Mama zadzwoniła, że przyjeżdżają krewni: Tym razem postanowiłam zrobić wszystko inaczej
— Zosia, posłuchaj mnie uważnie. W sobotę przyjeżdża ciocia Halina z wujkiem Jankiem i kuzynką Martą. Chcę, żebyś była w domu i pomogła mi w przygotowaniach — głos mamy był stanowczy, a ja poczułam znajome ukłucie w żołądku.
Znowu to samo. Znowu cały dom na głowie, zapach pieczonego ciasta, szorowanie podłóg i wieczne narzekania, że „miasto mnie zepsuło”. Odkąd wyjechałam na studia do Warszawy, każda wizyta rodziny była dla mnie jak powrót do klatki. Wszyscy oczekiwali, że będę tą samą Zosią, która kiedyś biegała boso po łąkach i śmiała się z byle czego. Ale ja już dawno przestałam być tą dziewczynką.
Tym razem jednak coś we mnie pękło. Zamiast szukać wymówek, żeby zostać w mieście — jak zwykle — powiedziałam: „Dobrze, mamo. Będę.”
Mama aż zamilkła na chwilę, jakby nie wierzyła własnym uszom. — To świetnie, kochanie! — jej głos zabrzmiał radośnie, ale ja wiedziałam, że to dopiero początek.
W piątek wieczorem wysiadłam z autobusu na naszym małym dworcu. Powietrze pachniało wilgotną ziemią i dymem z kominów. Przez chwilę stałam w ciszy, słuchając odległego szczekania psa i szumu drzew. Nienawidziłam tej ciszy. W Warszawie zawsze coś się działo — tramwaje, ludzie, światła. Tutaj wszystko było takie… martwe.
W domu mama już krzątała się po kuchni. — Zosia, zdejmij buty! — krzyknęła z progu. — I pomóż mi z ciastem!
Westchnęłam ciężko, ale poszłam do kuchni. Mama patrzyła na mnie spod oka.
— Dobrze wyglądasz — powiedziała cicho. — Chociaż trochę schudłaś.
— W mieście nie ma czasu na jedzenie — odpowiedziałam z wymuszonym uśmiechem.
Przez chwilę mieszałyśmy ciasto w milczeniu. Czułam napięcie w powietrzu. Mama chciała coś powiedzieć, ale nie wiedziała jak zacząć. Ja też nie wiedziałam, jak rozładować tę ciszę.
— Mamo… — zaczęłam niepewnie. — Może tym razem nie będziemy udawać przed rodziną? Może po prostu będziemy sobą?
Mama spojrzała na mnie zdziwiona.
— Co masz na myśli?
— Zawsze staramy się być idealni. Wszystko musi być czyste, jedzenie perfekcyjne, a rozmowy grzeczne. Ale przecież to nie jesteśmy my. Może po prostu… pozwólmy sobie być prawdziwi?
Mama milczała przez dłuższą chwilę.
— Zobaczymy — powiedziała w końcu i wróciła do wałkowania ciasta.
Następnego dnia dom był pełen zapachów i nerwowej energii. Przed południem przyjechali krewni. Ciocia Halina już od progu zaczęła komentować:
— Ooo, Zosia! Jak ty się zmieniłaś! W mieście to chyba inne powietrze mają!
Wujek Janek poklepał mnie po ramieniu tak mocno, że aż zabolało.
— No i co tam w tej Warszawie? Pewnie kawalerów masz na pęczki!
Kuzynka Marta spojrzała na mnie z góry. Ona zawsze była tą „idealną” — najlepsze oceny, grzeczna dziewczynka, nigdy nie sprawiała problemów.
Usiedliśmy do stołu. Rozmowy zaczęły się od pogody, potem przeszły na politykę i ceny w sklepach. Czułam się jak aktorka w kiepskim przedstawieniu.
W końcu nie wytrzymałam.
— Wiecie co? — przerwałam rozmowę. — Może porozmawiamy o czymś prawdziwym? O tym, co nas naprawdę boli albo cieszy?
Zapadła cisza. Mama spojrzała na mnie z przerażeniem, ciocia Halina zmarszczyła brwi.
— Co masz na myśli? — spytała ostro.
— Na przykład… czy ktoś z was jest naprawdę szczęśliwy? Czy wszyscy tylko udajemy?
Wujek Janek zaśmiał się nerwowo.
— Zosia, co ty wygadujesz? Przecież wszystko jest dobrze!
— Naprawdę? Bo ja mam wrażenie, że wszyscy coś ukrywamy. Ja na przykład czuję się samotna w Warszawie. Tęsknię za domem, ale boję się wracać, bo wiem, że tu też nie pasuję.
Mama spuściła wzrok. Kuzynka Marta nagle zaczęła płakać.
— Ja też… Ja też czasem mam dość tej całej presji! — wykrztusiła przez łzy.
Ciocia Halina próbowała ją uciszyć, ale Marta tylko mocniej się rozpłakała.
— Przepraszam… — powiedziałam cicho. — Nie chciałam psuć atmosfery. Po prostu… chciałam być szczera.
Nagle mama podeszła do mnie i objęła mnie ramieniem.
— Może Zosia ma rację — powiedziała cicho. — Może czas przestać udawać.
Przez chwilę wszyscy siedzieliśmy w milczeniu. Potem rozmowa potoczyła się inaczej niż zwykle. Było więcej śmiechu, mniej oceniania. Kuzynka Marta opowiedziała o swoich problemach w szkole, ciocia Halina przyznała się do kłopotów finansowych, a wujek Janek zaczął wspominać swoje młode lata i marzenia, których nigdy nie spełnił.
Wieczorem siedziałam na ganku i patrzyłam na zachodzące słońce. Mama usiadła obok mnie.
— Dziękuję ci, Zosiu — powiedziała cicho. — Bałam się tej szczerości, ale chyba tego nam było trzeba.
Uśmiechnęłam się smutno.
— Może czasem trzeba trochę zamieszać, żeby coś się zmieniło?
Patrzyłam na dom rodzinny i zastanawiałam się: czy można naprawdę wrócić do miejsca, które już dawno przestało być domem? Czy szczerość zawsze jest lepsza od wygodnego kłamstwa? Może każdy z nas nosi w sobie tęsknotę za czymś prawdziwym… tylko boimy się to powiedzieć głośno?