Miłość na drugim planie: Historia kobiety, która poczuła się zapomniana

– Znowu wychodzisz? – zapytałam, starając się ukryć drżenie w głosie. Stałam w progu kuchni, ściskając w dłoniach kubek z zimną już herbatą.

Marek nawet nie spojrzał mi w oczy. Zakładał kurtkę, jakby się spieszył, jakby każda sekunda spędzona ze mną była stratą czasu.

– Muszę zawieźć Kasię do urzędu. Chłopcy zostali sami, a ona nie daje sobie rady – rzucił, jakby to wszystko tłumaczyło.

– A my? – nie wytrzymałam. – My też jesteśmy twoją rodziną.

Przez chwilę milczał. Widziałam, jak jego szczęka napina się ze złością albo może z bezsilnością. Potem tylko westchnął i wyszedł, zostawiając za sobą ciszę cięższą niż jakiekolwiek słowa.

To już trwało miesiącami. Od dnia, kiedy zadzwoniła Kasia z płaczem, że Tomek – brat Marka – nie żyje. Wypadek samochodowy na trasie do Warszawy. Wszystko potoczyło się jak w złym śnie: pogrzeb, łzy, kondolencje i ta pustka, która wypełniła ich dom. Marek od razu rzucił się do pomocy. Najpierw drobne sprawy: załatwić formalności, odebrać dzieci ze szkoły, naprawić cieknący kran. Potem coraz więcej: zakupy, obiady, rozmowy do późna w nocy.

Na początku rozumiałam. Sama płakałam po Tomku – był dla mnie jak brat. Ale z każdym tygodniem czułam, jak Marek oddala się ode mnie i naszych dzieci. Zosia zaczęła pytać: „Mamo, czy tata nas już nie kocha?”. Kuba zamykał się w swoim pokoju i przestał rozmawiać z ojcem. Ja… ja po prostu przestałam być ważna.

Pewnego wieczoru usiadłam z mamą przy kuchennym stole.

– Musisz z nim porozmawiać – powiedziała cicho, patrząc na mnie z troską. – On też cierpi, ale nie możesz pozwolić, żeby wasza rodzina się rozpadła.

– Próbowałam… – szepnęłam. – Ale on mnie nie słucha. Jakby był gdzieś indziej.

Mama ujęła moją dłoń.

– Może boi się wrócić do normalności? Może czuje się winny, że żyje, a Tomek nie?

Te słowa utkwiły mi w głowie na długo. Zaczęłam patrzeć na Marka inaczej – dostrzegałam jego zmęczenie, cienie pod oczami, to jak unika naszego wzroku podczas kolacji. Ale czy to tłumaczyło wszystko?

Wkrótce pojawiły się plotki. Sąsiadka szepnęła mi na klatce schodowej:

– Twój mąż to chyba teraz bardziej u Kasi niż u was…

Zacisnęłam zęby i przeszłam obok niej bez słowa. Ale w środku coś we mnie pękło.

Zaczęłam podejrzewać najgorsze. Czy Marek i Kasia…? Czy on naprawdę mógłby mnie zdradzić? Wstydziłam się tych myśli, ale nie potrafiłam ich odpędzić.

Pewnego dnia wrócił późno w nocy. Czekałam na niego w salonie, światło lampki rzucało cienie na ściany.

– Marek, musimy porozmawiać – powiedziałam stanowczo.

Usiadł naprzeciwko mnie, zmęczony i jakby starszy o kilka lat.

– Wiem, co chcesz powiedzieć – zaczął cicho. – Ale nie potrafię inaczej. Kasia… ona jest sama. Chłopcy nie mają ojca. Nie mogę ich zostawić.

– A nas możesz? – zapytałam ostro.

Zamilkł. Przez chwilę miałam nadzieję, że powie coś ważnego, że wyjaśni mi wszystko tak, żebym mogła zrozumieć. Ale on tylko spuścił głowę.

– Przepraszam – wyszeptał.

To słowo bolało bardziej niż wszystko inne.

Następne tygodnie były jeszcze trudniejsze. Dzieci zaczęły mieć problemy w szkole. Zosia płakała przed snem, Kuba zamknął się w sobie zupełnie. Ja chodziłam jak cień po domu, próbując udawać przed światem, że wszystko jest w porządku.

W pracy też zaczęli zauważać moją zmianę. Szefowa zaprosiła mnie na rozmowę:

– Aniu, co się dzieje? Zawsze byłaś taka energiczna…

Nie potrafiłam odpowiedzieć. Jak wyjaśnić komuś obcemu ten ból rozdzierający serce?

W końcu postanowiłam działać. Zadzwoniłam do Kasi i poprosiłam o spotkanie.

Spotkałyśmy się w kawiarni na rynku. Kasia wyglądała na wykończoną – podkrążone oczy, drżące dłonie.

– Aniu… jeśli przyszłaś mnie oskarżyć…

– Nie przyszłam oskarżać – przerwałam jej szybko. – Przyszłam prosić o pomoc.

Spojrzała na mnie zaskoczona.

– Marek… on zapomina o nas. O swoich dzieciach. O mnie. Ja rozumiem twoją sytuację, naprawdę… Ale ja też go potrzebuję.

Kasia rozpłakała się nagle i niespodziewanie.

– Myślisz, że ja tego chcę? Że chcę być ciężarem? Każdego dnia budzę się z poczuciem winy…

Siedziałyśmy tak przez dłuższą chwilę w milczeniu.

– Może powinniśmy razem z nim porozmawiać – zaproponowała w końcu Kasia cicho.

Zgodziłam się bez wahania.

Wieczorem usiedliśmy we trójkę przy naszym stole w kuchni. Marek był spięty i wyraźnie nie wiedział, czego się spodziewać.

– Marek – zaczęła Kasia – musisz wrócić do swojej rodziny. Ja sobie poradzę. Naprawdę…

Marek spojrzał na mnie z bólem w oczach.

– Boję się was zawieść… Boję się, że jeśli przestanę pomagać Kasi i chłopcom, to Tomek mi tego nie wybaczy…

Poczułam łzy napływające do oczu.

– Ale jeśli dalej będziesz tak żyć, stracisz nas wszystkich – powiedziałam cicho.

Długo rozmawialiśmy tamtej nocy. O stracie, o żałobie, o poczuciu winy i o tym, co znaczy być rodziną.

Nie było łatwo wrócić do normalności. Marek zaczął stopniowo ograniczać swoją obecność u Kasi, więcej czasu spędzał z nami. Dzieci powoli odzyskiwały radość życia. Ja nauczyłam się mówić o swoich uczuciach głośno i bez wstydu.

Ale blizny zostały. Czasem jeszcze budzę się w nocy i zastanawiam: czy można kochać dwie rodziny naraz? Czy można pomagać innym nie tracąc siebie?

Może wy macie odpowiedź? Czy ktoś z was też musiał walczyć o swoje miejsce w sercu ukochanej osoby?