Przy źródle tajemnic: Historia Anny Kowalskiej
— Mamo, po co ty znowu tam idziesz? — głos mojej synowej, Magdy, rozbrzmiał za moimi plecami, kiedy z wysiłkiem zarzucałam drewniane wiadra na ramiona. Nie odpowiedziałam. Zamiast tego ruszyłam wąską ścieżką przez poranną mgłę, czując jak żelazne ucha wiader dzwonią cicho przy każdym kroku. Woda w studni — czysta, lodowata, przejrzysta — była dla mnie niczym świętość. To nie była tylko woda. To było coś więcej. To było wspomnienie, tajemnica i obietnica zarazem.
Przekroczyłam już siedemdziesiątkę, a jednak codziennie pielgrzymowałam na koniec wsi, do tego źródła. Ludzie mówili, że jestem uparta, twarda jak skała. Może mieli rację. Ale nikt nie wiedział, co tak naprawdę ciągnie mnie do tej studni. Nawet mój syn, Piotr, nie rozumiał. A Magda… Magda tylko kręciła głową i szeptała coś pod nosem o starych babach i ich dziwactwach.
Kiedy byłam młoda, ta studnia była centrum wszystkiego. Tu spotykały się kobiety z całej wsi, tu szeptano plotki i wyznawano sekrety. Tu pierwszy raz pocałował mnie mój mąż, Janek. Tu też dowiedziałam się o jego śmierci — przyniosła mi tę wiadomość sąsiadka, kiedy czerpałam wodę w upalny lipcowy dzień. Od tamtej pory studnia stała się dla mnie miejscem żałoby i modlitwy.
Ale to nie tylko wspomnienia mnie tu przyciągały. Była jeszcze tajemnica — coś, o czym nie mówiłam nikomu przez ponad czterdzieści lat. Coś, co mogło zniszczyć moją rodzinę, gdyby wyszło na jaw.
Tego ranka czułam ciężar tej tajemnicy bardziej niż zwykle. Może to przez kłótnię z Piotrem poprzedniego wieczoru. Przyszedł do mnie do kuchni, zmęczony po pracy, i rzucił:
— Mamo, musisz przestać chodzić do tej studni. Jesteś już stara. Co będzie, jak się przewrócisz?
— Nie twoja sprawa — odburknęłam. — To moje nogi i moje życie.
— Ale my się martwimy! — krzyknął nagle. — Magda mówi, że to niebezpieczne! Że zachowujesz się jakbyś… jakbyś czegoś szukała!
Zamknęłam oczy. Tak, szukałam czegoś. Ale nie tego, co oni myśleli.
Kiedy dotarłam do studni, usiadłam na kamieniu i spojrzałam na swoje odbicie w wodzie. Twarz poorana zmarszczkami, oczy pełne zmęczenia i bólu. Przypomniałam sobie tamten dzień sprzed lat — dzień, kiedy przyszła do mnie Zosia, moja przyjaciółka z dzieciństwa.
— Aniu… — szepnęła wtedy drżącym głosem. — Musisz mi pomóc.
Była w ciąży. Ojciec dziecka uciekł do miasta. Zosia bała się hańby, bała się matki. Przysięgłam jej wtedy, że nikomu nie powiem. Pomogłam jej urodzić dziecko w stodole mojego ojca. Potem… potem oddałyśmy chłopca do sierocińca w Lublinie.
Nikt nigdy się nie dowiedział. Zosia wyjechała do Niemiec i już nigdy nie wróciła do Polski. Ja zostałam z tym ciężarem sama.
Co roku przychodziłam do studni w dzień jego urodzin i wrzucałam do wody srebrną monetę — na szczęście dla niego, gdziekolwiek był.
Tego ranka usłyszałam za sobą kroki. Odwróciłam się gwałtownie — to był młody mężczyzna, może trzydziestoletni, o jasnych włosach i oczach tak podobnych do Zosi.
— Dzień dobry… — powiedział niepewnie. — Szukam pani Anny Kowalskiej.
Serce podskoczyło mi do gardła.
— To ja…
— Nazywam się Michał Nowak — przedstawił się cicho. — Szukam swojej matki… Powiedziano mi w urzędzie, że może pani coś wiedzieć.
Poczułam, jak świat wiruje mi przed oczami. Michał… Imię nadane przez Zosię jeszcze przed porodem.
— Skąd… skąd pan wie? — zapytałam drżącym głosem.
— Znalazłem listy… Listy mojej matki do pani sprzed lat.
Nie mogłam dłużej milczeć. Opowiedziałam mu wszystko — o Zosi, o tamtej nocy w stodole, o sierocińcu i o tym, jak co roku modliłam się za niego przy tej studni.
Michał słuchał w milczeniu. Na końcu zapytał tylko:
— Czy ona… czy ona mnie kochała?
Łzy popłynęły mi po policzkach.
— Kochała cię bardziej niż własne życie — wyszeptałam.
Kiedy wróciłam do domu tego dnia, Magda patrzyła na mnie podejrzliwie.
— Coś się stało? — zapytała.
— Tak… — odpowiedziałam cicho. — Ale to już nie twoja sprawa.
Przez kolejne dni Michał pojawiał się coraz częściej pod moim domem. Rozmawialiśmy godzinami o Zosi, o życiu na wsi, o tym, jak trudno jest wybaczyć sobie przeszłość.
Piotr był coraz bardziej zirytowany.
— Kim on jest? Czego chce od naszej rodziny? — pytał z gniewem.
Nie umiałam mu odpowiedzieć. Bałam się prawdy bardziej niż kiedykolwiek wcześniej.
W końcu usiedliśmy wszyscy przy stole: ja, Piotr, Magda i Michał.
— Muszę wam coś powiedzieć — zaczęłam drżącym głosem. — Michał jest synem mojej przyjaciółki Zosi…
Opowiedziałam im całą historię. Piotr patrzył na mnie z niedowierzaniem.
— Dlaczego nigdy nam nie powiedziałaś?
— Bo się bałam… Bałam się waszej reakcji. Bałam się osądu całej wsi.
Zapadła długa cisza.
Magda pierwsza przerwała milczenie:
— Każdy ma swoje tajemnice…
Od tamtej pory coś się zmieniło w naszym domu. Michał został na kilka tygodni we wsi. Pomagał mi przy gospodarstwie, rozmawiał z Piotrem o dawnych czasach. Magda zaczęła patrzeć na mnie z większym zrozumieniem.
Czasem myślę sobie: ile jeszcze takich tajemnic kryje nasza wieś? Ile osób nosi w sercu ciężar przeszłości?
Czy naprawdę można wybaczyć sobie błędy młodości? Czy prawda zawsze przynosi ulgę? Może czasem lepiej zostawić ją na dnie studni…