Matczyne Zasady: Jak Teściowa Prawie Zniszczyła Moją Rodzinę

– Znowu tylko dla Bartusia? – zapytałam drżącym głosem, patrząc jak teściowa wręcza mu nowy zestaw klocków Lego, podczas gdy moja córka Zosia dostała jedynie czekoladę z promocji.

– No przecież chłopiec musi się rozwijać – odpowiedziała teściowa, nie patrząc mi w oczy. – Dziewczynki mają inne rzeczy do roboty.

W tej chwili poczułam, jak coś we mnie pęka. Siedzieliśmy przy stole w naszym mieszkaniu na warszawskim Ursynowie. Mąż, Tomek, spuścił wzrok, udając, że nie widzi łez w oczach Zosi. Bartuś był zbyt zajęty rozpakowywaniem prezentu, by zauważyć napiętą atmosferę.

Od lat próbowałam tłumaczyć teściowej, że dzieci powinny być traktowane równo. Ale ona zawsze miała swoje zasady. „Chłopak to przyszłość rodu”, powtarzała z dumą. „Dziewczynka? No cóż, ważne żeby była grzeczna i nie sprawiała kłopotów”.

Pamiętam pierwszy raz, kiedy poczułam się naprawdę bezsilna. To było na chrzcinach Bartusia. Teściowa przyniosła złoty łańcuszek i kopertę z pieniędzmi. Kiedy dwa lata później chrzciliśmy Zosię, dostała pluszowego misia i kilka słodkości. Wtedy jeszcze próbowałam tłumaczyć sobie, że może po prostu nie miała pieniędzy. Ale z czasem stało się jasne: dla niej liczył się tylko wnuk.

– Mamo, nie możesz tak robić – powiedziałam cicho, kiedy goście wyszli.

– Nie przesadzaj – machnęła ręką. – Ty zawsze musisz robić z igły widły.

Tomek milczał. Zawsze milczał w takich sytuacjach. „To moja mama, nie chcę się z nią kłócić”, powtarzał mi po cichu wieczorami. Ale ja czułam, jak rośnie we mnie bunt i żal.

Zosia coraz częściej pytała: – Mamo, dlaczego babcia mnie nie lubi?

Co miałam jej odpowiedzieć? Że w oczach własnej babci jest mniej warta? Że tradycja i stare przekonania są ważniejsze niż uczucia dziecka?

Pewnego dnia Zosia wróciła ze szkoły zapłakana.

– Koleżanki mówiły, że babcia ich zabiera na lody i do kina. Dlaczego moja babcia zabiera tylko Bartka?

Nie wytrzymałam. Zadzwoniłam do teściowej.

– Mamo, musimy porozmawiać. Tak dalej być nie może.

– O czym ty znowu? – westchnęła zirytowana.

– O twoim traktowaniu dzieci. One to widzą. Zosia cierpi.

– Przesadzasz. Chłopiec to chłopiec. Ty też byłaś dziewczynką i jakoś wyrosłaś na ludzi.

Wtedy coś we mnie pękło na dobre.

– Jeśli nie zaczniesz traktować ich równo, przestaniemy przychodzić.

Teściowa rozłączyła się bez słowa.

Tomek był wściekły.

– Po co to zrobiłaś? Przecież ona się nie zmieni!

– Ale ja muszę chronić nasze dzieci! – krzyknęłam przez łzy.

Przez kilka tygodni panowała cisza. Nie dzwoniła, nie przychodziła. Dzieci pytały o babcię coraz rzadziej. Zosia zaczęła się uśmiechać częściej, jakby odetchnęła z ulgą.

Ale potem przyszły święta Bożego Narodzenia. Tomek nalegał, żebyśmy pojechali do jego mamy.

– To tylko jeden dzień – prosił. – Nie róbmy jej przykrości.

Zgodziłam się niechętnie. W drodze czułam ścisk w żołądku. W domu teściowej wszystko było jak zawsze: stół zastawiony po brzegi, zapach barszczu i pierogów, a pod choinką stos prezentów.

Kiedy dzieci rozpakowywały paczki, zobaczyłam znajomy schemat: Bartuś dostał nowy rower, Zosia książkę kucharską dla dzieci i zestaw do haftowania.

Zosia spojrzała na mnie z pytaniem w oczach: „Dlaczego?” Nie umiałam odpowiedzieć.

Po kolacji poprosiłam teściową na bok.

– Czy ty naprawdę nie widzisz, jak ją ranisz?

– Przesadzasz – powtórzyła po raz setny. – Dziewczynki muszą znać swoje miejsce.

Wróciliśmy do domu w milczeniu. Tomek był rozbity. Próbował tłumaczyć matkę, ale widziałam, że sam już nie wierzy w jej racje.

Minęły miesiące. Zosia zamknęła się w sobie. Coraz częściej słyszałam od nauczycieli, że jest smutna i wycofana. Bartuś zaczął pytać: – Czy ja zrobiłem coś złego? Dlaczego Zosia jest smutna?

Wtedy postanowiłam działać inaczej. Zapisałam Zosię na zajęcia taneczne i plastyczne. Spędzałam z nią więcej czasu, chwaliłam za każdy sukces. Bartusiowi tłumaczyłam, że każdy jest ważny i kochany tak samo.

Teściowa dzwoniła coraz rzadziej. Kiedyś usłyszałam od sąsiadki:

– Twoja teściowa mówi wszystkim na osiedlu, że jesteś niewdzięczna i buntujesz dzieci przeciwko rodzinie.

Zrobiło mi się przykro, ale wiedziałam już jedno: nie pozwolę nikomu krzywdzić moich dzieci.

Po roku teściowa zadzwoniła niespodziewanie:

– Może byście przyszli na obiad? – zapytała cicho.

Zgodziłam się pod jednym warunkiem: równe traktowanie dzieci.

Tym razem pod choinką znalazły się dwa identyczne prezenty: puzzle i gry planszowe dla obojga. Zosia uśmiechnęła się szeroko po raz pierwszy od dawna.

Nie wiem, czy teściowa naprawdę zrozumiała swój błąd czy po prostu bała się stracić kontakt z rodziną. Ale wiem jedno: czasem trzeba postawić granicę nawet najbliższym.

Dziś patrzę na moje dzieci i zastanawiam się: ile matek w Polsce codziennie walczy o sprawiedliwość dla swoich dzieci? Czy warto poświęcać rodzinny spokój dla zasad i tradycji?

A Wy? Jak daleko byście się posunęli, by chronić swoje dzieci przed niesprawiedliwością nawet we własnej rodzinie?