Przepracowałam życie za granicą, by kupić dzieciom domy. Teraz żadne z nich nie chce mnie u siebie…
— Mamo, ale przecież mówiłam ci, że nie mam miejsca — głos Magdy był zimny, jakby rozmawiała z obcą osobą. Stałam w jej przedpokoju z walizką, w której mieściło się całe moje życie. Po raz pierwszy od lat wróciłam do Polski na stałe, bo zdrowie już nie pozwalało mi dłużej pracować w niemieckim hotelu. W głowie dudniły mi słowa lekarza: „Pani Zofio, czas zwolnić. Serce już nie te lata.”
Patrzyłam na Magdę, moją najstarszą córkę, i nie mogłam uwierzyć, że to się dzieje naprawdę. Przecież to dla niej i jej rodzeństwa przez dwadzieścia pięć lat sprzątałam cudze domy, spałam po cztery godziny, znosiłam upokorzenia i tęsknotę. Każdą złotówkę odkładałam na ich przyszłość. Kupiłam im mieszkania — jedno Magdzie w Krakowie, drugie Pawłowi w Katowicach, trzecie Kasi w Gdańsku. Dla siebie nie zostawiłam nic.
— Magda… ja nie mam dokąd pójść — wyszeptałam, czując jak łzy napływają mi do oczu.
— Mamo, przecież możesz pojechać do Pawła albo Kasi. U nas jest ciasno, dzieci mają szkołę, Tomek pracuje zdalnie… — zaczęła wyliczać, unikając mojego wzroku.
Zamknęłam oczy. Przez chwilę widziałam siebie sprzed lat — młodą kobietę na dworcu w Katowicach, ściskającą bilet do Monachium i zdjęcia dzieci w portfelu. Obiecałam sobie wtedy, że wrócę szybko. Że wszystko będzie dobrze.
— Może zostanę tylko kilka dni? — zapytałam cicho.
Magda westchnęła ciężko. — Dobrze, ale tylko do końca tygodnia. Potem musisz coś wymyślić.
Weszłam do pokoju gościnnego, który bardziej przypominał składzik niż miejsce do spania. Na łóżku leżały pudła z zabawkami i stare ubrania. Usiadłam na brzegu i poczułam się jak intruz we własnym życiu.
Wieczorem zadzwoniłam do Pawła. Odebrał po kilku sygnałach.
— Cześć, mamo! Co tam?
— Paweł… czy mogłabym przyjechać na jakiś czas? U Magdy jest trochę ciasno…
Zapadła cisza.
— Wiesz… my z Anią mamy teraz remont. Wszystko rozkopane, kurz wszędzie… Może lepiej do Kasi? U niej chyba spokojniej.
Podziękowałam i rozłączyłam się. Z Kasią było podobnie: „Mamo, ja pracuję po dwanaście godzin, nie mam czasu się tobą zająć…”
Leżałam w nocy na niewygodnym łóżku i patrzyłam w sufit. Próbowałam zrozumieć, gdzie popełniłam błąd. Czy byłam złą matką? Czy to dlatego, że nie było mnie przy nich przez tyle lat? Przecież robiłam to wszystko dla nich…
Rano usłyszałam rozmowę Magdy z Tomkiem:
— Nie możemy jej tak zostawić — mówił cicho Tomek.
— A co ja mam zrobić? Przecież ona sama wybrała takie życie! My też mamy swoje problemy!
Zacisnęłam pięści pod kołdrą. Sama wybrałam? Czy miałam wybór?
Kiedy dzieci były małe, ich ojciec odszedł do innej kobiety. Zostałam sama z trójką dzieci i kredytem na mieszkanie. Pracy w Polsce nie było, a rachunki rosły szybciej niż pensja kasjerki w sklepie. Wyjazd był jedynym ratunkiem.
Pamiętam pierwszy telefon z Niemiec — Magda płakała do słuchawki:
— Mamusiu, kiedy wrócisz?
— Niedługo, kochanie. Muszę jeszcze trochę popracować…
To „niedługo” zamieniło się w lata.
Dzieci dorastały beze mnie. Wychowywała je babcia i sąsiedzi. Ja przysyłałam pieniądze, paczki z ubraniami i zabawkami na święta. Każdy list zaczynałam od „Kochane dzieci…”
Teraz siedziałam sama w pokoju pełnym cudzych rzeczy i czułam się bardziej obca niż kiedykolwiek.
Po kilku dniach Magda zaczęła się niecierpliwić:
— Mamo, mówiłaś, że to tylko kilka dni…
Zebrałam resztki godności i zadzwoniłam do starej znajomej z pracy za granicą — pani Haliny.
— Zosiu! Wracaj tu! Tu przynajmniej masz dach nad głową i swoje miejsce przy stole — powiedziała bez wahania.
Ale ja już nie miałam siły zaczynać wszystkiego od nowa. Chciałam być blisko dzieci. Chciałam poczuć się potrzebna.
W końcu Magda zaproponowała:
— Może wynajmiesz sobie coś małego? Pomogę ci znaleźć mieszkanie.
Zaśmiałam się gorzko:
— Za co? Wszystko oddałam wam…
Magda wzruszyła ramionami:
— Przecież to był twój wybór.
Wyszłam na balkon i patrzyłam na szare bloki Krakowa. Ludzie spieszyli się do pracy, dzieci biegły do szkoły. Nikt nie wiedział, że stoję tu z sercem pękniętym na pół.
Wieczorem zadzwoniła Kasia:
— Mamo… przepraszam, że tak wyszło. Może przyjedziesz do mnie na kilka dni?
Pojechałam do Gdańska z nadzieją na ciepłe przyjęcie. Kasia była miła, ale ciągle zabiegana. Widziałam ją tylko rano i późnym wieczorem. Czułam się jak ciężar.
Pewnego dnia usłyszałam jej rozmowę przez telefon:
— Nie wiem, co robić z mamą… Może powinna zamieszkać w jakimś domu spokojnej starości?
Zamarłam. Czy naprawdę stałam się problemem?
Przez kolejne tygodnie tułałam się między dziećmi jak bezdomna. Każde miało swoje życie, swoje sprawy, swoje plany — a dla mnie nie było już miejsca.
Któregoś wieczoru napisałam list:
„Kochane dzieci,
Nie wiem, gdzie popełniłam błąd. Chciałam dla was wszystkiego co najlepsze. Oddałam wam całe życie i każdą złotówkę. Teraz proszę tylko o jedno: o miejsce przy waszym stole.”
Nie zostawiłam listu na stole — schowałam go do kieszeni płaszcza i wyszłam na spacer nad morze.
Patrzyłam na fale rozbijające się o brzeg i myślałam: czy naprawdę można być tak bardzo samotnym wśród własnych dzieci?
Może powinnam była zostać w Polsce i żyć skromniej? Może wtedy bylibyśmy bliżej siebie?
A może to świat się zmienił — i dziś matka jest tylko dodatkiem do życia dorosłych dzieci?
Czy naprawdę zasłużyłam na to wszystko? Czy ktoś jeszcze pamięta o takich matkach jak ja?