Czy naprawdę można kochać kogoś przez całe życie? Historia matki, córki i zięcia
– Nie rozumiesz mnie, mamo! – krzyknęła Ola, trzaskając drzwiami swojego pokoju. Stałam w korytarzu, ściskając w dłoni kubek z zimną już herbatą. W powietrzu wciąż unosił się zapach jej perfum i gniewu. Miałam ochotę zapukać, wejść i powiedzieć jej, jak bardzo ją kocham, jak bardzo się o nią martwię. Ale wiedziałam, że to tylko pogorszy sprawę.
Czasem wracam myślami do tamtego dnia, gdy lekarz w szpitalu przy ul. Banacha powiedział mi: „Pani Anno, przykro mi, ale nie będzie pani mogła mieć dzieci”. Miałam wtedy 35 lat, a świat nagle stracił kolory. Mój mąż, Tomek, próbował mnie pocieszać, ale widziałam w jego oczach ten sam ból i rozczarowanie. Przez kilka miesięcy żyliśmy jak w zawieszeniu – on coraz częściej zostawał dłużej w pracy, ja płakałam po nocach.
A potem stał się cud. Nie wiem, czy to była modlitwa mojej mamy, czy po prostu przypadek – ale pewnego ranka zobaczyłam dwie kreski na teście ciążowym. Pamiętam, jak trzęsły mi się ręce, gdy dzwoniłam do Tomka. Pamiętam jego łzy szczęścia i to, jak przez całą ciążę nosił mnie na rękach. Ola przyszła na świat w listopadzie – była maleńka, krucha, ale zdrowa. Nasza radość nie miała granic.
Przez pierwsze lata byłam chyba zbyt opiekuńcza. Każdy katar wywoływał u mnie panikę. Każda gorączka była powodem do wizyty u lekarza. Ola rosła na bystre, ale bardzo wymagające dziecko. Miała swoje zdanie na każdy temat, potrafiła tupnąć nogą i postawić na swoim. Często słyszałam od innych mam: „Ale masz charakterek w domu!”. Uśmiechałam się wtedy nerwowo.
Kiedy Ola poszła do liceum, zaczęły się prawdziwe schody. Zakochała się w chłopaku z klasy – Marcinie. Był cichy, spokojny, zawsze ustępował jej we wszystkim. Widziałam, jak Ola potrafi go zdominować jednym spojrzeniem. Czasem próbowałam z nią rozmawiać:
– Olu, może nie powinnaś być taka ostra dla Marcina?
– Mamo, on taki jest! Lubi, jak rządzę!
Nie byłam tego taka pewna. Ale nie chciałam się wtrącać za bardzo – pamiętałam własną młodość i to, jak bardzo nie znosiłam rad mojej mamy.
Po maturze Ola poszła na studia prawnicze w Warszawie. Marcin wybrał informatykę na Politechnice. Wynajęli razem kawalerkę na Ochocie. Z Tomkiem patrzyliśmy na to z mieszanką dumy i niepokoju. Często dzwoniłam do Oli – czasem odbierała po kilku sygnałach, czasem nie oddzwaniała przez kilka dni.
Pewnego dnia zadzwonił do mnie Marcin.
– Pani Aniu… czy mogłaby pani porozmawiać z Olą? Ona… ona ostatnio jest bardzo nerwowa.
Zamarłam. Coś musiało się stać.
– Marcinie, co się dzieje?
– Nie wiem… chyba jest przemęczona studiami… Ale czasem mam wrażenie, że już jej nie wystarczam.
Serce mi ścisnęło. Próbowałam rozmawiać z Olą tego samego wieczoru.
– Olu, wszystko w porządku?
– Tak! Mamo, przestań mnie kontrolować!
Znowu trzask drzwiami – tym razem telefonicznymi.
