Nie spiesz się z zamążpójściem, Emilia: Ucieczka panny młodej spod władzy rodziny narzeczonego
Jeszcze zanim pierwsze promienie słońca przebiły się przez zasłony, stałam już w kuchni. Mieszkanie pachniało kawą i smażonymi naleśnikami – dokładnie takimi, jakie lubił Michał. Zawsze powtarzał, że nikt nie robi ich lepiej ode mnie. Ale dziś, kiedy mieszałam ciasto, ręce mi drżały. W głowie miałam tylko jedno pytanie: „Czy to naprawdę jest moje życie?”
Wczoraj wieczorem przyszła do nas jego matka, pani Teresa. Znowu. Przyniosła katalogi ślubnych sukienek i próbowała przekonać mnie do tej jednej, białej jak śnieg, z koronką aż po szyję. „Emilio, ta będzie idealna. Musisz wyglądać godnie przy naszym nazwisku,” mówiła tonem nieznoszącym sprzeciwu. Michał siedział obok i tylko przytakiwał, nawet nie patrząc mi w oczy. Czułam się jak rekwizyt w czyimś przedstawieniu.
Moja mama zawsze powtarzała: „Nie spiesz się z zamążpójściem, szczęście nie ucieknie.” Ale ja chciałam być kochana, chciałam mieć rodzinę. Tylko że im bliżej ślubu, tym bardziej czułam się jakby ktoś zamykał mnie w złotej klatce.
Tego ranka, kiedy Michał wszedł do kuchni, spojrzał na mnie z uśmiechem i powiedział: „Mama pytała, czy już wybrałaś suknię. I pamiętaj, żeby nie zapomnieć o spotkaniu z jej koleżanką od dekoracji sali.” W jego głosie nie było czułości – tylko oczekiwanie. Jakbym była pracownicą na etacie w ich rodzinnej firmie.
„Michał… czy ty w ogóle mnie słyszysz?” zapytałam cicho.
Spojrzał na mnie zdziwiony. „O co ci chodzi? Przecież wszystko jest ustalone. Wszyscy czekają na ten ślub.”
„A ja? Ja też mam na coś czekać? Czy tylko mam spełniać wasze oczekiwania?”
Wzruszył ramionami. „Emilio, nie przesadzaj. Każda panna młoda się stresuje. Po ślubie wszystko się ułoży.”
Ale ja już wiedziałam, że się nie ułoży. Bo to nie był mój ślub – to był ślub rodziny Michała. Ich marzenia, ich plany, ich tradycje. Ja byłam tylko dodatkiem.
Po południu przyszła pani Teresa z naręczem kwiatów i listą gości do poprawienia. „Emilio, musisz zadzwonić do cioci Zosi i przeprosić za to zamieszanie z zaproszeniem. I pamiętaj – nie możesz mieć rozpuszczonych włosów na ślubie! To nie przystoi naszej rodzinie!”
Czułam, jak łzy napływają mi do oczu. Chciałam krzyknąć: „To jest mój ślub!”, ale głos ugrzązł mi w gardle.
Wieczorem zadzwoniła moja przyjaciółka Ania.
– Emi, jesteś tam? – zapytała cicho.
– Jestem… ale jakby mnie nie było.
– Co się dzieje?
– Nie wiem już, kim jestem. Wszystko kręci się wokół nich. Ich rodzina jest jak wir – wciąga mnie coraz głębiej.
– Może powinnaś się zastanowić… czy to naprawdę to, czego chcesz?
Po tej rozmowie długo siedziałam przy oknie i patrzyłam na światła miasta. Przypomniałam sobie dzieciństwo w małym domu pod Krakowem – zapach świeżo skoszonej trawy, śmiech brata, ciepłe dłonie mamy. Tam byłam sobą. Tu jestem tylko czyjąś narzeczoną.
Następnego dnia rano obudziłam się jeszcze przed budzikiem. Spojrzałam na Michała – spał spokojnie, jakby nic złego nie mogło się wydarzyć. Wstałam cicho i zaczęłam pakować walizkę. Każdy ruch był jak wyzwolenie – sweter od babci, książka z dedykacją od taty, zdjęcie z dzieciństwa.
Kiedy Michał się obudził, stałam już w przedpokoju.
– Co ty robisz? – zapytał z niedowierzaniem.
– Wyjeżdżam.
– Żartujesz sobie? Przecież za dwa tygodnie ślub!
– Nie mogę tego zrobić. Nie mogę żyć według waszych zasad. Potrzebuję czasu dla siebie.
– A co powiem mamie? Co powiem wszystkim?
– Powiedz im prawdę: że nie jestem waszą własnością.
Wybiegłam z mieszkania zanim zdążył mnie zatrzymać. Na klatce schodowej spotkałam panią Teresę.
– Emilio! Co ty wyprawiasz?!
– Przepraszam… ale muszę być sobą.
Wysiadłam na dworcu i kupiłam bilet do rodzinnej miejscowości. W pociągu płakałam – ze strachu, z ulgi, z żalu za utraconymi złudzeniami.
Mama przyjęła mnie bez słowa wyrzutu. Tylko przytuliła mocno i powiedziała: „Czekałam na ciebie.” Siedziałyśmy razem przy herbacie i patrzyłyśmy przez okno na ogród pełen kwiatów.
Minęły tygodnie zanim odzyskałam spokój. Michał dzwonił kilka razy – raz błagał o powrót, raz groził, że nigdy mi tego nie wybaczy jego rodzina. Ale ja już wiedziałam: lepiej być samą niż żyć cudzym życiem.
Czasem myślę o tym wszystkim i pytam siebie: czy miałam prawo tak po prostu odejść? Czy szczęście naprawdę może poczekać na tych, którzy mają odwagę je wybrać? Może czasem trzeba uciec od cudzych oczekiwań, żeby odnaleźć siebie…