Nie chcę wychodzić za mąż — nie potrzebuję problemów na jesieni życia
— Znowu o tym rozmawiamy? — zapytałam, patrząc przez okno na mokre ulice Warszawy. Deszcz bębnił w parapet, a ja czułam, jak w mojej klatce piersiowej narasta znajome napięcie. Andrzej siedział naprzeciwko mnie przy kuchennym stole, z filiżanką kawy w dłoni. Jego spojrzenie było łagodne, ale stanowcze.
— Bo to dla mnie ważne, Haniu. Chcę, żebyśmy byli rodziną. Chcę cię mieć przy sobie na dobre i na złe — powiedział cicho, niemal szeptem.
Miałam 56 lat i od dwóch lat żyłam z Andrzejem. Poznaliśmy się przypadkiem na spacerze po Łazienkach. On wdowiec, ja rozwódka od ponad dekady. Z początku nie wierzyłam, że jeszcze mogę się zakochać. A jednak — przy nim poczułam spokój, jakiego nie znałam od lat. Ale teraz, gdy coraz częściej wracał do tematu ślubu, czułam się jak zwierzę w potrzasku.
— Przecież jesteśmy razem — odpowiedziałam wymijająco. — Po co nam papierek?
Andrzej westchnął ciężko. — To nie tylko papierek. To zobowiązanie. Bezpieczeństwo. Dla mnie to ważne.
Odwróciłam wzrok. Bałam się tego zobowiązania. Bałam się, że ślub odbierze mi resztki wolności, które z takim trudem odzyskałam po rozwodzie z Markiem. Tamto małżeństwo było klatką — pełną pretensji, cichych dni i poczucia winy. Po rozwodzie długo nie mogłam patrzeć na obrączki.
Moja córka, Marta, też nie pomagała. Gdy tylko dowiedziała się o Andrzeju, zaczęła dopytywać:
— Mamo, a co jeśli on chce tylko twojego mieszkania? Przecież nawet nie znasz jego dzieci! — powtarzała z niepokojem.
— Marto, jestem dorosła — odpowiadałam cierpliwie. — Wiem, co robię.
Ale czy naprawdę wiedziałam? W nocy budziłam się zlękniona, z głową pełną pytań: Co jeśli Andrzej zachoruje? Co jeśli będę musiała się nim opiekować? Czy jestem gotowa na kolejne poświęcenia? Czy nie zasłużyłam już na spokój?
Pewnego wieczoru Andrzej przyniósł do domu kwiaty i butelkę wina. Usiadł obok mnie na kanapie i ujął moją dłoń.
— Haniu, kocham cię. Chcę z tobą spędzić resztę życia. Ale jeśli nie chcesz ślubu… powiedz mi szczerze dlaczego.
Zacisnęłam powieki. Czułam łzy pod powiekami.
— Boję się — wyszeptałam. — Boję się, że stracę siebie. Że znów będę musiała się tłumaczyć z każdego kroku. Że twoje dzieci będą patrzeć na mnie jak na intruza. Że…
Nie dokończyłam. Andrzej przytulił mnie mocno.
— Nie chcę cię ograniczać. Ale chcę być pewien, że jesteś ze mną naprawdę.
Przez kolejne dni unikaliśmy tematu. Ale atmosfera gęstniała. Marta dzwoniła coraz częściej:
— Mamo, pamiętaj o testamencie! Nie daj się wykorzystać!
Czułam się rozdarta między lojalnością wobec córki a własnym pragnieniem szczęścia. Zaczęły się drobne sprzeczki z Andrzejem o rachunki, o zakupy, o to, kto wyprowadzi psa.
Pewnego dnia odwiedziła mnie moja przyjaciółka Basia.
— Hania, ty zawsze byłaś niezależna. Ale może czasem warto zaryzykować? Przecież nie musisz być sama do końca życia.
Spojrzałam na nią z goryczą.
— A jeśli zaryzykuję i znów wszystko stracę?
Basia uśmiechnęła się smutno.
— A jeśli nie zaryzykujesz i stracisz coś jeszcze ważniejszego?
Wieczorem długo rozmawiałam z Andrzejem. Powiedziałam mu o swoich lękach, o przeszłości, o tym, jak bardzo boję się utraty niezależności.
— Może powinniśmy po prostu żyć razem tak jak teraz? Bez ślubu? — zaproponowałam nieśmiało.
Andrzej milczał przez chwilę.
— Kocham cię, Haniu. Ale potrzebuję pewności…
Wiedziałam, że go ranię. Ale czy miałam prawo poświęcać siebie dla jego spokoju?
Minęły tygodnie w zawieszeniu. W pracy byłam rozkojarzona, w domu panowała cisza. Marta naciskała coraz bardziej:
— Mamo, on cię wykorzysta! Zobaczysz!
A ja zaczynałam mieć wątpliwości nawet co do własnych uczuć.
W końcu pewnego ranka spojrzałam w lustro i zobaczyłam zmęczoną kobietę o siwych włosach i smutnych oczach.
Czy naprawdę tego chciałam? Czy bycie „żoną” było warte utraty siebie?
Wieczorem usiadłam z Andrzejem przy stole.
— Andrzej… Nie mogę wyjść za mąż. Przepraszam.
Patrzył na mnie długo w milczeniu. W jego oczach widziałam ból i rozczarowanie.
— Rozumiem — powiedział w końcu cicho. — Ale muszę się zastanowić, czy tak potrafię żyć.
Zostałam sama w kuchni z kubkiem zimnej herbaty i uczuciem ulgi pomieszanej ze smutkiem.
Czy egoizm jest zawsze czymś złym? Czy na jesieni życia mamy prawo myśleć przede wszystkim o sobie?
Czasem zastanawiam się: czy szczęście naprawdę wymaga kompromisów za wszelką cenę? A może prawdziwa miłość to pozwolenie drugiej osobie być sobą — nawet jeśli oznacza to samotność?