Synowa stawia warunki – historia rodzinna pełna napięć i niedopowiedzeń

— Nie, Władysławie Kazimierzu! Nie i koniec! — uderzyłam pięścią w stół, aż filiżanki zadzwoniły na spodkach. W powietrzu zawisła cisza, którą przerywał tylko stukot mojego serca. Czułam, jak cała złość i frustracja, gromadzone przez miesiące, wylewają się ze mnie jednym ruchem.

Teść uniósł zdziwione brwi, odłożył gazetę na blat. — Kinga, o co chodzi? Co się stało?

— Stało się to, że nie jestem waszą służącą! — wstałam gwałtownie, ręce w boki. — Mam dość tego, że wszystko jest na mojej głowie! Pranie, gotowanie, zakupy, opieka nad dziećmi! A wy? Siedzicie i udajecie, że mnie nie ma!

Władysław Kazimierz spojrzał na mnie z niedowierzaniem. Przez chwilę miałam wrażenie, że zaraz wybuchnie śmiechem albo zacznie mnie pouczać jak dziecko. Ale on tylko westchnął ciężko.

— Kinga… przecież zawsze sobie radziłaś. Myślałem, że lubisz mieć wszystko pod kontrolą.

— To nie jest kwestia lubienia! — głos mi zadrżał. — To jest kwestia szacunku! Od miesięcy czuję się tu jak powietrze. Nawet Michał… — spojrzałam na męża, który właśnie wszedł do kuchni z telefonem przy uchu. — Michał! Możesz się wreszcie odezwać?

Mój mąż spojrzał na mnie zaskoczony, jakby pierwszy raz widział mnie w takim stanie.

— Co się dzieje? — zapytał cicho.

— Co się dzieje? — powtórzyłam z goryczą. — To, że jestem zmęczona! Że nie mam już siły być wszystkim dla wszystkich! Że nikt nie pyta, jak się czuję!

W kuchni zrobiło się duszno. Teściowa, pani Helena, weszła z przedpokoju z naręczem prania.

— Kinga, może usiądziesz? Zrobię ci herbaty…

— Nie chcę herbaty! — krzyknęłam. — Chcę trochę wsparcia! Chcę, żeby ktoś mnie zauważył!

Wszyscy patrzyli na mnie jak na wariatkę. Ale ja już nie mogłam dłużej milczeć.

Od kiedy zamieszkaliśmy z Michałem u jego rodziców po tym, jak straciłam pracę w przedszkolu i nie było nas stać na własne mieszkanie, czułam się coraz bardziej przytłoczona. Na początku myślałam: „To tylko na chwilę”. Ale ta chwila trwała już ponad rok. Każdego dnia czułam się mniej sobą. Każdego dnia coraz bardziej znikałam.

Teściowa zawsze była uprzejma, ale jej uprzejmość miała ostrze – wszystko musiało być po jej myśli. „Kinga, może byś upiekła ciasto na niedzielę?”, „Kinga, dzieci trzeba odebrać z przedszkola”, „Kinga, Władysław lubi schabowe na obiad”. Nawet nie pytała – po prostu zakładała, że zrobię to wszystko.

Michał pracował do późna. Wracał zmęczony i od razu siadał do komputera albo oglądał telewizję. Czasem próbowałam z nim rozmawiać:

— Michał, czuję się tu obco…

— Kochanie, przecież to tylko przejściowe…

Ale ile można być „przejściowym”? Ile można czekać na lepsze jutro?

Dzieci były moją jedyną radością. Ale nawet one zaczęły zauważać moje zmęczenie. Ostatnio Zuzia zapytała:

— Mamusiu, dlaczego płaczesz wieczorem?

Nie wiedziałam, co odpowiedzieć.

Wróćmy do kuchni. Władysław Kazimierz podrapał się po głowie.

— Kinga… może przesadzasz? Przecież Helena też pomaga…

— Pomaga? — zaśmiałam się gorzko. — Pomaga mi mieć więcej obowiązków!

Helena zacisnęła usta.

— Jeśli ci tak źle, to może powinniście się wyprowadzić?

Zrobiło mi się zimno. To było jak policzek.

— Może powinniśmy… — szepnęłam.

Michał spojrzał na mnie z przestrachem.

— Kinga…

— Nie chcę już tak żyć! — powiedziałam stanowczo. — Albo coś się zmieni, albo naprawdę odejdę!

Wyszedł ze mnie cały strach. Po raz pierwszy od dawna poczułam się silna.

Wieczorem Michał przyszedł do mnie do pokoju dzieci.

— Kinga… przepraszam. Nie widziałem tego wszystkiego. Myślałem, że jakoś to znosisz…

Spojrzałam na niego przez łzy.

— Nie chcę już znosić. Chcę żyć normalnie. Chcę mieć dom, w którym jestem partnerką, a nie służącą.

Przytulił mnie mocno.

— Spróbujemy coś zmienić. Obiecuję.

Nie wiem, czy dotrzyma słowa. Nie wiem, czy naprawdę coś się zmieni. Ale wiem jedno: musiałam postawić granicę. Musiałam upomnieć się o siebie.

Czasem zastanawiam się: ile kobiet w Polsce czuje się tak jak ja? Ile z nas boi się powiedzieć „dość”? Czy naprawdę musimy wybierać między rodziną a własnym szczęściem? Może czas zacząć mówić głośno o tym, co boli – zanim będzie za późno.