Kiedy zostałem sam nad morzem: Historia ojca, który zapomniał, czym jest rodzina

– Naprawdę musisz teraz zaczynać tę rozmowę? – głos Magdy odbijał się echem od ścian naszej ciasnej kuchni. Stała przy zlewie, z mokrymi rękami, a ja opierałem się o blat, czując narastającą gulę w gardle.

– Muszę. Po prostu muszę wyjechać. Sam. – Wyszeptałem to, patrząc jej prosto w oczy. Widziałem w nich rozczarowanie i coś jeszcze – może strach? – ale nie potrafiłem już dłużej udawać, że wszystko jest w porządku.

– A dzieci? – zapytała cicho, jakby bała się usłyszeć odpowiedź.

– Zostaną z tobą. Potrzebuję… odpocząć. Od wszystkiego. – Słowa brzmiały okrutnie nawet dla mnie samego.

Wyszedłem z kuchni zanim zdążyła odpowiedzieć. W przedpokoju minąłem Zosię i Michała – nasze dzieci – którzy patrzyli na mnie szeroko otwartymi oczami. Przez chwilę chciałem ich przytulić, powiedzieć, że to tylko na chwilę, że tata wróci inny, lepszy. Ale nie zrobiłem tego. Po prostu zamknąłem za sobą drzwi.

Wsiadłem do starego passata i ruszyłem w stronę Gdańska. Droga była długa i monotonna, a ja przez całą podróż słuchałem radia, próbując zagłuszyć własne myśli. Przypominałem sobie pierwsze lata z Magdą – jak śmialiśmy się z byle czego, jak cieszyliśmy się narodzinami Zosi, potem Michała. Gdzieś po drodze zgubiłem siebie. Zgubiłem nas.

Nad morzem wynająłem pokój w pensjonacie prowadzonym przez panią Halinę – starszą kobietę o surowym spojrzeniu i ciepłym sercu. – Sam pan przyjechał? – zapytała z niedowierzaniem.

– Tak, sam. Potrzebuję trochę ciszy – odpowiedziałem wymijająco.

Pierwszego dnia chodziłem po plaży bez celu. Patrzyłem na rodziny budujące zamki z piasku, słuchałem śmiechu dzieci i czułem coraz większą pustkę. Wieczorem zadzwoniła Magda.

– Michał miał dziś gorączkę – powiedziała bez przywitania. – Pytał o ciebie.

– Przepraszam… Nie wiedziałem… – zacząłem, ale przerwała mi.

– Nie chodzi o to, żebyś przepraszał. Chodzi o to, żebyś był.

Rozłączyła się. Siedziałem długo na łóżku, patrząc w ciemność. Po raz pierwszy poczułem coś więcej niż tylko zmęczenie – poczułem winę.

Następnego dnia poznałem Tomka – samotnego ojca z Warszawy, który przyjechał nad morze z córką po rozwodzie. Siedzieliśmy razem na ławce przy promenadzie.

– Wiesz, myślałem, że jak zostanę sam, to w końcu odpocznę – powiedział Tomek, patrząc na fale. – Ale samotność to nie odpoczynek. To kara.

Zamilkłem. Jego słowa bolały bardziej niż chciałem przyznać.

Wieczorami dzwoniłem do dzieci. Zosia opowiadała mi o nowej koleżance z przedszkola, Michał chwalił się rysunkiem smoka. Magda była chłodna, rzeczowa. Czułem, jak oddalamy się od siebie z każdym dniem.

Trzeciego dnia nad ranem obudził mnie telefon od Magdy:

– Michał trafił do szpitala. Zapalenie płuc. Lekarze mówią, że będzie dobrze, ale… – jej głos drżał.

Nie pamiętam drogi powrotnej do Warszawy. Jechałem jak w transie, powtarzając sobie: „Co ja zrobiłem?” W szpitalu zobaczyłem Magdę siedzącą przy łóżku Michała. Była blada i zmęczona.

– Przepraszam… – wyszeptałem.

Spojrzała na mnie z bólem i ulgą jednocześnie.

– Nie zostawiaj nas więcej – powiedziała tylko.

Usiadłem przy łóżku syna i po raz pierwszy od dawna poczułem się częścią rodziny. Michał uśmiechnął się przez sen, a ja obiecałem sobie, że już nigdy nie ucieknę przed odpowiedzialnością.

Dziś minęło kilka miesięcy od tamtych wydarzeń. Staram się być lepszym mężem i ojcem. Czasem jeszcze mam ochotę uciec – przed hałasem, przed problemami – ale wtedy przypominam sobie tamte puste dni nad morzem i wiem, że nie warto.

Czy naprawdę trzeba stracić wszystko na chwilę, żeby docenić to, co się ma? Czy potrafimy nauczyć się tego wcześniej?

Czekam na wasze historie i przemyślenia.