Nie wiem, co robić: Mój syn chce się wcześnie ożenić i wrócić do domu
— Mamo, muszę ci coś powiedzieć — głos Bartka drżał, gdy wszedł do kuchni, gdzie z trudem liczyłam drobne na rachunki. Spojrzałam na niego, próbując ukryć zmęczenie. Ostatnie miesiące były ciężkie. Praca na pół etatu w sklepie spożywczym, wieczne oszczędzanie, a do tego dwójka dorastających synów w dwupokojowym mieszkaniu na warszawskim Bródnie.
Bartek miał 21 lat, był moją dumą i największym zmartwieniem. Odkąd jego ojciec odszedł, wszystko spadło na moje barki. Młodszy syn, Kuba, miał dopiero 14 lat i jeszcze nie rozumiał, jak bardzo życie potrafi przycisnąć do ściany.
— Co się stało? — zapytałam, czując niepokój. Bartek usiadł naprzeciwko mnie i spuścił wzrok.
— Chcę się ożenić z Pauliną. I… chcemy zamieszkać tutaj, przynajmniej na jakiś czas.
Poczułam, jak ziemia usuwa mi się spod nóg. Przez chwilę nie mogłam wydobyć z siebie głosu. W głowie kłębiły mi się myśli: gdzie? Jak? Przecież tu już ledwo się mieścimy! Bartek spojrzał na mnie błagalnie.
— Wiem, że jest ciasno… Ale Paulina jest w ciąży. Nie mamy gdzie pójść. Jej rodzice nie chcą jej znać.
Zacisnęłam pięści pod stołem. To nie tak miało być. Marzyłam, że Bartek skończy studia, znajdzie dobrą pracę, a potem założy rodzinę — już na swoim. Tymczasem życie znów pokazało mi środkowy palec.
— A co z twoją pracą? Studiami? — zapytałam cicho.
— Pracuję w magazynie, wiesz… Studia zawieszam na razie. Muszę być odpowiedzialny.
Wiedziałam, że nie mogę go potępić. Sama byłam młodą matką. Ale czułam się oszukana przez los. Zawsze robiłam wszystko, żeby chłopakom niczego nie brakowało — nawet jeśli oznaczało to rezygnację z własnych marzeń.
Wieczorem zadzwoniła moja mama.
— Słyszałam od Bartka… — zaczęła bez przywitania. — Musicie ich przyjąć. To twoja rodzina.
— Mamo, tu nie ma miejsca! Kuba potrzebuje własnego kąta, ja też…
— Dziecko, ja wychowałam czwórkę w jednym pokoju i żyjemy. Dasz radę.
Zacisnęłam zęby. Łatwo mówić komuś, kto już swoje przeżył i patrzy z dystansu. Ale to ja codziennie wracam do mieszkania, gdzie nawet powietrza brakuje.
Kuba podsłuchał rozmowę i wieczorem przyszedł do mnie do pokoju.
— Mamo… Czy jak Bartek wróci z Pauliną, to ja będę musiał spać w kuchni?
Serce mi pękło.
— Jeszcze nie wiem, kochanie. Musimy to jakoś rozwiązać.
Przez kolejne dni atmosfera w domu była napięta jak struna. Bartek coraz częściej znikał u Pauliny albo pracował po godzinach. Kuba zamykał się w sobie i przestał zapraszać kolegów — wstydził się naszego mieszkania jeszcze bardziej niż dotąd.
W pracy byłam rozkojarzona. Szefowa upomniała mnie za pomyłkę na kasie.
— Wszystko w porządku? — zapytała z troską.
— Nie bardzo… Syn chce wrócić z żoną i dzieckiem do domu. Nie wiem, jak sobie poradzimy.
— Może powinnaś poprosić o pomoc opiekę społeczną? — zasugerowała cicho.
Poczułam wstyd. Zawsze starałam się być samodzielna. Ale czy duma jest ważniejsza niż dobro dzieci?
W sobotę Bartek przyszedł z Pauliną. Dziewczyna wyglądała na przestraszoną i zmęczoną. Usiadła na brzegu kanapy i nerwowo bawiła się rękawem swetra.
— Dzień dobry pani… Przepraszam za wszystko — wyszeptała.
— Paulina… To nie twoja wina — odpowiedziałam łagodniej, niż zamierzałam. — Po prostu musimy się jakoś dogadać.
Bartek spojrzał na mnie z nadzieją.
— Może jakoś przemeblujemy? Ja mogę spać na podłodze…
Westchnęłam ciężko.
— To nie jest kwestia łóżek, Bartek. To kwestia przestrzeni dla każdego z nas…
Wieczorem długo nie mogłam zasnąć. Przewracałam się z boku na bok, słuchając oddechu Kuby zza cienkiej ściany. Myślałam o tym, jak bardzo chciałam dać moim dzieciom lepsze życie niż moje własne dzieciństwo w PRL-u — a tymczasem historia zataczała koło.
Następnego dnia poszłam do urzędu dzielnicy zapytać o mieszkanie komunalne lub socjalne. Pani za biurkiem spojrzała na mnie ze współczuciem.
— Lista oczekujących jest długa… Może za dwa lata coś się zwolni.
Wróciłam do domu z poczuciem beznadziei. Bartek próbował mnie pocieszyć:
— Mamo, damy radę. Ja będę pracował więcej, Paulina też coś znajdzie po porodzie…
Ale wiedziałam, że to tylko słowa młodego chłopaka, który jeszcze nie zna życia.
Kilka dni później wybuchła kłótnia między Bartkiem a Kubą o miejsce przy komputerze.
— Zawsze wszystko dla ciebie! Nawet własnego kąta nie mam! — krzyczał Kuba przez łzy.
Bartek wyszedł trzaskając drzwiami. Paulina płakała po cichu w łazience.
Usiadłam przy stole i ukryłam twarz w dłoniach. Czy naprawdę muszę wybierać między dziećmi? Czy jestem złą matką, bo nie potrafię zapewnić im lepszego życia?
Czasem myślę, że życie to ciągłe kompromisy i rezygnacje. Ale czy można być szczęśliwym, jeśli zawsze stawia się siebie na ostatnim miejscu? Czy naprawdę każda matka musi poświęcać wszystko dla innych?
Nie wiem już, co robić… Może wy macie jakieś rady? Jak pogodzić potrzeby wszystkich i nie zatracić siebie?