Moja teściowa zabrała wszystko — nawet czajnik! Prawdziwa historia walki o własny dom i rodzinę
— Maria, nie przesadzaj, to tylko czajnik — powiedział Tomek, nawet nie podnosząc wzroku znad telefonu. Stałam w kuchni, patrząc na puste miejsce na blacie. Jeszcze rano gotowałam w nim wodę na herbatę. Teraz nie było już nawet tego.
— To nie jest tylko czajnik! — głos mi zadrżał. — Twoja mama zabrała już wszystko, co się dało. Zostały nam dwa talerze i jeden kubek. Czy ty tego nie widzisz?
Tomek westchnął ciężko, jakby to ja byłam problemem. — Mama pożyczyła, odda. Przecież wiesz, że ona ma trudną sytuację.
Zacisnęłam dłonie w pięści. „Trudna sytuacja” — powtarzał to od miesięcy. Od kiedy pani Jadwiga została wdową, coraz częściej pojawiała się u nas. Najpierw z torbą pełną zakupów i dobrymi radami. Potem zaczęła wynosić rzeczy: najpierw stare garnki, potem pościel, a ostatnio nawet nasz czajnik elektryczny. Wszystko „na chwilę”, „bo u niej się zepsuło”, „bo jej potrzeba”.
Ale najgorsze było to uczucie: jakby ktoś wyciągał mi spod nóg dywanik bezpieczeństwa. To był mój dom, nasze mieszkanie na warszawskim Targówku, które urządzaliśmy razem z Tomkiem przez pierwsze lata małżeństwa. Każda rzecz miała swoją historię. Nawet ten głupi czajnik kupiliśmy razem na promocji w Lidlu.
Pamiętam, jak pierwszy raz powiedziałam Tomkowi, że czuję się obco we własnym domu. Usiadłam wtedy na kanapie obok niego i zaczęłam mówić:
— Tomek, ja już nie wytrzymuję. Twoja mama… ona mnie ignoruje, traktuje jak powietrze. A ty? Ty zawsze stajesz po jej stronie.
Spojrzał na mnie z irytacją:
— Przesadzasz. Mama jest sama, potrzebuje pomocy. Ty masz wszystko, czego chcesz.
— Naprawdę? — zapytałam cicho. — Bo ja mam wrażenie, że tracę wszystko po kolei.
Nie odpowiedział.
Z czasem zaczęłam unikać domu. Brałam nadgodziny w pracy, spotykałam się z koleżankami po godzinach. Wolałam siedzieć w zatłoczonej kawiarni niż wracać do mieszkania, gdzie czułam się jak intruz. Pani Jadwiga potrafiła wejść bez pukania, przestawiać rzeczy w szafkach, komentować moje gotowanie:
— Maria, kto tak soli zupę? U nas w domu zawsze robiło się inaczej.
Albo:
— Po co ci tyle książek? Zajmują tylko miejsce.
Czułam się coraz mniejsza, coraz bardziej przezroczysta.
Pewnego dnia wróciłam wcześniej z pracy i zastałam ją w naszej sypialni. Stała przy mojej szafie i przeglądała ubrania.
— Co pani robi?! — wykrzyknęłam.
Odwróciła się powoli:
— Szukam czegoś dla siebie. Masz tyle sukienek, a ja nie mam w czym chodzić na cmentarz do Staszka.
Byłam w szoku. — To są moje rzeczy! Proszę ich nie ruszać!
Wzruszyła ramionami i wyszła z pokoju jak królowa.
Wieczorem powiedziałam Tomkowi, że jeśli jego matka jeszcze raz wejdzie do naszej sypialni bez pytania, to ja się wyprowadzam.
— Przesadzasz — powtórzył tylko.
Zaczęłam płakać. Nie mogłam już dłużej udawać, że wszystko jest w porządku. Czułam się zdradzona przez własnego męża.
W pracy zauważyła to Anka, moja przyjaciółka:
— Maria, co się dzieje? Jesteś cieniem samej siebie.
Opowiedziałam jej wszystko przy kawie w barze mlecznym na Pradze.
— Musisz postawić granice — powiedziała stanowczo. — Albo on wybierze ciebie, albo mamusię.
Bałam się tej rozmowy jak ognia. Ale wiedziałam, że muszę ją przeprowadzić.
Tego wieczoru usiadłam naprzeciwko Tomka przy kuchennym stole (bez czajnika, więc herbaty nie było).
— Tomek, musimy porozmawiać. Albo twoja mama przestaje traktować nasz dom jak swój magazyn i zaczyna mnie szanować, albo ja odchodzę.
Spojrzał na mnie z niedowierzaniem:
— Ty chyba żartujesz…
— Nie żartuję — przerwałam mu drżącym głosem. — Kocham cię, ale nie pozwolę się dłużej poniżać we własnym domu.
Milczał długo. W końcu wyszedł do drugiego pokoju i zamknął drzwi.
Następnego dnia po pracy zobaczyłam na stole kartkę: „Porozmawiamy wieczorem”.
Czekałam na niego z duszą na ramieniu. Wrócił późno. Usiadł naprzeciwko mnie i powiedział:
— Zadzwoniłem do mamy. Powiedziałem jej, że nie może już brać naszych rzeczy bez pytania i że musi szanować twoją prywatność.
Nie wierzyłam własnym uszom.
— Naprawdę to zrobiłeś?
Kiwnął głową. — Przepraszam, że tak długo cię ignorowałem. Bałem się ją zranić… Ale widzę, że raniłem ciebie.
Poczułam ulgę i smutek jednocześnie. Wiedziałam jednak, że to dopiero początek walki o naszą rodzinę.
Pani Jadwiga długo nie odzywała się do mnie słowem. Przez kilka tygodni omijała nasze mieszkanie szerokim łukiem. Potem przyszła z ciastem i nowym czajnikiem elektrycznym.
— Przepraszam — powiedziała cicho. — Nie chciałam… Po prostu było mi ciężko samej.
Patrzyłyśmy na siebie przez chwilę w milczeniu. W końcu zaprosiłam ją na herbatę z nowego czajnika.
Dziś wiem jedno: granice są potrzebne nawet (a może zwłaszcza) w rodzinie. I choć czasem boli je stawiać, to bez nich można stracić siebie.
Czy wy też mieliście kiedyś poczucie obcości we własnym domu? Jak poradziliście sobie z toksycznymi relacjami w rodzinie?