Dziesięć lat bez Pawła: Echo utraconej miłości
– Gdzie byłeś przez te wszystkie lata?! – wykrzyknęłam, nie wierząc własnym oczom. Stał przede mną Paweł, mój mąż, którego twarz znałam lepiej niż własną, a którego głos przez dziesięć lat słyszałam tylko w snach i wspomnieniach. Drżały mi ręce, a serce waliło jak oszalałe.
Paweł spuścił wzrok. – Wiem, że nie mam prawa tu być… – zaczął cicho, ale przerwałam mu natychmiast.
– Nie masz prawa! – głos mi się załamał. – Zostawiłeś mnie bez słowa. Bez wyjaśnienia. Bez niczego!
Czułam, jak cała złość, żal i tęsknota, które przez lata tłumiłam w sobie, teraz eksplodują. Przez chwilę miałam ochotę rzucić się na niego z pięściami, a potem po prostu się rozpłakać. Ale nie zrobiłam ani jednego, ani drugiego. Stałam nieruchomo, jakby ktoś mnie przykleił do podłogi.
Dziesięć lat temu Paweł wyszedł z domu i już nie wrócił. Zostawił mnie samą z naszym synem, Kubą, który wtedy miał zaledwie sześć lat. Przez pierwsze tygodnie szukałam go wszędzie – na komisariatach, w szpitalach, nawet u jego matki w Białymstoku. Nikt nic nie wiedział. Policja rozłożyła ręce: „Dorosły człowiek ma prawo zniknąć”.
Przez pierwsze miesiące żyłam jak w transie. Kuba pytał: „Mamo, kiedy tata wróci?”. Kłamałam: „Niedługo”. Potem przestał pytać. Zaczął zamykać się w sobie, coraz częściej wracał ze szkoły smutny i milczący. Ja też się zamknęłam. Przestałam odbierać telefony od znajomych, od rodziny. Tylko mama przychodziła codziennie i gotowała rosół, jakby to miało uleczyć wszystko.
Przez te lata nauczyłam się żyć bez Pawła. Znalazłam pracę w bibliotece miejskiej, zaczęłam chodzić na jogę, czasem spotykałam się z koleżankami na kawie. Ale każda noc była taka sama: leżałam w łóżku i patrzyłam w sufit, próbując sobie przypomnieć ostatnie słowa Pawła przed wyjściem. Czy coś przeoczyłam? Czy mogłam zrobić coś inaczej?
Kuba dorastał szybko. W wieku czternastu lat powiedział mi prosto w oczy: – Mamo, nie chcę już o nim rozmawiać. Nie ma go i tyle.
A teraz Paweł stał przede mną – starszy, zmęczony życiem, z siwymi włosami na skroniach i spojrzeniem człowieka, który widział za dużo.
– Musiałem odejść – powiedział cicho. – Bałem się…
– Bałeś się czego? Odpowiedzialności? Nas? – przerwałam mu ostro.
– Bałem się siebie – wyszeptał.
Zamilkliśmy oboje. W kuchni cicho tykał zegar. Za oknem padał deszcz.
– Przez te lata… – zaczął znów Paweł – …próbowałem wrócić wiele razy. Ale nie miałem odwagi spojrzeć ci w oczy.
– A Kuba? Nawet o nim nie pomyślałeś? – łzy napływały mi do oczu.
Paweł spuścił głowę jeszcze niżej.
– Myślałem o was codziennie. Ale wtedy… wtedy byłem zbyt słaby.
W tej chwili drzwi do pokoju otworzyły się gwałtownie i stanął w nich Kuba – już dorosły chłopak, wysoki, z tatuażem na przedramieniu i gniewem w oczach.
– Co ty tu robisz? – zapytał zimno.
Paweł spojrzał na niego z bólem.
– Chciałem tylko… przeprosić.
Kuba roześmiał się gorzko.
– Przeprosić? Po dziesięciu latach? Myślisz, że to coś zmieni?
Patrzyłam na nich obu i czułam się jak widz w teatrze absurdu. Mój syn i mój mąż – obaj złamani przez tę samą stratę.
Następne dni były jak koszmar na jawie. Paweł próbował rozmawiać ze mną i z Kubą, ale żaden z nas nie był gotowy na przebaczenie. Mama przychodziła częściej niż zwykle i szeptała mi do ucha: „Może powinnaś mu wybaczyć? Dla siebie?”
Ale jak wybaczyć komuś, kto odebrał ci wszystko?
Pewnego wieczoru usiedliśmy wszyscy przy stole – ja, Paweł i Kuba. Cisza była gęsta jak śmietana.
– Chcę wam wszystko wyjaśnić – zaczął Paweł drżącym głosem. – Wtedy… miałem długi. Hazard. Grożono mi… Bałem się o wasze życie. Myślałem, że jeśli zniknę, zostawią was w spokoju.
Spojrzałam na niego z niedowierzaniem.
– I co? Zostawili?
Paweł pokiwał głową.
– Tak. Ale ja przez te lata żyłem jak cień. Pracowałem na budowie w Niemczech, spałem po noclegowniach…
Kuba zacisnął pięści.
– A my? My też żyliśmy jak cienie!
Wybuchła kłótnia – krzyki, płacz, wzajemne oskarżenia. W końcu Paweł wybiegł z domu trzaskając drzwiami.
Zostałam sama z Kubą. Usiadłam obok niego na kanapie.
– Synku…
– Nie mów nic – przerwał mi szorstko. – On już dla mnie nie istnieje.
Przez kolejne dni Paweł pojawiał się pod naszym blokiem, czasem zostawiał kwiaty pod drzwiami albo listy dla Kuby. Nie otwieraliśmy mu drzwi. Sąsiedzi zaczęli szeptać za moimi plecami: „To ta, której mąż uciekł”.
W pracy nie mogłam się skupić. Koleżanka z biblioteki zapytała: „Może powinnaś dać mu szansę?”. Ale ja nie wiedziałam już nic.
Któregoś dnia znalazłam Pawła siedzącego na ławce pod blokiem. Wyglądał na zupełnie złamanego człowieka.
– Przepraszam – powiedział tylko.
Usiadłam obok niego i przez chwilę milczeliśmy razem.
– Wiesz… przez te lata nauczyłam się żyć bez ciebie – powiedziałam cicho. – Ale nigdy nie przestałam cię kochać.
Paweł spojrzał na mnie ze łzami w oczach.
– Ja też cię kocham…
Ale wiedziałam już, że tej przepaści nie da się zasypać jednym słowem czy gestem.
Minęło kilka miesięcy. Paweł wyjechał do innego miasta. Kuba zaczął terapię i powoli otwiera się na świat. Ja nauczyłam się być sama ze sobą i swoim bólem.
Czasem myślę o Pawle i o tym wszystkim, co straciliśmy przez jego strach i moją dumę.
Czy można naprawdę wybaczyć zdradę? Czy czas leczy wszystkie rany?
A może są takie blizny, które zostają już na zawsze?