Między młotem a kowadłem: Moje życie z teściową, która nie zna granic
— Naprawdę zamierzasz to tak zostawić? — głos pani Haliny, mojej teściowej, rozbrzmiał w kuchni ostrzej niż dźwięk tłuczonego szkła. Stałam przy zlewie, próbując zmyć naczynia po obiedzie, który — jak zwykle — nie spełnił jej oczekiwań. Wzięłam głęboki oddech, licząc w myślach do dziesięciu. To był już trzeci raz tego dnia, kiedy usłyszałam, że coś robię źle.
Gdy wychodziłam za Roberta, byłam przekonana, że największym wyzwaniem będą kredyt hipoteczny, dzieci i codzienne obowiązki. Naiwnie myślałam, że miłość i wzajemne wsparcie wystarczą, by przetrwać wszystko. Nie przewidziałam jednak, że prawdziwą próbą będzie… teściowa. Od samego początku nie mogłyśmy się dogadać. Wszystko ją drażniło: jak się ubieram, jak gotuję, jak wychowujemy córkę Zosię. Nawet to, jak składam ręczniki w łazience!
Początkowo próbowałam być uprzejma i cierpliwa. Uśmiechałam się przez zaciśnięte zęby, słuchając jej rad i uwag. „To dla dobra rodziny”, powtarzałam sobie w duchu. Ale z każdym kolejnym tygodniem czułam, jak moje nerwy są coraz bardziej napięte. Robert był między młotem a kowadłem — kochał mnie, ale nie potrafił postawić matce granic. „Ona po prostu chce pomóc”, tłumaczył. Ale ja nie potrzebowałam pomocy — potrzebowałam przestrzeni.
Pamiętam jeden szczególny wieczór. Siedzieliśmy z Robertem na kanapie, Zosia już spała. W końcu zebrałam się na odwagę:
— Kochanie, musimy porozmawiać o twojej mamie.
Robert westchnął ciężko.
— Wiem, że czasem przesadza… Ale ona taka już jest.
— Ale ja tak nie chcę żyć! — wyrwało mi się. — Czuję się jak intruz we własnym domu!
Robert milczał długo. Widziałam, że jest mu trudno. Jego ojciec zmarł kilka lat temu i od tamtej pory pani Halina była sama. Rozumiałam jej samotność, ale czy to znaczyło, że muszę poświęcić własne szczęście?
Każdy dzień wyglądał podobnie. Rano śniadanie — oczywiście nie takie, jak powinno być według teściowej. Potem szybkie sprzątanie (bo „kurz pod kanapą to wstyd”), wyjście do pracy i powrót do domu, gdzie czekała już lista kolejnych uwag i pretensji. Nawet kiedy chciałam pobawić się z Zosią na dywanie, słyszałam:
— Lepiej byś jej poczytała książkę zamiast tracić czas na głupoty.
Czułam się coraz bardziej osaczona. Zaczęłam unikać własnego domu. Po pracy zostawałam dłużej w biurze albo szłam na zakupy, których wcale nie potrzebowałam. Marzyłam o chwili ciszy i spokoju.
Pewnego dnia przelała się czara goryczy. Wracałam zmęczona po ciężkim dniu w pracy. Wchodzę do kuchni — a tam pani Halina przestawia moje przyprawy na półkach.
— Co ty robisz? — zapytałam zmęczonym głosem.
— Porządkuję trochę, bo tu taki bałagan…
Poczułam, jak narasta we mnie złość.
— To jest moja kuchnia! — powiedziałam głośniej niż zamierzałam.
Teściowa spojrzała na mnie z wyrzutem.
— Twoja? A kto ci dał ten dom? Robert! A Robert to mój syn!
Wybiegłam wtedy do łazienki i rozpłakałam się jak dziecko. Czułam się upokorzona i bezsilna. Przez całą noc przewracałam się z boku na bok, nie mogąc zasnąć. Rano spojrzałam w lustro i zobaczyłam kobietę zmęczoną życiem, której oczy straciły dawny blask.
Zaczęły się kłótnie z Robertem. On nie rozumiał mojego bólu. Mówił tylko:
— Przecież ona nie robi tego specjalnie…
Ale dla mnie każda jej uwaga była jak kolejne ukłucie szpilki.
W pracy też zaczęli zauważać, że coś jest nie tak. Szefowa zapytała mnie pewnego dnia:
— Wszystko w porządku? Wyglądasz na przygnębioną.
Uśmiechnęłam się blado i skłamałam:
— Tak, wszystko dobrze.
Ale w środku czułam się coraz gorzej.
Zosia zaczęła pytać:
— Mamusiu, dlaczego jesteś smutna?
Nie umiałam jej odpowiedzieć. Przecież nie mogłam powiedzieć czteroletniej dziewczynce, że jej babcia zamienia moje życie w koszmar.
Próbowałam rozmawiać z teściową spokojnie:
— Pani Halino, doceniam pani pomoc, ale chciałabym mieć trochę więcej swobody w swoim domu.
Spojrzała na mnie lodowatym wzrokiem.
— Jak ci się nie podoba, to możesz wrócić do swojej matki.
Czułam się coraz bardziej samotna. Przyjaciółki radziły:
— Postaw granice! Powiedz Robertowi jasno: albo ty, albo ona!
Ale czy naprawdę miałam stawiać męża przed takim wyborem?
W końcu nadszedł dzień, kiedy nie wytrzymałam. Po kolejnej awanturze o to, że Zosia ma za cienką czapkę na spacerze (bo „dziecko się przeziębi!”), spakowałam kilka rzeczy i pojechałam do mojej mamy na kilka dni. Robert był w szoku.
— Naprawdę musiałaś tak zrobić?
— Tak — odpowiedziałam cicho. — Muszę odpocząć.
U mamy poczułam ulgę. Przez kilka dni spałam spokojnie i mogłam oddychać pełną piersią. Ale wiedziałam, że to nie jest rozwiązanie na zawsze.
Po powrocie do domu usiedliśmy z Robertem do poważnej rozmowy. Powiedziałam mu wszystko: o moim zmęczeniu, poczuciu osaczenia i braku wsparcia z jego strony.
— Jeśli nic się nie zmieni — powiedziałam drżącym głosem — nie dam rady dalej tak żyć.
Robert długo milczał. W końcu powiedział:
— Porozmawiam z mamą.
Nie wiem jeszcze, jak potoczy się nasza historia. Czy Robert naprawdę stanie po mojej stronie? Czy pani Halina zrozumie, że jej kontrola niszczy naszą rodzinę? Czasami zastanawiam się: ile jeszcze kobieta jest w stanie wytrzymać dla miłości? Czy naprawdę musimy wybierać między własnym szczęściem a spokojem rodziny? Co wy byście zrobili na moim miejscu?