Przypadkiem odkryłam testament mamy i dowiedziałam się, że nie zostawiła mi nic. Czy kiedykolwiek jej wybaczę?

— Co to jest? — zapytałam, trzymając w ręku pożółkły dokument, który przypadkiem znalazłam na nocnym stoliku mamy. Moje serce waliło jak oszalałe, a dłonie drżały, kiedy czytałam kolejne linijki testamentu. Wszystko, dosłownie wszystko, miała odziedziczyć moja młodsza siostra, Marta. Ja — Anna — nie byłam nawet wspomniana.

— Oddaj to natychmiast! — Mama wbiegła do pokoju, jej twarz była blada jak ściana. — To nie twoja sprawa!

— Jak to nie moja sprawa?! — krzyknęłam, czując jak łzy napływają mi do oczu. — Przecież jestem twoją córką! Dlaczego mnie wykluczyłaś?

Mama odwróciła wzrok. Przez chwilę w pokoju panowała cisza, którą przerywał tylko mój przyspieszony oddech. Marta stała w drzwiach, zdezorientowana i przestraszona.

Nie pamiętam, jak długo trwała ta kłótnia. Wiem tylko, że krzyczałyśmy na siebie, rzucałyśmy oskarżenia i wypominałyśmy sobie wszystko, co złe wydarzyło się przez ostatnie lata. Mama próbowała tłumaczyć się mętnie: „To tylko formalność”, „Jeszcze nic nie jest przesądzone”, „Nie chciałam cię zranić”. Ale ja już nie słuchałam. W mojej głowie dudniło jedno zdanie: „Nie jestem dla niej ważna”.

Od tamtej chwili wszystko się zmieniło. Każdy dzień w naszym domu był jak pole bitwy. Unikałam mamy, a ona mnie. Marta próbowała nas pogodzić, ale czułam do niej żal — przecież to ona miała dostać wszystko! Nawet jeśli nie była temu winna, nie potrafiłam patrzeć na nią bez goryczy.

Zaczęłam analizować całe moje życie. Czy naprawdę byłam gorsza? Przecież zawsze starałam się być dobrą córką. Pomagałam mamie po śmierci taty, rezygnowałam z własnych planów, żeby jej ulżyć. Marta była tą „delikatną”, „wrażliwą”, której trzeba było pomagać. Ja byłam „silna”, więc nikt się mną nie przejmował.

Pamiętam jedną noc, kiedy nie mogłam zasnąć. Siedziałam na łóżku i płakałam w poduszkę. Wtedy przyszła Marta.

— Anka… — zaczęła niepewnie. — Przysięgam ci, że nic o tym nie wiedziałam. Gdybym mogła, oddałabym ci połowę…

— To nie twoja wina — przerwałam jej szorstko, choć w głębi duszy chciałam ją przytulić. Ale nie mogłam. Czułam się zdradzona przez wszystkich.

W pracy też zaczęło mi się sypać. Byłam rozkojarzona, popełniałam błędy, szefowa wezwała mnie na rozmowę.

— Anna, co się z tobą dzieje? Zawsze byłaś sumienna…

Nie potrafiłam odpowiedzieć. Jak miałam powiedzieć komuś obcemu, że własna matka mnie wykluczyła?

W końcu zebrałam się na odwagę i poszłam do mamy.

— Chcę wiedzieć dlaczego — powiedziałam cicho, patrząc jej prosto w oczy.

Mama długo milczała. W końcu westchnęła ciężko.

— Bałam się… Bałam się, że jeśli podzielę wszystko po równo, znowu zaczniecie się kłócić o pieniądze tak jak po śmierci taty. Ty zawsze sobie radziłaś, Aniu. Marta… ona jest słaba. Chciałam ją zabezpieczyć.

— A ja? — zapytałam drżącym głosem. — Ja nie zasługuję na nic?

— Zasługujesz na wszystko… Ale myślałam, że poradzisz sobie sama.

To bolało jeszcze bardziej niż sam testament. Bycie „tą silną” okazało się przekleństwem.

Od tamtej rozmowy minęły tygodnie. Próbowałyśmy rozmawiać jeszcze kilka razy, ale zawsze kończyło się płaczem lub milczeniem. Mama próbowała mnie przekonać, że mogę liczyć na nią za życia, ale ja już nie potrafiłam jej zaufać.

W święta siedziałyśmy przy jednym stole, ale każda z nas była gdzie indziej myślami. Marta wyjechała do Warszawy za pracą i kontakt się urwał. Mama coraz częściej chorowała i potrzebowała pomocy… Ale ja nie potrafiłam już być tą samą córką.

Czasem zastanawiam się: czy to ja jestem zbyt dumna? Czy powinnam wybaczyć mamie dla własnego spokoju? A może to ona powinna zrozumieć, jak bardzo mnie zraniła?

Może wy też mieliście podobne doświadczenia? Czy można wybaczyć rodzinie taką zdradę? Czy bycie „silnym” zawsze musi oznaczać bycie samotnym?