„Moja córka co miesiąc przesyła mi pieniądze: błaga, żebym nie mówiła o tym jej mężowi” – Historia matki z Pruszkowa
– Mamo, proszę cię, nie mów o tym Michałowi. On nie może się dowiedzieć… – szeptała przez telefon moja córka, Ania, a w jej głosie słyszałam napięcie, którego nie znałam wcześniej.
Zacisnęłam palce na słuchawce starego telefonu stacjonarnego, który od lat był moim jedynym oknem na świat. – Aniu, ale przecież to twoje pieniądze. Nie chcę, żebyś miała przez to kłopoty w domu – odpowiedziałam cicho, czując jak serce bije mi szybciej.
– Mamo, błagam. Michał nie zrozumie. On uważa, że powinnaś sobie radzić sama. Że jesteś silna, że… – urwała nagle, jakby zabrakło jej odwagi na dokończenie zdania.
Nie odpowiedziałam od razu. W mojej głowie kłębiły się wspomnienia: zimne wieczory w naszym małym domu w Pruszkowie, kiedy Ania była jeszcze dzieckiem i tuliła się do mnie pod kocem, bo nie było nas stać na ogrzewanie. Pamiętam, jak obiecałam sobie wtedy, że zrobię wszystko, by jej nigdy niczego nie brakowało. Nawet jeśli miałabym zrezygnować z własnych marzeń.
Mój mąż odszedł, gdy Ania miała zaledwie rok. Zostawił nas bez słowa wyjaśnienia, bez pieniędzy i bez wsparcia. Zostałyśmy same w starym domu po mojej mamie. Pracowałam w sklepie spożywczym na dwie zmiany, a potem jeszcze sprzątałam u sąsiadów. Każda złotówka była na wagę złota. Czasem płakałam nocami z bezsilności, ale nigdy przy Ani. Dla niej byłam silna.
Teraz to ona była silna dla mnie.
Co miesiąc dostaję od niej przelew – czasem 300 złotych, czasem 500. Zawsze z dopiskiem: „Na lepsze dni”. Dzięki temu mogę kupić lepsze jedzenie, zapłacić za leki na nadciśnienie, czasem nawet pozwolić sobie na nową bluzkę z bazaru. Ale za każdym razem, gdy widzę te pieniądze na koncie, czuję ukłucie wstydu i lęku.
Bo wiem, że Ania ukrywa to przed swoim mężem.
Michał… Zawsze wydawał mi się porządnym chłopakiem. Poznali się na studiach w Warszawie. On z rodziny lekarzy z Żoliborza – ona dziewczyna z Pruszkowa, wychowana przez samotną matkę. Pobrali się szybko, może nawet za szybko. Michał jest ambitny, pracuje w kancelarii prawniczej i lubi mieć wszystko pod kontrolą. Kiedyś powiedział Ani: „Twoja matka powinna nauczyć się samodzielności”. Bolało mnie to bardziej niż chciałam przyznać.
Ania nigdy nie mówiła o swoich problemach w domu. Ale od kiedy zaczęła przesyłać mi pieniądze, coraz częściej dzwoniła wieczorami – cicho, żeby Michał nie słyszał.
– Mamo… czasem mam wrażenie, że on mnie nie rozumie – wyznała pewnego razu. – Chciałby mieć żonę jak jego mama: zawsze uśmiechniętą, zadbaną, bez problemów. A ja… ja czasem po prostu tęsknię za domem.
Słuchałam jej i czułam narastającą bezsilność. Chciałam ją przytulić, powiedzieć: „Wszystko będzie dobrze”, ale wiedziałam, że nie mogę rozwiązać jej problemów tak jak kiedyś.
Pewnego dnia przyszła do mnie sąsiadka, pani Halina.
– Pani Marysiu, widziałam pani córkę ostatnio na bazarze. Wyglądała na zmęczoną… Wszystko u was dobrze?
Uśmiechnęłam się blado. – Tak, Halinko. Ania dużo pracuje.
