Pożegnanie pełne nadziei: matczyna prośba o opiekę nad chorym dzieckiem

— Synu, posłuchaj mnie… — ledwo słyszalnym szeptem wyrzekła matka. Każde słowo przychodziło jej z trudem. Choroba nieubłaganie odbierała jej życie. Leżała w łóżku, wyniszczona, niemal przeźroczysta. Janowi wydawało się, że to nie jego matka. Dawniej była wysoka, pełna sił, z dobrym uśmiechem. Ale teraz… — Synu, błagam, nie zostawiaj Bronisławy… Trzeba się nią opiekować.

Zacisnąłem pięści, czując jak łzy napływają mi do oczu. Nie mogłem patrzeć na jej cierpienie. Przez chwilę miałem ochotę wybiec z pokoju, uciec od tej odpowiedzialności, od tego ciężaru, który właśnie na mnie spadał. Ale zostałem. Usiadłem na brzegu łóżka i chwyciłem jej wychudzoną dłoń.

— Mamo… — głos mi się załamał. — Przecież wiesz, że zrobię wszystko, co w mojej mocy.

Odpowiedziała tylko lekkim uśmiechem. W jej oczach zobaczyłem ulgę, ale też strach. Bała się o Bronisławę bardziej niż o siebie. Moja młodsza siostra miała zaledwie dziesięć lat i od urodzenia zmagała się z poważną wadą serca. Była delikatna jak porcelana, a mimo to zawsze uśmiechnięta. To ona najczęściej przynosiła matce herbatę, czytała jej bajki albo po prostu siedziała przy niej w ciszy.

Ojciec odszedł od nas trzy lata temu. Zostawił nas bez słowa wyjaśnienia, bez pieniędzy i wsparcia. Od tamtej pory wszystko było na głowie matki. Ja miałem wtedy dziewiętnaście lat i marzyłem o studiach w Krakowie. Ale życie szybko zweryfikowało moje plany.

Gdy matka zasnęła, wyszedłem na korytarz i oparłem się o zimną ścianę. W kuchni cicho płakała Bronisława. Usłyszałem jej cichy szloch i poczułem ukłucie winy – czy byłem dla niej wystarczająco dobrym bratem? Czy potrafię być dla niej kimś więcej?

— Bronek… — wszedłem do kuchni i przykucnąłem obok niej. — Chodź, położysz się ze mną. Nie chcę być sam.

Przytuliła się do mnie mocno, jakby bała się, że zaraz też zniknę. Pachniała dzieciństwem i lekami.

Następne dni były jak koszmar na jawie. Matka gasła z każdą godziną. Lekarze przychodzili coraz rzadziej, bo nie mogli już nic zrobić. Sąsiedzi przynosili jedzenie i pytali czy czegoś nam nie potrzeba, ale ja czułem tylko pustkę i narastający gniew – na ojca, na los, na siebie.

W końcu nadszedł ten dzień. Siedziałem przy łóżku matki razem z Bronisławą. Matka spojrzała na nas ostatni raz i wyszeptała: — Kocham was…

Potem była cisza.

Pogrzeb był skromny. Przyszło kilka sąsiadek i ciotka Zofia z Warszawy, która od razu zaczęła mówić o tym, że powinniśmy oddać Bronisławę do specjalnego ośrodka.

— Janek, ty jesteś jeszcze młody — mówiła stanowczo ciotka Zofia przy stole po pogrzebie. — Nie dasz rady sam wychować chorego dziecka! Przecież musisz pracować, studiować…

— Nie oddam jej nigdzie! — wybuchłem nagle, aż Bronisława przestraszona upuściła kubek z herbatą. — To moja siostra!

Ciotka spojrzała na mnie z politowaniem.

— Jesteś uparty jak twój ojciec…

Te słowa bolały bardziej niż cokolwiek innego. Przez kolejne dni ciotka próbowała mnie przekonać do swojego pomysłu, ale ja byłem nieugięty. Każdego ranka budziłem Bronisławę, przygotowywałem jej leki i śniadanie, potem biegłem do pracy w sklepie spożywczym na rogu ulicy. Po południu wracałem do domu i pomagałem jej w lekcjach.

Były dni, kiedy miałem ochotę krzyczeć ze zmęczenia i bezsilności. Czasem zamykałem się w łazience i płakałem cicho do ręcznika, żeby Bronisława nie słyszała. Ale były też chwile radości – kiedy Bronisława śmiała się podczas wspólnego oglądania bajek albo kiedy po raz pierwszy od śmierci matki powiedziała: — Janku, jesteś najlepszym bratem na świecie.

Pewnego dnia wróciłem do domu wcześniej niż zwykle i zobaczyłem Bronisławę siedzącą przy stole z ciotką Zofią.

— Janek musi mieć swoje życie — mówiła ciotka cicho, głaszcząc Bronisławę po głowie. — On nie może być twoją mamą.

Bronisława spojrzała na mnie wielkimi oczami.

— Ale ja chcę być z Jankiem…

Wtedy coś we mnie pękło.

— Ciociu, proszę cię… — powiedziałem drżącym głosem. — To nasza rodzina. Może nie jestem idealny, ale zrobię wszystko, żeby Bronisława była szczęśliwa.

Ciotka westchnęła ciężko i już więcej nie wracała do tego tematu.

Minęły miesiące. Nauczyłem się gotować dietetyczne obiady dla Bronisławy, umawiać ją na wizyty u lekarzy i rozmawiać z nauczycielami w szkole. Czasem miałem wrażenie, że jestem starym człowiekiem zamkniętym w ciele dwudziestolatka.

Najtrudniejsze były noce – kiedy Bronisława miała ataki duszności albo płakała przez sen za mamą. Wtedy siadałem przy jej łóżku i opowiadałem jej historie z dzieciństwa – o tym jak mama piekła najlepsze drożdżówki w okolicy albo jak tata zabierał nas nad Wisłę zanim odszedł.

W końcu nadszedł dzień operacji serca Bronisławy. Lekarze dawali jej niewielkie szanse na przeżycie zabiegu. Całą noc siedziałem pod szpitalną salą operacyjną, modląc się do Boga, którego istnienia nigdy nie byłem pewien.

Kiedy lekarz wyszedł rano i powiedział: „Udało się”, poczułem jakby ktoś zdjął mi z pleców ogromny ciężar.

Dziś minął rok od śmierci mamy. Bronisława powoli wraca do zdrowia i coraz częściej się uśmiecha. Ja nadal pracuję w sklepie i wieczorami uczę się do matury eksternistycznie. Czasem myślę o tym wszystkim co nas spotkało i pytam siebie: czy mogłem zrobić coś inaczej? Czy naprawdę byłem gotowy na taką odpowiedzialność?

Ale patrząc na Bronisławę wiem jedno – warto było walczyć.

Czy każdy z nas potrafiłby podjąć tak trudną decyzję? Jak daleko jesteśmy w stanie się posunąć dla tych, których kochamy?