Matka mojego męża przyniosła nam wiadro przejrzałych pomidorów. Nasz syn dostał coś zupełnie innego

— Znowu te pomidory! — wykrzyknęłam w myślach, patrząc na wiadro, które teściowa postawiła tuż za progiem. Było jeszcze wcześnie rano, a ja już czułam, że ten dzień nie będzie należał do łatwych. W kuchni pachniało kawą i świeżym chlebem, ale zapach przejrzałych pomidorów szybko zdominował wszystko.

— Dzień dobry, Aniu — powiedziała teściowa, wchodząc bez pukania, jakby to był jej własny dom. — Przyniosłam wam trochę pomidorów z ogródka. Szkoda, żeby się zmarnowały.

Spojrzałam na nią z wymuszonym uśmiechem. „Trochę” to chyba nie było właściwe słowo — w wiadrze było co najmniej pięć kilo miękkich, popękanych owoców, których nikt przy zdrowych zmysłach nie chciałby jeść na surowo.

— Dziękujemy, mamo — odezwał się mój mąż Michał, który właśnie schodził po schodach. — Może Ania zrobi z nich leczo?

Zacisnęłam zęby. Ostatnie dni były dla mnie trudne — praca, dom, opieka nad naszym pięcioletnim synkiem Jasiem. Nie miałam siły na kolejne przetwory czy gotowanie przez pół dnia. Ale przecież nie mogłam odmówić. Teściowa patrzyła na mnie z oczekiwaniem.

— Jasiek już wstał? — zapytała nagle, rozglądając się po kuchni.

— Tak, jest w swoim pokoju — odpowiedziałam cicho.

— To dobrze. Mam dla niego niespodziankę! — wyciągnęła zza pleców plastikową reklamówkę i wyjęła z niej… ogromnego lizaka i paczkę chipsów.

Zamarłam. Jasiek miał alergię na barwniki i konserwanty. Wiedziała o tym doskonale. Michał spojrzał na mnie z niepokojem.

— Mamo, przecież mówiłem ci… — zaczął ostrożnie.

— Och, nie przesadzajcie! Jeden lizak jeszcze nikomu nie zaszkodził! — machnęła ręką teściowa i ruszyła do pokoju Jasia.

Poczułam narastającą złość i bezsilność. Z jednej strony chciałam być uprzejma i wdzięczna za pomoc, z drugiej — miałam dość tego ignorowania naszych zasad i potrzeb naszego dziecka.

Weszłam za nią do pokoju Jasia. Mały siedział na dywanie i układał klocki.

— Cześć, babciu! — ucieszył się na jej widok.

— Mam dla ciebie coś pysznego! — powiedziała radośnie i wręczyła mu lizaka.

— Mamo, proszę… — zaczęłam spokojnie, ale głos mi się załamał.

— Aniu, nie przesadzaj! Daj dziecku trochę radości! — przerwała mi ostro.

Jasiek spojrzał na mnie pytająco. Widziałam w jego oczach tęsknotę za słodyczami, których tak rzadko mu pozwalamy.

— Kochanie, pamiętasz, że po takich słodyczach boli cię brzuszek… — powiedziałam łagodnie.

— Ale babcia mówi, że nic mi nie będzie… — szepnął smutno.

Poczułam łzy pod powiekami. Michał stał w drzwiach i milczał. Wiedziałam, że nie chce się mieszać między mną a swoją matką.

Teściowa westchnęła teatralnie.

— Kiedyś dzieci jadły wszystko i żyły! Teraz tylko zakazy i zakazy… — rzuciła z wyrzutem.

Wyszłam z pokoju, zanim powiedziałabym coś, czego bym żałowała. W kuchni spojrzałam na wiadro pomidorów. Co mam z nimi zrobić? Przecież nie wyrzucę — to byłoby jak policzek dla niej. Ale nie miałam siły ani ochoty ich przerabiać.

Zaczęłam obierać pomidory ze skórki, łzy kapały mi do miski razem z sokiem z owoców. Czułam się bezradna i samotna w tym wszystkim. Michał przyszedł po chwili i objął mnie od tyłu.

— Przepraszam… — szepnął. — Wiem, że to trudne.

— Dlaczego ona nas nie słucha? Dlaczego zawsze musi być po jej myśli? — zapytałam cicho.

Nie odpowiedział. Wiedziałam, że kocha swoją matkę i nie chce jej ranić. Ale ja też miałam swoje granice.

Wieczorem Jasiek dostał wysypki na buzi. Płakał z bólu brzucha. Siedziałam przy nim całą noc, czując narastającą wściekłość na teściową i żal do siebie samej, że nie potrafiłam go ochronić.

Rano zadzwoniłam do niej.

— Mamo, proszę cię… Nie przynoś już Jasiowi takich rzeczy. On naprawdę cierpi potem całą noc!

— Przesadzasz! To tylko przypadek! — odpowiedziała urażona.

Rozłączyłam się bez słowa. Michał patrzył na mnie smutno.

— Może powinniśmy postawić sprawę jasno? Albo ona zacznie nas szanować, albo… — zawahał się.

Nie dokończył zdania. Wiedzieliśmy oboje, że to nie takie proste.

Siedziałam przy stole, patrząc na słoiki z przecierem pomidorowym, które udało mi się zrobić mimo zmęczenia i łez. Zastanawiałam się: czy naprawdę muszę wybierać między spokojem w rodzinie a zdrowiem mojego dziecka? Czy można nauczyć bliskich szacunku do naszych wyborów bez kolejnych kłótni?

Może ktoś z was zna odpowiedź? A może każdy musi sam znaleźć swoją drogę między lojalnością wobec rodziny a troską o własne granice?