Kiedy mój mąż zapomniał o naszej rodzinie przez brata – prawdziwa historia o rozpadzie i walce o bliskość

– Znowu wychodzisz? – zapytałam cicho, patrząc jak Paweł zakłada kurtkę. Była sobota, godzina dziewiętnasta. Dzieci już od godziny pytały, czy tata zje z nami kolację.

– Muszę jechać do Ani. Michałek ma gorączkę, a ona nie daje sobie rady – odpowiedział, nawet na mnie nie patrząc. W jego głosie nie było już czułości. Była tylko ta nowa, obca troska, która nie miała nic wspólnego ze mną.

Zamknęłam oczy. Od śmierci jego brata, Tomka, minęły trzy miesiące. Wypadek samochodowy. Jeden telefon w środku nocy i wszystko się zmieniło. Paweł był wtedy jak cień samego siebie. Płakał, nie spał, nie jadł. Próbowałam być przy nim, tuliłam go, gotowałam jego ulubione dania. Ale kiedy tylko minął pierwszy szok, Paweł zaczął znikać. Najpierw na kilka godzin dziennie, potem na całe wieczory.

Ania – wdowa po Tomku – mieszkała z dwójką dzieci na drugim końcu miasta. Paweł jeździł do niej codziennie: zakupy, naprawy, odrabianie lekcji z jej synem. Z początku rozumiałam. To była rodzina. Ale z czasem zaczęłam czuć się jak powietrze.

– A nasze dzieci? – zapytałam raz jeszcze, łamiącym się głosem.

– Przecież mają ciebie – rzucił przez ramię i wyszedł.

Zostałam sama w kuchni. Zosia i Kuba siedzieli przy stole, patrząc na mnie wielkimi oczami.

– Mama, tata znowu idzie do cioci Ani? – spytała Zosia.

Przytaknęłam. Nie umiałam im tego wytłumaczyć. Jak powiedzieć dzieciom, że ich tata wybrał inną rodzinę?

Wieczorami leżałam w łóżku i słuchałam ciszy. Paweł wracał późno, czasem nawet po północy. Pachniał obcym domem, innym jedzeniem. Próbowałam z nim rozmawiać.

– Paweł, czy ty jeszcze nas kochasz? – spytałam pewnej nocy.

Odwrócił się do mnie plecami.

– Nie rozumiesz… Oni mnie potrzebują. Tomek by mnie nie zostawił.

Poczułam ukłucie zazdrości i gniewu. A my? Czy my cię nie potrzebujemy?

Zaczęły się kłótnie. Najpierw ciche pretensje, potem coraz głośniejsze awantury. Dzieci chowały się w swoich pokojach. Ja płakałam w łazience, żeby nie widziały.

Mama próbowała mnie pocieszać przez telefon:

– On przeżywa żałobę na swój sposób. Musisz być cierpliwa.

Ale ile można być cierpliwą? Ile można czekać na męża, który coraz bardziej oddala się od własnej rodziny?

Pewnego dnia zadzwoniła do mnie Ania.

– Kasia… Przepraszam, że tak często proszę Pawła o pomoc… Ale ja naprawdę nie daję rady sama…

Nie wiedziałam co powiedzieć. Czy to jej wina? Przecież ona też straciła męża…

W pracy zaczęłam popełniać błędy. Szefowa wezwała mnie na rozmowę:

– Kasiu, co się z tobą dzieje? Jesteś nieobecna.

Nie umiałam odpowiedzieć. Czułam się jak duch we własnym życiu.

W końcu zebrałam się na odwagę i poprosiłam Pawła o rozmowę przy dzieciach.

– Paweł… My też cię potrzebujemy. Zosia płacze co noc, Kuba przestał się uczyć… Ja… ja już nie daję rady sama.

Spojrzał na mnie zmęczonym wzrokiem.

– Nie rozumiesz… Tomek był moim bratem! Muszę im pomóc!

– A my? My już nie jesteśmy twoją rodziną?

Wybiegł z domu trzaskając drzwiami.

Zaczęły się plotki wśród sąsiadów. Jedna z sąsiadek zagadnęła mnie na klatce:

– Kasiu, wszystko u was w porządku? Paweł ciągle u tej Ani…

Czułam wstyd i upokorzenie. Nawet dzieci zaczęły unikać kolegów – ktoś powiedział Kubie w szkole, że tata ma „nową rodzinę”.

W końcu przyszedł dzień, kiedy Paweł nie wrócił na noc. Zadzwoniłam do niego dziesięć razy – bez odpowiedzi. Rano napisał SMS-a: „Zostałem u Ani, Michałek miał wysoką gorączkę”.

Poczułam pustkę tak wielką, że aż zabrakło mi tchu.

Zaczęłam myśleć o rozwodzie. O tym, czy dam radę sama wychować dzieci. O tym, czy jeszcze kiedykolwiek będę szczęśliwa.

Ale potem spojrzałam na Zosię i Kubę – ich smutne oczy, ciche prośby o uwagę. Wiedziałam, że muszę walczyć.

Zadzwoniłam do Pawła i powiedziałam stanowczo:

– Albo wracasz do nas i próbujemy to naprawić razem… Albo musisz odejść na dobre.

Milczał długo.

– Nie wiem czy potrafię…

– Ja też nie wiem – odpowiedziałam szczerze – ale musimy spróbować dla naszych dzieci.

Dziś mija pół roku od tamtej rozmowy. Paweł wraca do domu częściej, ale już nigdy nie będzie taki jak dawniej. Czasem patrzę na niego i widzę obcego człowieka. Czasem widzę tego chłopaka, którego pokochałam dwadzieścia lat temu.

Nie wiem co będzie dalej. Czy można odbudować coś, co tak bardzo się rozpadło? Czy miłość wystarczy tam, gdzie zabrakło zaufania?

Może wy wiecie… Czy warto walczyć o rodzinę za wszelką cenę? Czy czasem trzeba pozwolić odejść?