Kiedy kazałem żonie wrócić do pracy: Prawda o ojcostwie, której nie chciałem widzieć

— Naprawdę nie możesz już wrócić do pracy? — rzuciłem przez zaciśnięte zęby, patrząc na Leokadię, która stała przy kuchennym blacie, z oczami pełnymi zmęczenia i rozczarowania. Nasz trzyletni syn Staś właśnie wylał sok na podłogę, a ja miałem wrażenie, że zaraz eksploduję. — Przecież nie jestem robotem! — odpowiedziała cicho, ale stanowczo. — Ty nawet nie wiesz, jak to jest być cały dzień z dzieckiem.

Wtedy tego nie rozumiałem. Wydawało mi się, że przesadza. Przecież ja pracuję po dziesięć godzin dziennie w biurze, a potem jeszcze muszę wysłuchiwać jej narzekań? — Leokadio, wróć do pracy. Ja się zajmę Stasiem. Zobaczysz, że nie jest tak ciężko — powiedziałem, przekonany o własnej racji.

Następnego dnia Leokadia wyszła rano do pracy. Staś patrzył na mnie wielkimi oczami. — Tata, a gdzie mama? — zapytał, ciągnąc mnie za rękaw. — Mama poszła do pracy, teraz będziemy się bawić — odpowiedziałem z wymuszonym entuzjazmem.

Pierwsze godziny minęły nawet nieźle. Zbudowaliśmy wieżę z klocków, obejrzeliśmy bajkę. Ale potem Staś zaczął marudzić. Chciał jeść, ale nie to, co przygotowałem. Rozlał mleko na dywan. Zaczął płakać bez powodu. Próbowałem go uspokoić, ale czułem narastającą frustrację. Telefon dzwonił bez przerwy — szef domagał się raportu, kolega pytał o projekt.

— Tata! — Staś krzyczał coraz głośniej. — Chcę do mamy!

Wtedy pierwszy raz poczułem się kompletnie bezradny. Usiadłem na podłodze obok niego i po prostu zacząłem płakać razem z nim. Nie wiedziałem, co robić. W głowie miałem tylko jedno pytanie: jak Leokadia to wytrzymywała przez tyle miesięcy?

Po południu zadzwoniła moja matka. — Michał, wszystko w porządku? Słyszałam, że Leokadia wróciła do pracy. Może przyjadę pomóc? — zaproponowała. Odrzuciłem jej propozycję z dumą. Przecież dam radę.

Wieczorem Leokadia wróciła do domu zmęczona i blada. Staś rzucił się jej na szyję, a ja poczułem ukłucie zazdrości i wstydu jednocześnie. — Jak było? — zapytała cicho. — Świetnie — skłamałem.

Ale kolejne dni były coraz trudniejsze. Staś zaczął mieć napady złości, nie chciał spać w nocy, budził się z płaczem. Ja chodziłem niewyspany i rozdrażniony. Praca zaczęła mi się sypać — szef wezwał mnie na rozmowę i zasugerował, żebym „ogarnął sprawy domowe” albo „przemyślał priorytety”.

W weekend odwiedzili nas teściowie. Teść spojrzał na mnie z politowaniem: — No widzisz, Michałku, nie takie to proste być ojcem na pełen etat? — rzucił pół żartem, pół serio. Teściowa tylko pokręciła głową: — Leokadia zawsze była silna… Ale ty też musisz się nauczyć pokory.

Zacząłem mieć pretensje do Leokadii o wszystko: że wróciła do pracy, że zostawiła mnie samego z problemami, że Staś jest taki trudny. Kłóciliśmy się coraz częściej i coraz głośniej.

Pewnego wieczoru Staś dostał wysokiej gorączki. Byłem przerażony. Leokadia była jeszcze w pracy na popołudniowej zmianie. Zadzwoniłem do niej roztrzęsiony: — Nie wiem, co robić! On ma 39 stopni! — Michał, uspokój się. Podaj mu syrop i zdejmij mu piżamę. Zaraz wracam.

Siedziałem przy łóżku Stasia i modliłem się w duchu, żeby wszystko było dobrze. Kiedy Leokadia wróciła, spojrzała na mnie z troską i zmęczeniem w oczach. — Widzisz już? To nie jest takie proste… — powiedziała cicho.

Wtedy coś we mnie pękło. Zrozumiałem, jak bardzo ją skrzywdziłem swoim brakiem zrozumienia i wsparcia. Jak bardzo byłem ślepy na jej codzienny trud i samotność w macierzyństwie.

Następnego dnia usiadłem z nią przy kuchennym stole. — Przepraszam cię, Leokadio… Byłem głupi i dumny. Myślałem, że wszystko wiem najlepiej… Ale nie daję rady sam.

Spojrzała na mnie długo i uważnie. — Michał… Ja też nie dawałam rady sama. Tylko nigdy tego nie powiedziałam na głos.

Zaczęliśmy rozmawiać szczerze po raz pierwszy od miesięcy. O tym, jak bardzo jesteśmy zmęczeni i samotni w swoich rolach. O tym, jak bardzo potrzebujemy siebie nawzajem.

Z czasem nauczyliśmy się dzielić obowiązki inaczej. Ja zacząłem doceniać każdy drobiazg: czyste ubrania Stasia, ugotowany obiad, chwilę ciszy wieczorem. Leokadia przestała bać się prosić o pomoc.

Dziś wiem jedno: rodzicielstwo to nie konkurs na lepszego rodzica ani pole bitwy o racje. To wspólna droga przez chaos codzienności.

Czasem patrzę na śpiącego Stasia i pytam siebie: dlaczego tak trudno nam przyznać się do słabości? Czy naprawdę musimy upaść na samo dno bezradności, żeby zobaczyć drugiego człowieka obok siebie?

A wy? Czy potraficie poprosić o pomoc zanim będzie za późno?