Ale w środku czułam narastający niepokój. Czy robię dobrze przyjmując od niej te pieniądze? Czy nie powinnam powiedzieć Michałowi prawdy?
Kilka dni później zadzwoniła Ania.
– Mamo… Michał znalazł wyciąg z konta. Pytał o te przelewy…
Zamarłam.
– I co mu powiedziałaś?
– Skłamałam – wyszeptała. – Powiedziałam, że to jakieś stare zobowiązania wobec koleżanki… Mamo, ja już nie wiem co robić.
Przez chwilę milczałyśmy obie. Czułam jej strach i własną bezradność.
– Może powinniście porozmawiać szczerze? – zaproponowałam ostrożnie.
– On nie zrozumie! Powie tylko, że jestem słaba i że cię rozpieszczam…
Wtedy po raz pierwszy pomyślałam o tym, jak bardzo nasze życie jest utkane z przemilczeń i półprawd. Czy naprawdę tak trudno być wobec siebie szczerym?
Tego wieczoru długo nie mogłam zasnąć. Wpatrywałam się w sufit i rozmyślałam o swoim życiu: o tym jak samotność potrafi być głośna w pustym domu; o tym jak bardzo chciałabym być dla Ani wsparciem, a nie ciężarem.
Następnego dnia postanowiłam działać.
Pojechałam do Warszawy bez zapowiedzi. Stałam pod ich blokiem na Mokotowie i czekałam aż Ania wróci z pracy. Kiedy mnie zobaczyła, była zaskoczona i wystraszona jednocześnie.
– Mamo! Co ty tu robisz?
– Musimy porozmawiać – powiedziałam stanowczo.
Weszłyśmy do mieszkania. Michała nie było jeszcze w domu.
– Aniu… Ja już nie mogę tak żyć – zaczęłam drżącym głosem. – Nie chcę być powodem twoich kłopotów z mężem. Może powinniście mu powiedzieć prawdę?
Ania usiadła naprzeciwko mnie i spuściła wzrok.
– Boję się… Boję się jego reakcji. On uważa, że rodzina powinna być samowystarczalna. Że pomaganie rodzicom to oznaka słabości…
Patrzyłam na nią i widziałam w niej siebie sprzed lat: zagubioną dziewczynę próbującą sprostać oczekiwaniom innych.
– Ale przecież jesteśmy rodziną – powiedziałam cicho. – Rodzina to też wsparcie i troska o siebie nawzajem.
Wtedy zadzwonił domofon. Michał wrócił do domu.
Weszliśmy do kuchni wszyscy troje. Atmosfera była gęsta od niewypowiedzianych słów.
– Dzień dobry pani Marysiu – rzucił chłodno Michał.
– Dzień dobry Michałku – odpowiedziałam spokojnie.
Przez chwilę panowała niezręczna cisza.
W końcu Ania zebrała się na odwagę:
– Michał… Muszę ci coś powiedzieć. Od kilku miesięcy wspieram mamę finansowo. Ona jest sama i czasem potrzebuje pomocy…
Michał spojrzał na nią z niedowierzaniem:
– Dlaczego mi o tym nie powiedziałaś?
– Bałam się twojej reakcji…
Michał westchnął ciężko i przez chwilę milczał.
– Rozumiem, że chcesz pomagać mamie… Ale czemu musiałaś to przede mną ukrywać? Nie ufamy sobie?
Ania rozpłakała się cicho.
Patrzyłam na nich i czułam mieszankę ulgi i smutku. Może ta rozmowa była potrzebna nam wszystkim?
Po powrocie do domu długo siedziałam przy oknie i patrzyłam na rozświetlone światła Pruszkowa. Myślałam o tym jak bardzo nasze życie zależy od odwagi do mówienia prawdy – nawet tej najtrudniejszej.
Czy naprawdę musimy ukrywać przed najbliższymi swoje słabości? Czy wsparcie rodziny to powód do wstydu?
Czasem zastanawiam się: ile jeszcze tajemnic nosimy w sobie tylko dlatego, że boimy się być sobą przed tymi, których kochamy najbardziej?