„Szczęście w ciszy”: Moja mama, jej dziwne wybory i rodzinna tajemnica, która zmieniła wszystko

– Mamo, dlaczego znowu masz na sobie tę starą bluzę? – zapytałam, ledwo powstrzymując irytację. Stała w kuchni, mieszając zupę w garnku, a jej rękawy były przetarte na łokciach. W szafie wisiały przecież nowe swetry, które kupiłyśmy razem na wyprzedaży w Galerii Krakowskiej.

Mama spojrzała na mnie przez ramię i uśmiechnęła się lekko. – Szczęście lubi ciszę, Marto. – To jej ulubione powiedzenie. Zawsze wtedy czułam się tak, jakby rozmawiała ze mną przez mgłę.

Nie rozumiałam tego. Miałam dwadzieścia dwa lata i studiowałam psychologię na UJ. Wydawało mi się, że potrafię rozgryźć ludzi, ale własna matka była dla mnie zagadką. Ojciec odszedł, gdy miałam dwanaście lat. Zostawił nas z kredytem na mieszkanie i pustką, której nie dało się niczym wypełnić. Mama nigdy nie narzekała, ale od tamtej pory zaczęła się zmieniać. Przestała kupować sobie cokolwiek nowego, a jeśli już – chowała rzeczy głęboko do szafy.

Pamiętam, jak kiedyś wróciłam ze szkoły i zobaczyłam ją płaczącą w łazience. Myślała, że nie słyszę. Od tamtej pory postanowiłam być silna za nas obie.

– Mamo, to nie jest normalne – powiedziałam pewnego wieczoru, gdy siedziałyśmy przy stole. – Ludzie patrzą na ciebie dziwnie. W pracy też cię komentują. Po co ci te wszystkie nowe ubrania, skoro ich nie nosisz?

Westchnęła ciężko i spojrzała na mnie z takim smutkiem, że aż ścisnęło mnie w gardle.

– Marto, nie wszystko jest takie proste. Ty widzisz tylko ubrania. Ja widzę coś więcej.

– Co takiego? – naciskałam.

– Pamiętasz babcię Zosię? – zapytała nagle.

Skinęłam głową. Babcia była cicha, zamknięta w sobie. Zmarła nagle na zawał kilka lat temu.

– Ona też zawsze powtarzała: „Szczęście lubi ciszę”. Wiesz dlaczego? Bo kiedyś wszystko straciła przez to, że za bardzo się cieszyła życiem. Ludzie jej zazdrościli, plotkowali, aż w końcu ktoś ją okradł. Od tamtej pory nauczyła się nie rzucać szczęścia na pokaz.

Zamilkłam. Nigdy nie słyszałam tej historii.

– Ale to nie znaczy, że musisz żyć jak pustelnica! – wybuchłam w końcu. – Przecież jesteśmy bezpieczne! Mamy siebie!

Mama uśmiechnęła się smutno.

– Ty jesteś młoda. Jeszcze nie rozumiesz, jak łatwo można wszystko stracić.

Od tej rozmowy zaczęłam bardziej obserwować mamę. Zauważyłam, że unika spotkań rodzinnych, nie odbiera telefonów od ciotek i kuzynów. Nawet sąsiadce z naprzeciwka odpowiada półsłówkami. Zaczęło mnie to przerażać.

Pewnego dnia przyszła do nas ciocia Basia.

– Bożena, co ty wyprawiasz? – zaczęła bez ogródek. – Dzieciak dorasta, a ty się chowasz jak mysz pod miotłą! Przecież życie jest po to, żeby je przeżyć!

Mama spuściła wzrok.

– Basia, nie rozumiesz…

– A co tu rozumieć? – przerwała jej ciocia. – Ja wiem swoje! Ty się boisz ludzi! Ale Martusia nie może tak żyć!

Wybiegłam wtedy do swojego pokoju i rozpłakałam się jak dziecko. Czułam się rozdarta między lojalnością wobec mamy a własną potrzebą normalności.

Zaczęłam coraz częściej wychodzić z domu – na uczelnię, do znajomych, na długie spacery po Plantach. Tam czułam się wolna. Ale za każdym razem wracałam do tego samego: mama siedząca przy kuchennym stole w tej samej starej bluzie.

Któregoś dnia znalazłam w jej szafie pudełko pełne listów i zdjęć. Na jednym z nich była młoda mama – uśmiechnięta, piękna, ubrana w kolorową sukienkę na jakimś weselu. Obok niej tata i ja jako małe dziecko. Na odwrocie zdjęcia ktoś napisał: „Bożena – najpiękniejsza dziewczyna w całej Nowej Hucie!”

Z listów dowiedziałam się o czymś jeszcze – o plotkach, które krążyły po rodzinie po odejściu taty; o sąsiadach, którzy wytykali mamę palcami; o tym, jak bardzo ją to bolało.

Wieczorem usiadłam obok niej na kanapie.

– Mamo… Przepraszam, że byłam dla ciebie taka ostra. Przeczytałam twoje listy…

Spojrzała na mnie zaskoczona.

– Chciałam tylko chronić nas przed ludźmi – wyszeptała drżącym głosem. – Przed ich zazdrością, złośliwością…

Objęłam ją mocno.

– Ale mamo… Może czas przestać się bać? Może szczęście nie musi być ciche?

Nie odpowiedziała od razu. Tylko łzy popłynęły jej po policzkach.

Od tamtej pory próbujemy razem uczyć się nowego życia. Czasem mama zakłada nowy sweter – jeszcze niepewnie, jeszcze z wahaniem. Ale coraz częściej widzę w jej oczach dawny blask.

Czasem myślę: ile jeszcze rodzin żyje w cieniu cudzych opinii? Ile szczęścia marnuje się przez strach przed zazdrością innych?

A wy? Czy też czasem chowacie swoje szczęście przed światem? Czy warto?