Moja synowa chwali moje domowe dżemy, ale oddaje je innym: Nie rozumiem, co robię źle

— Mamo, te twoje dżemy są po prostu nieziemskie! — usłyszałam od Kasi, żony mojego najmłodszego syna, kiedy wręczałam jej słoik świeżo zrobionej konfitury z malin. Uśmiechnęła się szeroko, a ja poczułam to znajome ciepło w sercu. Przez chwilę uwierzyłam, że jestem komuś potrzebna.

Ogród był moim azylem od dnia, kiedy Andrzej spakował walizki i powiedział, że już mnie nie kocha. Trzydzieści lat małżeństwa rozpadło się w jednej chwili. Synowie szybko wyfrunęli z domu — Michał do Warszawy, Tomek do Gdańska, a Piotrek został najbliżej, w Łodzi. Zostałam sama w naszym starym domu pod Piotrkowem Trybunalskim. Każdego roku czekałam na lato, żeby zająć ręce i myśli zbieraniem owoców i gotowaniem dżemów. To była moja terapia.

Kiedyś myślałam, że rodzina to coś oczywistego. Że dzieci będą wracać do domu na niedzielny rosół, a wnuki będą biegać po ogrodzie. Rzeczywistość okazała się inna. Synowie mają swoje życie, swoje sprawy. Odwiedzają mnie rzadko — czasem na święta, czasem na chwilę w drodze do teściów. Zawsze przywożę im słoiki z dżemami: truskawkowy dla Michała, morelowy dla Tomka, malinowy dla Piotrka. Zawsze słyszę te same słowa: „Mamo, jakie to dobre!”. Ale potem…

Zaczęłam zauważać coś dziwnego. Kiedy odwiedziłam Piotrka i Kasię na imieniny ich córki Zosi, zobaczyłam na stole mój słoik dżemu — ale nie był otwarty. Stał obok innych prezentów. Później usłyszałam rozmowę Kasi z sąsiadką:

— To od teściowej? — zapytała sąsiadka.
— Tak, ona robi najlepsze dżemy! Weź sobie, mamy tego pełno — odpowiedziała Kasia z uśmiechem.

Zrobiło mi się zimno. Przez chwilę miałam ochotę wejść do kuchni i zabrać ten słoik z powrotem. Ale tylko stałam w korytarzu i udawałam, że szukam łazienki.

Od tamtej pory zaczęłam zwracać uwagę na szczegóły. Kiedy odwiedzałam Tomka w Gdańsku, zobaczyłam moje słoiki w szafce — nietknięte. Michał przysłał mi zdjęcie prezentu dla kolegi z pracy: mój dżem zapakowany w ozdobny papier.

Zaczęłam się zastanawiać: czy moje dżemy naprawdę im smakują? Czy może tylko udają? Czy jestem dla nich ciężarem? Może robię coś źle? Może moje przetwory są staromodne i nikomu już nie smakują?

Pewnego dnia zebrałam się na odwagę i zapytałam Kasię wprost:

— Kasiu, powiedz mi szczerze… Czy wy naprawdę lubicie te moje dżemy?

Kasia spojrzała na mnie zaskoczona.

— Oczywiście! Są pyszne! Ale mamy ich tyle… Nie jesteśmy w stanie tego wszystkiego zjeść. Dajemy znajomym, bo szkoda, żeby się zmarnowały.

Poczułam ukłucie żalu. Przecież robiłam te dżemy z myślą o nich. Chciałam dać im kawałek siebie, trochę ciepła z mojego ogrodu. A oni… rozdają je dalej jak niepotrzebne prezenty.

Wieczorem zadzwoniłam do Tomka.

— Synku… Powiedz mi szczerze: czy te moje dżemy wam przeszkadzają?

Usłyszałam westchnienie po drugiej stronie.

— Mamo… My naprawdę doceniamy twoje starania. Ale mamy małe mieszkanie, lodówka pęka w szwach… Czasem po prostu nie mamy kiedy tego zjeść. Ale to nie znaczy, że cię nie kochamy.

Z jednej strony poczułam ulgę — nie chodziło o mnie jako osobę. Z drugiej strony… czy naprawdę tak trudno powiedzieć „mamo, wystarczy już tych dżemów”? Czy muszę czuć się jak ktoś zbędny?

Przez kilka dni chodziłam przygnębiona po ogrodzie. Patrzyłam na krzaki malin i zastanawiałam się: po co to wszystko? Po co się starać?

Wtedy zadzwoniła do mnie sąsiadka — pani Halina.

— Pani Aniu, czy mogłabym kupić od pani trochę dżemu? Moja wnuczka uwielbia pani konfitury!

Poczułam łzy pod powiekami. Może jednak to nie jest tak, że to wszystko nie ma sensu? Może po prostu muszę nauczyć się dawać innym — nie tylko rodzinie?

Następnego dnia upiekłam ciasto drożdżowe i zaniosłam je razem z dżemem do domu opieki w naszej miejscowości. Starsze panie jadły ze smakiem i chwaliły moje przetwory tak szczerze, jak nikt od lat.

Wieczorem zadzwoniła Kasia.

— Mamo… Przepraszam, jeśli cię uraziłam. Nie chciałam… Po prostu czasem nie wiemy, jak ci powiedzieć, że już mamy pełno tych słoików. Ale twoje dżemy są naprawdę wyjątkowe.

Zrozumiałam wtedy coś ważnego: czasem nasze dobre intencje mogą być ciężarem dla innych. Czasem trzeba nauczyć się słuchać — nie tylko dawać.

Patrzę teraz na mój ogród i myślę: czy naprawdę trzeba robić wszystko tylko dla rodziny? A może warto otworzyć serce także dla innych ludzi? Może szczęście to nie tylko dawanie — ale też umiejętność przyjmowania prawdy o sobie?

Czy wy też czasem czujecie się niepotrzebni we własnej rodzinie? Jak radzicie sobie z samotnością i niezrozumieniem?