Minęły dwa lata. Ola skończyła studia z wyróżnieniem. Marcin dostał pracę w dużej firmie IT. Wzięli ślub – skromny, tylko najbliższa rodzina i przyjaciele. Patrzyłam na nich podczas przysięgi i miałam łzy w oczach – ze szczęścia i… niepokoju.
Po ślubie Ola zaczęła pracować w kancelarii adwokackiej. Była ambitna, pracowita – czasem wracała do domu po 22:00. Marcin gotował obiady, sprzątał, robił zakupy. Czasem przyjeżdżałam do nich na weekendy – widziałam zmęczenie na twarzy Marcina.
Pewnego wieczoru usiedliśmy razem przy stole.
– Marcinie, wszystko w porządku?
Spojrzał na mnie smutno.
– Tak… tylko czasem czuję się trochę… niewidzialny.
Wiedziałam, o co mu chodzi. Ola potrafiła być zimna i oschła nawet wobec niego.
Kilka miesięcy później zadzwoniła do mnie Ola:
– Mamo… chyba chcę rozwodu.
Zamarłam.
– Dlaczego?
– Bo on mnie nie rozumie! Ja chcę czegoś więcej od życia!
Przyjechałam do nich następnego dnia. Marcin siedział na kanapie z pustym wzrokiem.
– Pani Aniu… ja ją kocham. Ale nie wiem już, co robić.
Rozmawiałam z Olą długo tej nocy.
– Olu… czy ty go jeszcze kochasz?
– Nie wiem… Może nigdy go nie kochałam tak naprawdę? Może po prostu chciałam mieć kogoś obok?
Poczułam się winna. Czy to ja wychowałam ją na osobę niezdolną do bliskości? Czy to moja nadopiekuńczość sprawiła, że Ola zawsze musiała mieć kontrolę nad wszystkim?
Przez kolejne tygodnie Ola i Marcin mieszkali razem jak współlokatorzy. On próbował ratować ich małżeństwo – kupował kwiaty, gotował kolacje, proponował wspólne wyjazdy. Ona coraz częściej wychodziła z koleżankami z pracy.
W końcu podjęli decyzję o separacji. Marcin wyprowadził się do kolegi z pracy. Ola została sama w ich mieszkaniu.
Przez kilka miesięcy Ola była zamknięta w sobie. Rzadko dzwoniła do mnie lub Tomka. W końcu pewnego dnia zadzwoniła:
– Mamo… chyba popełniłam błąd.
– Co się stało?
– Tęsknię za Marcinem… Ale boję się mu to powiedzieć.
Spotkałyśmy się na kawie w centrum Warszawy. Ola wyglądała na zmęczoną i zagubioną.
– Olu… może warto spróbować jeszcze raz? Porozmawiać szczerze?
– Boję się odrzucenia…
– Każdy się boi… Ale jeśli nic nie zrobisz, nigdy się nie dowiesz.
Ola zadzwoniła do Marcina tego samego wieczoru. Spotkali się w parku Skaryszewskim. Rozmawiali długo – o wszystkim: o swoich lękach, oczekiwaniach, błędach.
Po kilku tygodniach postanowili spróbować jeszcze raz – powoli, bez presji. Chodzili razem do kina, gotowali wspólne obiady, rozmawiali wieczorami przy herbacie.
Dziś minęły dwa lata od tamtych wydarzeń. Ola i Marcin są razem – nie idealnie szczęśliwi, ale uczciwi wobec siebie nawzajem. Czasem kłócą się o drobiazgi – kto wyniesie śmieci albo kto zapomniał kupić mleko. Ale nauczyli się rozmawiać o swoich uczuciach.
A ja? Nadal się martwię – bo jestem matką i zawsze będę się martwić o swoje dziecko. Ale wiem też, że muszę pozwolić im żyć własnym życiem.
Czasem patrzę na nich i pytam siebie: czy naprawdę można kochać kogoś przez całe życie? Czy miłość to wybór czy przypadek? Może Wy mi podpowiecie…