Powrót z targu i niespodziewana lekcja dla swatki

– Co pani tu robi? – zapytałam ostrzej, niż zamierzałam, stawiając siatki z ziemniakami na ławce pod jabłonią. Moje serce waliło jak młot, bo przecież nie spodziewałam się nikogo w ogrodzie, a już na pewno nie swatki, tej cichej, zawsze uśmiechniętej kobiety, którą widziałam tylko raz – na weselu mojego syna.

Swatka, pani Halina, podniosła się z grządek, otrzepując dłonie z ziemi. Miała na sobie mój fartuch ogrodowy! – O, pani Zosiu, dzień dobry! – powiedziała z tym swoim łagodnym głosem. – Pomyślałam, że pomogę trochę w ogrodzie, skoro i tak przyszłam wcześniej.

W pierwszej chwili nie wiedziałam, co powiedzieć. W moim ogrodzie? Bez pytania? Przez chwilę patrzyłam na nią, jakby była przybyszem z innej planety. W głowie kłębiły mi się myśli: „Jak ona weszła? Przecież furtka była zamknięta… Czyżby klucz pod wycieraczką? Kto jej powiedział? Może syn?”

– Ale… skąd pani miała klucz? – zapytałam podejrzliwie.

– A, synowa mi dała – odpowiedziała beztrosko. – Mówiła, że mogę wpaść, jak będę chciała zobaczyć ogród.

Poczułam ukłucie złości. To mój ogród. Moje królestwo. Przez lata pielęgnowałam każdą grządkę, każdą różę. Nawet mój mąż, świętej pamięci Stefan, wiedział, że tu rządzę ja. A teraz jakaś obca kobieta grzebie w moich rabatach!

– Proszę wybaczyć, ale nie lubię niespodzianek – powiedziałam chłodno. – Szczególnie w swoim ogrodzie.

Swatka spuściła wzrok. – Nie chciałam sprawić kłopotu… Po prostu pomyślałam, że skoro jesteśmy rodziną…

Rodziną? Przez chwilę miałam ochotę wybuchnąć śmiechem. Rodziną? Zobaczyłyśmy się raz na weselu dzieci i już jesteśmy rodziną?

– Wie pani co? – zaczęłam ostrożnie. – Może napijemy się herbaty i porozmawiamy w domu.

W kuchni panowała niezręczna cisza. Pani Halina siedziała na brzegu krzesła, bawiąc się łyżeczką. Ja patrzyłam przez okno na ogród i próbowałam uspokoić oddech.

– Pani Zosiu… – zaczęła nieśmiało. – Chciałam tylko pomóc. Wiem, że dla pani to ważne miejsce. Ale może mogłybyśmy robić coś razem? Dla dzieci?

Zacisnęłam usta. „Dla dzieci” – zawsze to samo. Wszystko dla dzieci. A kto pomyśli o mnie?

– Pani Halino – powiedziałam powoli – ja całe życie byłam sama ze wszystkim. Mąż wcześnie odszedł, syn wyjechał do miasta, a teraz wraca tylko na święta. Ogród to jedyne miejsce, gdzie czuję się potrzebna.

Swatka spojrzała na mnie ze współczuciem. – Ja też jestem sama – wyszeptała. – Mój mąż pije… Córka wyprowadziła się do Warszawy i rzadko dzwoni. Myślałam… że może znajdę tu trochę spokoju.

Zrobiło mi się głupio. Przez chwilę widziałam w niej nie intruza, ale kobietę taką jak ja – samotną, zagubioną.

Ale wtedy zadzwonił telefon. To była moja synowa, Ania.

– Mamo! – usłyszałam w słuchawce jej roztrzęsiony głos. – Czy mama widziała moją mamę? Nie odbiera ode mnie telefonu!

Spojrzałam na swatkę. Siedziała nieruchomo, jakby bała się odezwać.

– Jest u mnie – powiedziałam sucho do słuchawki. – Wszystko w porządku.

Ania odetchnęła z ulgą. – Proszę jej powiedzieć, żeby zadzwoniła! Martwiłam się!

Odłożyłam telefon i spojrzałam na panią Halinę z nową podejrzliwością.

– Czy coś się stało? Dlaczego nie odbiera pani telefonu od córki?

Swatka spuściła głowę jeszcze niżej.

– Pokłóciłyśmy się rano… O pieniądze. Córka uważa, że za dużo jej pomagam finansowo. Że powinnam myśleć o sobie… Ale ja nie umiem inaczej.

Westchnęłam ciężko. Znałam ten ból aż za dobrze: chcesz dobrze dla dziecka, a ono cię odpycha.

– Wie pani co? – powiedziałam po chwili ciszy. – Może rzeczywiście powinniśmy spróbować razem popracować w ogrodzie. Ale na moich zasadach.

Swatka uśmiechnęła się blado.

Przez kolejne tygodnie spotykałyśmy się regularnie. Początkowo traktowałam ją z dystansem: pokazywałam tylko najprostsze prace, nie pozwalałam dotykać róż ani moich ukochanych pomidorów. Ale z czasem zaczęłyśmy rozmawiać coraz więcej: o dzieciach, o samotności, o tym, jak trudno być matką dorosłych dzieci.

Pewnego dnia przyszła do mnie zapłakana.

– Córka nie chce mnie znać – szlochała. – Powiedziała, żebym dała jej spokój.

Przytuliłam ją niezgrabnie. Sama nie wierzyłam w to, co robię.

– Daj jej czas – powiedziałam cicho. – Dzieci muszą popełnić własne błędy.

Wtedy poczułam coś dziwnego: jakbyśmy były po tej samej stronie barykady.

Ale nie wszystko układało się dobrze. Syn zaczął narzekać:

– Mamo, czemu ciągle siedzisz z teściową Ani? Ona jest dziwna! Ania mówi, że jej mama jest teraz jakaś inna…

Czułam się rozdarta między lojalnością wobec syna a współczuciem dla Haliny.

Pewnego dnia postanowiłam postawić sprawę jasno.

– Słuchajcie! – powiedziałam podczas niedzielnego obiadu. – Halina jest moim gościem i moją przyjaciółką. Jeśli komuś to przeszkadza, trudno!

Zapadła cisza. Syn patrzył na mnie zdziwiony, Ania spuściła wzrok.

Po obiedzie Halina podeszła do mnie i ścisnęła moją dłoń.

– Dziękuję ci, Zosiu… Nikt nigdy tak za mną nie stanął.

Od tamtej pory nasza relacja stała się silniejsza niż kiedykolwiek przypuszczałam. Razem sadziłyśmy cebulki tulipanów na jesień i razem piłyśmy herbatę w altanie nawet wtedy, gdy padał deszcz.

Czasem myślę: czy gdybym wtedy wyrzuciła ją z ogrodu, byłabym szczęśliwsza? Czy może właśnie dzięki niej nauczyłam się czegoś o sobie?

A wy? Czy potrafilibyście otworzyć serce przed kimś zupełnie obcym?