Dom na cudzych fundamentach – czyje życie naprawdę buduję?

– Aniu, szybciej z tym wiadrem! – głos teściowej przerywa mi myśli, gdy z trudem dźwigam ciężką wodę ze studni. Słońce pali niemiłosiernie, a pot ścieka mi po plecach, mieszając się z kurzem i zmęczeniem. Patrzę na swoje dłonie – popękane, szorstkie, jakby nie należały już do mnie.

Wokół mnie krząta się cała rodzina męża. Szwagierka śmieje się z czegoś przy grillu, jej dzieci biegają po trawie, a ja… ja znów jestem tą, która musi wszystko ogarnąć. Mój mąż, Tomek, stoi przy samochodzie i rozmawia z ojcem o jakichś naprawach. Nikt nie pyta, czy potrzebuję pomocy. Nikt nie widzi, że ledwo stoję na nogach.

– Aniu, no rusz się! – teściowa podchodzi bliżej. – Przecież to dla nas wszystkich, nie tylko dla mnie. Chcesz, żebyśmy tu siedzieli do nocy?

Zaciskam zęby. Ile razy już słyszałam te słowa? „Dla nas wszystkich” – a przecież to jej domek, jej marzenie. My z Tomkiem od lat mieszkamy w wynajmowanym mieszkaniu w centrum miasta. Nasze oszczędności topnieją szybciej niż lód w tym upale, a o własnym domu mogę tylko pomarzyć. Ale tu, na tej działce pod Radomiem, jestem tylko pomocą domową.

Pamiętam pierwszy raz, kiedy Tomek zabrał mnie do swojej mamy. Byłam wtedy pełna nadziei – młoda, zakochana, gotowa na wszystko. Teściowa patrzyła na mnie z góry, oceniając każdy gest, każde słowo. „U nas w rodzinie kobieta musi być zaradna” – powiedziała wtedy. Chciałam jej zaimponować. Chciałam być częścią tej rodziny.

Minęło dziesięć lat. Dziś wiem, że nigdy nie będę wystarczająco dobra.

– Mamo, może Ania powinna odpocząć? – słyszę nagle głos Tomka. Przez chwilę czuję ulgę.

– Odpocząć? – teściowa przewraca oczami. – Jakbyście w tym mieście tak ciężko pracowali! Tu przynajmniej coś po was zostanie.

Czuję ukłucie w sercu. „Co po mnie zostanie?” – pytam siebie w myślach. Moje życie to ciągłe spełnianie cudzych oczekiwań: w pracy – szef wymaga coraz więcej; w domu – Tomek wiecznie zmęczony; u teściowej – zawsze coś do zrobienia. Moja córka Zosia patrzy na mnie z daleka, bawi się sama pod drzewem. Chciałabym do niej podejść, przytulić ją, pobawić się razem… Ale nie mogę. Muszę pomagać.

Wieczorem siedzimy przy stole pod gołym niebem. Słońce już zaszło, ale upał nie odpuszcza. Rozmowy toczą się wokół planów na kolejne weekendy: malowanie ścian, sadzenie drzew, naprawa dachu. Teściowa rozdaje zadania jak generał przed bitwą.

– Aniu, ty zajmiesz się kuchnią i ogrodem. Tomek pomoże tacie przy garażu. Zosia może pomagać ci przy warzywach – mówi bez cienia wahania.

Patrzę na Tomka. Chciałabym, żeby powiedział „dość”. Żeby postawił naszą rodzinę na pierwszym miejscu. Ale on tylko kiwa głową i uśmiecha się do matki.

W nocy nie mogę zasnąć. Leżę na twardym materacu w ciasnym pokoiku gościnnym i słucham chrapania Tomka. W głowie kłębią mi się myśli: ile jeszcze wytrzymam? Czy moje życie zawsze będzie podporządkowane innym?

Rano budzi mnie płacz Zosi.

– Mamo, ja chcę do domu…

Przytulam ją mocno.

– Wiem, kochanie… Ja też chcę.

Ale nie mówię tego głośno. Wychodzę do kuchni i zaczynam przygotowywać śniadanie dla wszystkich.

Tego dnia coś we mnie pęka. Gdy teściowa znów zaczyna wydawać polecenia, nagle czuję narastający gniew.

– Mamo – mówię cicho, ale stanowczo – my dziś wracamy do domu.

Wszyscy milkną. Teściowa patrzy na mnie jakby pierwszy raz widziała człowieka.

– Ale jak to? Przecież jeszcze tyle pracy…

– Przepraszam, ale musimy pomyśleć o sobie. O naszej rodzinie. Zosia tęskni za domem… Ja też.

Tomek patrzy na mnie zaskoczony. Widzę w jego oczach strach i… ulgę?

Pakujemy rzeczy w milczeniu. Zosia tuli się do mnie mocno.

W drodze powrotnej Tomek łapie mnie za rękę.

– Dziękuję – szepcze.

Patrzę przez okno samochodu na mijane pola i wsie. Czuję się lekka jak nigdy dotąd.

Czy to był początek nowego życia? Czy naprawdę można nauczyć się stawiać siebie i swoich najbliższych ponad oczekiwania innych?

A wy… czy potraficie powiedzieć „dość” i zawalczyć o własne szczęście?