Między czterema ścianami starej kamienicy: Opowieść o rodzinnych tajemnicach i wyborach

— Znowu przyszłaś bez pukania? — głos teściowej rozbrzmiał w przedpokoju, zanim jeszcze zdążyłam zamknąć za sobą ciężkie, dębowe drzwi.

Zatrzymałam się na chwilę, czując jak wilgotny zapach starego drewna i kurzu wypełnia moje płuca. Mieszkanie mojego męża, Michała, i jego matki, pani Haliny, zawsze wydawało mi się zbyt duże, zbyt ciche i… zbyt pełne wspomnień, które nie należały do mnie. Czteropokojowe mieszkanie w zabytkowej kamienicy na Starym Mieście w Warszawie — marzenie wielu, a dla mnie miejsce, gdzie nigdy nie czułam się u siebie.

— Przepraszam, Halino — odpowiedziałam cicho, zdejmując buty i układając je starannie obok innych. — Michał prosił, żebym przyniosła mu dokumenty.

— Michał jest zajęty — odparła chłodno. — Może poczekasz w salonie. Ale nie dotykaj niczego.

Weszłam do przestronnego salonu z wysokim sufitem i wielkimi oknami wychodzącymi na brukowaną uliczkę. Drewniana podłoga skrzypiała pod moimi stopami, jakby sama kamienica protestowała przeciwko mojej obecności. Na ścianach wisiały stare fotografie: młoda Halina z mężem, ciocia Wanda z dziećmi, których już dawno nie było w tym domu.

Ciocia Wanda siedziała przy oknie, dziergając coś na drutach. Uśmiechnęła się do mnie ciepło, ale jej oczy były smutne.

— Dzień dobry, Aniu — powiedziała cicho. — Znowu kłócisz się z Haliną?

— Staram się nie kłócić — westchnęłam. — Ale chyba nigdy nie będę tu mile widziana.

Usiadłam na brzegu kanapy, czując pod sobą sprężyny pamiętające czasy przedwojenne. W tej chwili z kuchni dobiegł nas odgłos tłuczonego szkła i podniesiony głos Haliny:

— Wanda! Ile razy mam powtarzać, żebyś nie zostawiała filiżanek na brzegu stołu?!

Ciocia Wanda tylko wzruszyła ramionami i wróciła do dziergania. Ja zaś poczułam znajome napięcie w żołądku. Od kiedy wyszłam za Michała dwa lata temu, miałam wrażenie, że jestem tu tylko gościem — kimś obcym, kto zakłóca ustalony porządek.

Michał wrócił późnym popołudniem. Wszedł do salonu z teczką pod pachą i uśmiechnął się do mnie zmęczonym wzrokiem.

— Aniu, dziękuję, że przyniosłaś dokumenty. Przepraszam za mamę… Ona po prostu… — urwał, szukając słów.

— Po prostu nie chce mnie tutaj — dokończyłam za niego.

Zapadła cisza. Michał usiadł obok mnie i ścisnął moją dłoń.

— To jej dom. Trudno jej zaakceptować zmiany.

— A co ze mną? — zapytałam cicho. — Czy ja kiedykolwiek będę miała swój dom?

Wieczorem siedzieliśmy wszyscy przy stole w jadalni. Halina nakładała zupę barszczową do talerzy z porcelany po prababci. Rozmawialiśmy o niczym: o pogodzie, o sąsiadach, o cenach w sklepach. Nikt nie poruszał tematu przyszłości.

Po kolacji Halina poprosiła mnie do kuchni.

— Aniu, musimy porozmawiać — powiedziała stanowczo. — Wiem, że Michał cię kocha. Ale to mieszkanie jest naszym domem od pokoleń. Nie chcę tu żadnych zmian. Nie chcę remontów ani nowych mebli. Nie chcę też dzieci biegających po korytarzach i niszczących podłogę.

Patrzyłam na nią z niedowierzaniem.

— Chcesz powiedzieć… że nie chcesz wnuków?

— Chcę spokoju — odpowiedziała chłodno. — Michał może mieć dzieci gdzie indziej.

Wyszłam z kuchni z bijącym sercem. Michał czekał na mnie w przedpokoju.

— Co się stało? — zapytał z troską.

— Twoja mama nie chce wnuków w tym domu — wyszeptałam. — Nie chce żadnych zmian. Nawet mnie tu nie chce.

Michał objął mnie ramieniem i poprowadził do naszego małego pokoju na końcu korytarza. Tam mogliśmy być sami, choć przez chwilę poczuć się jak rodzina.

Tej nocy długo nie mogłam zasnąć. Słyszałam skrzypienie podłogi pod stopami cioci Wandy, szelest gazet przewracanych przez Halinę w salonie. Myśli kłębiły mi się w głowie: czy powinnam walczyć o swoje miejsce? Czy lepiej odejść i zacząć wszystko od nowa?

Następnego dnia rano postanowiłam porozmawiać z Wandą.

— Ciociu… czy ty też czujesz się tu czasem obco? — zapytałam nieśmiało.

Wanda spojrzała na mnie zamyślonym wzrokiem.

— Ja już się przyzwyczaiłam do bycia niewidzialną — odpowiedziała smutno. — Ale ty jesteś młoda. Masz prawo do szczęścia.

Wieczorem Michał przyszedł do mnie z decyzją.

— Aniu… Może powinniśmy poszukać czegoś własnego? Małego mieszkania dla siebie?

Poczułam ulgę i strach jednocześnie. Wiedziałam jednak, że to jedyna droga do naszego szczęścia.

Ostatni raz spojrzałam na stare fotografie na ścianach salonu. Zastanawiałam się, ile pokoleń kobiet czuło się tu tak jak ja: niewidzialnych, niechcianych, zagubionych między czterema ścianami pełnymi cudzych wspomnień.

Czy naprawdę dom to tylko miejsce? Czy może raczej ludzie, którzy chcą być razem mimo wszystko?

Może czasem trzeba odejść, żeby naprawdę poczuć się u siebie.