Ostatnie słowa, których nie zapomnę – historia Beaty Zaręby
— Ty sam jesteś winien! Tadeuszu, no wybacz mi! — krzyczałam przez łzy, stojąc w progu naszego ogromnego domu w Konstancinie. W rękach ściskałam walizkę, a serce waliło mi jak oszalałe. Tadeusz stał naprzeciwko mnie, z twarzą wykrzywioną gniewem i rozczarowaniem. — Oszalałaś na starość! — wrzasnął. — Tak mnie kompromitować?! Podziękuj, że tylko cię zostawiam!
Jeszcze kilka miesięcy temu byłam żoną jednego z najbogatszych ludzi w Warszawie. Tadeusz Zaręba – człowiek sukcesu, właściciel kilku firm budowlanych, filantrop, mężczyzna, którego podziwiały kobiety i szanowali mężczyźni. Nasze życie wyglądało jak z kolorowego magazynu: podróże, przyjęcia, drogie ubrania, a nawet własny ogród zimowy. Ale pod tą błyszczącą fasadą kryła się samotność, której nie potrafiłam już dłużej znosić.
Nie wiem, kiedy dokładnie zaczęłam czuć się niewidzialna. Może wtedy, gdy Tadeusz coraz częściej wracał późno do domu, a rozmowy przy kolacji ograniczały się do wymiany uprzejmości. Może wtedy, gdy nasze łóżko stało się zimne i puste. Albo wtedy, gdy w lustrze zobaczyłam kobietę, której nie poznawałam – zmęczoną, smutną, spragnioną czułości.
Wtedy pojawił się Michał. Młodszy ode mnie o dziesięć lat, architekt zatrudniony przez Tadeusza do nowego projektu. Przystojny, uważny, z tym błyskiem w oku, który sprawiał, że czułam się znowu młoda. Najpierw były niewinne rozmowy przy kawie, potem długie spacery po parku, aż w końcu… Zdradziłam Tadeusza. Po raz pierwszy w życiu poczułam się ważna, pożądana, kochana. Ale to była iluzja.
Kiedy Tadeusz się dowiedział, nie było krzyków ani łez. Przez kilka dni milczał, patrzył na mnie z pogardą. Myślałam, że może mi wybaczy, że może jeszcze da się to naprawić. Ale pewnego wieczoru wrócił do domu z dokumentami rozwodowymi. — Wszystko już załatwiłem. Masz tu pieniądze, mieszkanie na Żoliborzu i samochód. Ale nie chcę cię więcej widzieć. Nigdy. — Jego głos był zimny jak lód.
Moja córka, Ola, nie chciała ze mną rozmawiać. — Jak mogłaś to zrobić tacie? — zapytała przez telefon, a potem się rozłączyła. Syn, Adam, napisał tylko krótkiego SMS-a: „Nie dzwoń do mnie przez jakiś czas”. Zostałam sama. Michał zniknął tak szybko, jak się pojawił. Okazało się, że dla niego byłam tylko przygodą, sposobem na awans. Gdy tylko Tadeusz go zwolnił, Michał przestał odbierać moje telefony.
Przez pierwsze tygodnie nie wychodziłam z nowego mieszkania. Siedziałam na kanapie, patrzyłam w okno i płakałam. Próbowałam dzwonić do Tadeusza, błagałam o rozmowę, o szansę. Ale on był nieugięty. — Nie chcę cię znać — powiedział raz przez domofon. — Zniszczyłaś wszystko.
Pieniądze nie dawały mi szczęścia. Mogłam kupić sobie nowe ubrania, zamówić najlepsze jedzenie, ale nie mogłam kupić spokoju sumienia. Każda noc była walką z myślami. Wspomnienia wracały jak koszmary: śmiech Tadeusza przy śniadaniu, wspólne wakacje nad morzem, pierwsze święta w nowym domu. Zastanawiałam się, kiedy to wszystko się zepsuło. Czy naprawdę to tylko moja wina?
Pewnego dnia zadzwoniła do mnie matka. — Beato, musisz się pozbierać. Życie toczy się dalej. — Jej głos był ciepły, ale stanowczy. — Wiem, że zawiodłaś rodzinę, ale nie możesz się poddać. Próbowałam jej tłumaczyć, że nie chciałam nikogo skrzywdzić, że czułam się samotna, że potrzebowałam bliskości. — Każdy popełnia błędy — powiedziała. — Ale musisz nauczyć się z nimi żyć.
Zaczęłam chodzić na terapię. Na pierwszym spotkaniu nie mogłam powstrzymać łez. — Czuję się nikim — powiedziałam terapeutce. — Straciłam wszystko przez własną głupotę. — A co chciałaby pani odzyskać? — zapytała spokojnie. — Chciałabym, żeby ktoś mnie jeszcze kiedyś pokochał — wyszeptałam.
Minęły miesiące. Nauczyłam się żyć sama. Czasem Ola przysyłała mi zdjęcia wnuczki, ale nie chciała się spotkać. Adam wrócił do kontaktu dopiero po pół roku. — Mamo, nie rozumiem cię, ale jesteś moją matką — powiedział podczas krótkiej wizyty. — Może kiedyś ci wybaczę.
Tadeusz ożenił się ponownie. Widziałam ich razem na zdjęciach w internecie – on i młoda, piękna kobieta. Wyglądał na szczęśliwego. Zastanawiałam się, czy kiedykolwiek o mnie pomyśli. Czy pamięta jeszcze nasze wspólne lata? Czy naprawdę byłam dla niego tylko kolejnym rozdziałem?
Czasem spotykam go przypadkiem w mieście. Odwraca wzrok, jakby mnie nie znał. To boli najbardziej. Nie brak pieniędzy, nie samotność, ale to poczucie, że dla kogoś, kogo kochałam przez tyle lat, stałam się nikim.
Dziś już nie płaczę tak często. Nauczyłam się żyć z żalem i winą. Próbuję odbudować relacje z dziećmi, znaleźć sens w codzienności. Ale czasem w nocy budzę się z pytaniem: czy naprawdę zasłużyłam na taki koniec? Czy jeden błąd może przekreślić całe życie?
Może ktoś z was zna odpowiedź. Może ktoś też kiedyś stracił wszystko przez własną słabość. Czy można jeszcze odzyskać siebie po takim upadku? Czy wybaczenie jest możliwe – choćby tylko dla samej siebie?