprosić sąsiadkę o pomoc. Ale ona miała już swój plan.
— Mamo, przecież my tu mamy tylko dwa pokoje… — zaczął Tomek nieśmiało.
— I co z tego? — przerwała mu ostro. — Ja całe życie pracowałam, żebyście wy mieli lepiej! Teraz wy możecie się poświęcić dla mnie. Zresztą, dom na wsi jest większy. Wy tam będziecie mieli przestrzeń, a ja tu będę miała wygodę.
Poczułam, jak narasta we mnie złość. Nasza kawalerka to był nasz azyl. Kupiliśmy ją po latach wynajmowania pokoi u obcych ludzi. Każda cegła była opłacona wyrzeczeniami i nadgodzinami w pracy. A teraz ktoś miał nam to odebrać tylko dlatego, że „jest starszy i mu się należy”?
— Wiesiu, ale ten dom… On się sypie! Dach przecieka, ogrzewanie ledwo działa, a do sklepu dwa kilometry przez las! — powiedziałam drżącym głosem.
Teściowa wzruszyła ramionami.
— To sobie naprawicie. Jesteście młodzi. Ja już nie mam siły.
Zrobiło mi się słabo. Przed oczami stanęły mi wszystkie zimne wieczory w tamtym domu, kiedy odwiedzaliśmy ją z Tomkiem. Grzyb na ścianach, wilgoć w powietrzu i szczury w piwnicy. A ona chciała nas tam wysłać jak niechciane meble.
Przez kolejne tygodnie temat powracał jak bumerang. Wiesława dzwoniła codziennie, czasem nawet kilka razy dziennie. Najpierw prosiła, potem szantażowała emocjonalnie:
— Jak mnie zostawicie samą, to pewnie znajdą mnie martwą po tygodniu! — płakała do słuchawki.
Tomek coraz częściej wracał z pracy przybity i milczący. Widziałam, jak bardzo go to boli. Kochał matkę, ale wiedział też, ile dla nas znaczy nasze mieszkanie.
Pewnego wieczoru usiedliśmy razem przy stole.
— Marta… Może jednak spróbujemy? — powiedział cicho. — Może uda się coś wyremontować?
Poczułam łzy napływające do oczu.
— Tomek, ja nie chcę tam mieszkać! To nie jest dom dla młodych ludzi! Tam nawet internet ledwo działa! — wybuchłam.
Wiedziałam jednak, że on czuje się rozdarty między mną a matką. Zaczęliśmy się kłócić coraz częściej. O wszystko: o pieniądze na remonty, o przyszłość dzieci (których jeszcze nie mieliśmy), o to, czyja racja jest ważniejsza.
Wiesława nie odpuszczała. Pewnego dnia przyszła z walizką i oznajmiła:
— Przenoszę się do was na próbę. Zobaczymy, jak się tu mieszka.
Byłam w szoku. Przez tydzień nasza kawalerka zamieniła się w pole bitwy. Wiesława narzekała na wszystko: na hałas z ulicy, na niewygodne łóżko, na brak miejsca w lodówce.
— Jak wy tu możecie żyć? — pytała z pogardą.
A jednak nie chciała wrócić do siebie.
Któregoś dnia wróciłam z pracy i zobaczyłam ją rozmawiającą przez telefon z jakimś agentem nieruchomości.
— Tak, synowa i syn już się zastanawiają nad przeprowadzką… Tak, dom jest duży… Tak, można by go sprzedać albo wynająć… — mówiła szeptem.
Poczułam zimny dreszcz na plecach. Czy ona naprawdę chce nas zmusić do przeprowadzki tylko po to, żeby potem pozbyć się domu?
Wieczorem wybuchła awantura.
— Mamo! Co ty wyprawiasz?! — krzyczał Tomek. — To nasz dom rodzinny! Nie możesz tak po prostu go sprzedać!
Wiesława rozpłakała się i zaczęła mówić o swojej samotności, o tym jak bardzo jej ciężko i jak niewdzięczni jesteśmy.
Nie spałam całą noc. W głowie kłębiły mi się myśli: czy naprawdę jestem taka zła? Czy powinnam poświęcić swoje szczęście dla niej? A może to ona przekracza granice?
Następnego dnia podjęliśmy decyzję: musimy postawić granice. Zaproponowaliśmy Wiesławie pomoc w znalezieniu opiekunki i remont domu na nasz koszt — ale pod warunkiem, że zostanie u siebie.
Obraziła się śmiertelnie. Przez kilka tygodni nie odbierała telefonów ani nie odpisywała na wiadomości. Tomek cierpiał, ja czułam ulgę i wyrzuty sumienia jednocześnie.
Dziś minęło pół roku od tamtych wydarzeń. Wiesława pogodziła się z nami tylko częściowo — relacje są chłodne i oficjalne. Ale nasze życie wróciło do normy.
Czasem patrzę na Tomka i zastanawiam się: czy rodzina naprawdę daje prawo do wszystkiego? Czy troska może być wymówką do manipulacji? Może czasem trzeba być egoistą, żeby nie stracić siebie?