Dziecko przy torach: Tajemnica, która wróciła po 25 latach. Moja córka nie jest moją córką?

— Mamo, dlaczego płaczesz? — zapytała mnie Ola, stojąc w progu kuchni z kubkiem herbaty. Jej głos był cichy, niepewny, jakby przeczuwała, że coś się wydarzyło. Przez okno widziałam śnieg wirujący nad torami kolejowymi, tymi samymi, przy których 25 lat temu znalazłam ją — niemowlę zawinięte w koc, porzucone na mrozie.

Wtedy byłam młodą kobietą, samotną, po stracie własnego dziecka. Tamten dzień pamiętam jak przez mgłę: dźwięk pociągu oddalającego się w śnieżnej zadymce, płacz dziecka i moje serce bijące jak oszalałe. Nie myślałam wtedy o konsekwencjach. Po prostu wzięłam ją na ręce i uciekłam do domu, modląc się, żeby nikt mnie nie widział.

Przez lata żyłyśmy razem w małym domu pod Warszawą. Ola była moim światłem, moją nadzieją. Nigdy nie powiedziałam jej prawdy. Bałam się, że ją stracę. W papierach była moją córką — znajoma lekarka pomogła mi wszystko załatwić. Z czasem nauczyłam się zapominać o tamtym dniu. Ale przeszłość nigdy nie odpuszcza.

Tego zimowego wieczoru dostałam list polecony. Nadawcą była Anna Majewska z Krakowa. Drżącymi rękami otworzyłam kopertę. „Szanowna Pani, od 25 lat szukam mojej córki…” — czytałam dalej, a świat wirował mi przed oczami. List był pełen szczegółów: data zaginięcia, opis kocyka, nawet zdjęcie niemowlęcia z charakterystycznym znamieniem na ramieniu — takim samym jak Ola.

Przez kilka dni chodziłam jak cień. Ola zauważyła mój niepokój. — Mamo, co się dzieje? — pytała coraz częściej. W końcu nie wytrzymałam.

— Muszę ci coś powiedzieć — zaczęłam drżącym głosem. — To nie jest łatwe… 25 lat temu znalazłam cię przy torach kolejowych. Nie jestem twoją biologiczną matką.

Ola patrzyła na mnie w milczeniu. Jej twarz stężała, oczy zaszkliły się łzami.

— Kłamałaś mi całe życie? — wyszeptała.

— Chciałam cię chronić… Bałam się cię stracić.

— A co z moją matką? Z moją prawdziwą rodziną?

Nie potrafiłam odpowiedzieć. Przez kolejne dni Ola zamknęła się w sobie. Przestała ze mną rozmawiać, wychodziła z domu na długie spacery, wracała późno. Ja siedziałam przy stole i patrzyłam na zdjęcia z jej dzieciństwa: pierwsze kroki, urodziny, śmiech w ogrodzie.

W końcu przyszła do mnie z listem w ręku.

— Chcę ją poznać — powiedziała stanowczo. — Muszę wiedzieć, kim jestem.

Nie mogłam jej tego zabronić. Pojechałyśmy razem do Krakowa. Anna Majewska czekała na nas w kawiarni przy Rynku Głównym. Była elegancką kobietą po pięćdziesiątce, z oczami pełnymi bólu i nadziei.

— Olu… — wyszeptała, gdy tylko nas zobaczyła.

Ola usiadła naprzeciwko niej, a ja czułam się jak intruz w ich świecie. Rozmawiały długo: o dzieciństwie Oli, o tym, dlaczego Anna musiała ją zostawić (uciekała przed przemocowym mężem), o tęsknocie i stracie.

Po powrocie do domu Ola była inna — zamyślona, rozdarta między dwoma światami.

— Mamo… — powiedziała pewnego wieczoru. — Kocham cię. Ale muszę poznać swoją przeszłość.

Zgodziłam się, choć serce mi pękało. Anna zaczęła odwiedzać nas coraz częściej. Ola spędzała z nią weekendy w Krakowie. Z czasem zaczęły pojawiać się konflikty: Anna chciała nadrobić stracone lata, ja czułam się odsunięta na bok.

Pewnego dnia Ola wróciła z Krakowa i oznajmiła:

— Chcę zamieszkać z Anną na jakiś czas.

Poczułam się zdradzona. Krzyczałam na nią:

— Po wszystkim, co dla ciebie zrobiłam?!

Ola płakała:

— To nie jest przeciwko tobie! Muszę to zrobić dla siebie!

Przez kilka miesięcy żyłyśmy osobno. Dzwoniłyśmy do siebie rzadko, rozmowy były sztywne i pełne żalu. Ja zamknęłam się w sobie, zaczęłam chorować na serce. Czułam się pusta bez niej.

W końcu Ola wróciła do domu na święta Bożego Narodzenia.

— Mamo… — powiedziała cicho przy choince. — Zrozumiałam jedno: rodzina to nie tylko więzy krwi. Ty jesteś moją mamą, bo mnie kochałaś i wychowałaś. Ale muszę mieć kontakt z Anną. Czy możesz to zaakceptować?

Objęłam ją mocno i płakałyśmy razem długo.

Dziś żyjemy inaczej niż kiedyś — jest między nami więcej szczerości i zaufania. Ola ma dwie matki i dwie rodziny. Ja nauczyłam się dzielić miłość i nie bać się przeszłości.

Czasem patrzę przez okno na tory kolejowe i myślę: czy zrobiłabym to samo jeszcze raz? Czy można być matką bez względu na wszystko?

A wy? Czy rodzina to tylko więzy krwi? Co byście zrobili na moim miejscu?