„Jasna, jeszcze nie starłaś kurzu!” – Opowieść o kobiecie, która zapomniała o sobie
– Jasna, jeszcze nie starłaś kurzu z półek w salonie? – głos Magdy, mojej synowej, przeszył ciszę jak nóż. Stałam w kuchni, wpatrując się w parującą herbatę, którą właśnie sobie zrobiłam. Moje ręce drżały, choć nie było zimno. Od roku mieszkam z synem i jego żoną w ich trzypokojowym mieszkaniu na warszawskim Ursynowie. Kiedy zmarł mój mąż, nie miałam dokąd pójść. Syn, Marek, zaproponował, żebym się do nich wprowadziła. Wtedy wydawało mi się to ratunkiem. Teraz czuję się jak cień.
– Już idę – odpowiedziałam cicho, odkładając kubek na blat. Magda stała w drzwiach, z założonymi rękami i wyrazem niezadowolenia na twarzy. Miała na sobie elegancką bluzkę i spodnie – pewnie zaraz wychodziła do pracy.
– Wiesz, Marek mówił, że znowu nie było obiadu na czas. A ja naprawdę nie mam siły wracać po pracy i jeszcze gotować – powiedziała chłodno. – Jesteś tu już cały rok. Myślałam, że się dogadamy.
Zacisnęłam dłonie na ściereczce. Chciałam coś powiedzieć, ale słowa ugrzęzły mi w gardle. Przez chwilę patrzyłyśmy na siebie w milczeniu. W jej oczach widziałam irytację i coś jeszcze – może rozczarowanie?
Marek wszedł do kuchni z laptopem pod pachą.
– Mamo, możesz zrobić mi kanapki na drogę? Spieszę się na spotkanie – rzucił bez spojrzenia w moją stronę.
Zrobiłam mu te kanapki. Tak jak przez całe życie robiłam wszystko dla innych. Dla Marka, dla męża, dla rodziców. Zawsze byłam tą „zaradną”, „poświęcającą się”, „niezawodną”. Ale od kiedy tu mieszkam, czuję się jak służąca we własnej rodzinie.
Wieczorem usiadłam przy oknie w swoim małym pokoju. Z ulicy dochodziły odgłosy miasta: klaksony, śmiech dzieci wracających z placu zabaw. Przypomniałam sobie czasy, gdy Marek był mały. Jak tulił się do mnie po koszmarze nocnym. Jak razem piekliśmy szarlotkę na niedzielę. Gdzie się podziały te chwile bliskości?
Nagle usłyszałam podniesione głosy z salonu.
– Nie rozumiem, dlaczego twoja mama nie może się bardziej postarać! – mówiła Magda zirytowana.
– Daj spokój, przecież pomaga jak może – odpowiedział Marek zmęczonym tonem.
– Pomaga? Wczoraj musiałam sama sprzątać łazienkę! A dziś znowu nie było obiadu na czas!
Zacisnęłam powieki. Czułam się winna i upokorzona jednocześnie. Czy naprawdę jestem taka bezużyteczna? Czy tylko do tego się nadaję – do sprzątania i gotowania?
Następnego dnia rano Magda weszła do mojego pokoju bez pukania.
– Jasna, dziś przychodzą moi rodzice na kolację. Proszę cię, żeby wszystko było idealnie – powiedziała stanowczo.
– Oczywiście – odpowiedziałam automatycznie.
Kiedy wyszła, usiadłam na łóżku i rozpłakałam się jak dziecko. Nie pamiętam już, kiedy ostatni raz ktoś zapytał mnie, jak się czuję. Czy jestem szczęśliwa. Czy czegoś potrzebuję.
Przez cały dzień sprzątałam mieszkanie i gotowałam trzydaniową kolację. Bolały mnie plecy i ręce, ale nie chciałam zawieść Magdy. Wieczorem goście przyszli punktualnie. Siedziałam przy stole jak cień – nikt nie zwracał na mnie uwagi. Rozmawiali o pracy, wakacjach, planach na przyszłość. Ja byłam niewidzialna.
Po kolacji Magda pochwaliła mnie przed swoimi rodzicami:
– Mama Marka bardzo nam pomaga w domu. Bez niej byłoby ciężko.
Uśmiechnęłam się blado. W środku czułam pustkę.
Kiedy wszyscy poszli spać, usiadłam w kuchni przy zgaszonym świetle. Słyszałam ciche chrapanie Marka zza ściany i oddech Magdy w sypialni obok. Wzięłam kartkę papieru i zaczęłam pisać list:
„Drogi Marku,
Nie wiem, czy to przeczytasz. Chciałam ci tylko powiedzieć, że jestem zmęczona. Bardzo cię kocham i zawsze chciałam dla ciebie jak najlepiej. Ale czuję się tu niepotrzebna. Nie jestem już młoda. Potrzebuję trochę ciepła i zrozumienia.”
Nie miałam odwagi zostawić tego listu na stole.
Następnego dnia rano Magda znowu miała pretensje:
– Jasna, dlaczego nie wyprasowałaś mojej koszuli? Przecież mówiłam wczoraj!
Coś we mnie pękło.
– Magdo… czy ty mnie widzisz? Czy ja dla ciebie w ogóle istnieję? – zapytałam drżącym głosem.
Spojrzała na mnie zaskoczona.
– O co ci chodzi?
– Od roku jestem tu tylko po to, żeby sprzątać i gotować. Nikt mnie nie pyta, jak się czuję. Nikt nie dziękuje za to, co robię…
Marek wszedł do kuchni w samym środku tej rozmowy.
– Mamo…
– Synku… ja już nie mogę tak żyć – powiedziałam przez łzy.
Zapadła cisza. Magda patrzyła na mnie szeroko otwartymi oczami.
– Przepraszam… nie wiedziałam…
Marek podszedł do mnie i przytulił mnie mocno.
– Mamo… przepraszam cię…
Płakaliśmy razem przez długą chwilę.
Nie wiem, co będzie dalej. Może coś się zmieni. Może nie. Ale pierwszy raz od dawna poczułam ulgę, że powiedziałam głośno to, co naprawdę czuję.
Czasem zastanawiam się: czy naprawdę musimy poświęcać siebie dla innych aż do bólu? Czy ktoś kiedyś zapyta nas: „A ty? Jak się czujesz?”