Kiedy teściowa nie miała siły dla naszego dziecka, ale dla córki znalazła energię – historia, która złamała mi serce
– Mamo, proszę cię, tylko na dwie godziny. Muszę iść do lekarza, a Bartek jest jeszcze taki malutki… – mój głos drżał, gdy patrzyłam na teściową siedzącą przy stole w kuchni. Jej spojrzenie było chłodne, niemal obojętne.
– Marto, ja już nie mam tyle siły co kiedyś. Wiesz, ile mnie kosztuje każdy dzień? Kręgosłup boli, kolana też… Nie dam rady z takim maluchem – odpowiedziała, nawet nie patrząc mi w oczy. Poczułam, jakby ktoś wylał na mnie wiadro lodowatej wody.
Wyszłam z kuchni, dusząc w sobie łzy. Mój mąż, Tomek, próbował mnie pocieszyć, ale widziałam w jego oczach to samo rozczarowanie. Przez całe życie słyszałam, że rodzina jest najważniejsza, że w trudnych chwilach zawsze można na nią liczyć. A teraz? Zostaliśmy sami z naszym nowonarodzonym synkiem, Bartkiem. Moja mama nie żyła już od kilku lat, a ojciec mieszkał daleko na Pomorzu i sam ledwo dawał sobie radę.
Pierwsze miesiące macierzyństwa były dla mnie jak niekończący się maraton – bez snu, bez wsparcia, z poczuciem winy, że nie jestem wystarczająco dobrą matką. Każdego dnia patrzyłam na Bartka i obiecywałam sobie, że dam radę. Ale czasem po prostu brakowało mi sił.
Teściowa, pani Halina, mieszkała zaledwie trzy przystanki tramwajem od nas. Widywaliśmy się rzadko – głównie wtedy, gdy Tomek zapraszał ją na obiad albo kiedy przynosiła nam słoiki z ogórkami. Zawsze była uprzejma, ale chłodna. Nigdy nie usłyszałam od niej słowa wsparcia, nie zapytała, jak się czuję. Zawsze miała wymówkę: a to zdrowie, a to zmęczenie, a to własne sprawy.
Pewnego dnia, gdy Bartek miał już pół roku, dowiedziałam się, że siostra Tomka – Ania – jest w ciąży. Wszyscy się cieszyli, nawet ja, choć czułam ukłucie zazdrości. Ania była ulubienicą mamy, zawsze mogła liczyć na jej wsparcie. Ale wtedy jeszcze nie wiedziałam, jak bardzo ta sytuacja mnie zrani.
Minęło kilka miesięcy. Bartek zaczął raczkować, a ja wróciłam do pracy na pół etatu. Tomek pracował na zmiany, więc często musieliśmy się wymieniać opieką nad synkiem. Było ciężko, ale jakoś dawaliśmy radę.
Pewnego popołudnia zadzwoniła do mnie koleżanka z pracy:
– Marta, widziałam twoją teściową na spacerze z wózkiem! Myślałam, że to Bartek, ale potem zobaczyłam Anię…
Zamarłam. Przez chwilę nie mogłam wydusić z siebie słowa.
– Jesteś pewna? – zapytałam cicho.
– Tak, rozmawiałyśmy chwilę. Mówiła, że pomaga Ani przy małej Zosi, bo Ania jest taka zmęczona po porodzie…
Rozłączyłam się i poczułam, jak świat wali mi się na głowę. Przez tyle miesięcy słyszałam, że teściowa nie ma siły nawet przyjść na godzinę, a teraz codziennie wychodzi z wnuczką na spacery? Gotuje obiady, sprząta, nocuje u Ani, żeby ta mogła się wyspać?
Wieczorem Tomek wrócił z pracy. Siedziałam na kanapie, tuląc Bartka, który właśnie zasnął.
– Tomek… Musimy porozmawiać – zaczęłam cicho.
Opowiedziałam mu wszystko. Widziałam, jak jego twarz blednie, jak zaciska pięści.
– Nie wierzę… – wyszeptał. – Przecież mama zawsze mówiła, że nie da rady…
– Może po prostu nie chciała – powiedziałam gorzko.
Przez kolejne dni nie mogłam spać. W głowie kłębiły mi się pytania: czym zawiniłam? Dlaczego Bartek jest gorszy? Czy zrobiłam coś nie tak? Czułam się zdradzona, niewidzialna, jakby ktoś wymazał mnie z rodziny.
W końcu postanowiłam porozmawiać z teściową. Pojechałam do niej sama, zostawiając Bartka pod opieką Tomka.
– Pani Halino… Chciałam zapytać… Dlaczego dla Ani ma pani tyle siły i czasu, a dla nas nigdy nie miała? – zapytałam, patrząc jej prosto w oczy.
Zaskoczyłam ją. Przez chwilę milczała, potem zaczęła nerwowo poprawiać okulary.
– Marta, to nie tak… Ja po prostu… Ania jest sama, jej mąż ciągle w delegacjach…
– My też byliśmy sami! – przerwałam jej. – Prosiłam panią tyle razy o pomoc. Słyszałam tylko wymówki.
– Ja… – urwała. – Może rzeczywiście… Może nie powinnam była tak robić. Ale z tobą… zawsze czułam dystans. Ty jesteś taka samodzielna, nigdy nie prosiłaś o nic…
Poczułam, jak narasta we mnie złość.
– Prosiłam! Prosiłam tyle razy! – łzy napłynęły mi do oczu. – Czy Bartek jest gorszy, bo nie jest pani rodzoną wnuczką?
Teściowa spuściła wzrok.
– Nie wiem… Może po prostu łatwiej mi z Anią…
Wyszłam stamtąd z poczuciem klęski. Wiedziałam już, że nic się nie zmieni. Że dla niej zawsze będziemy „tymi drugimi”.
Od tamtej pory nasze relacje stały się jeszcze bardziej chłodne. Tomek próbował rozmawiać z matką, ale ona zamknęła się w sobie. Ania nigdy nie zapytała, dlaczego nie odwiedzamy ich tak często jak kiedyś.
Czasem patrzę na Bartka i zastanawiam się, czy kiedyś zrozumie, dlaczego jego babcia była dla niego tylko z nazwy. Czy wybaczy mi, że nie miał takiej samej babci jak Zosia? Czy ja sama kiedykolwiek pogodzę się z tym poczuciem niesprawiedliwości?
Może rodzina to nie tylko więzy krwi, ale przede wszystkim wybory, których dokonujemy każdego dnia. Może czasem trzeba odpuścić i przestać walczyć o czyjąś uwagę. Ale czy naprawdę można nauczyć się żyć z takim rozczarowaniem? Czy wy też kiedyś poczuliście się niewidzialni we własnej rodzinie?