Czy naprawdę jestem tylko testamentem? Moja opowieść o samotności i rodzinnych rozczarowaniach
– Mamo, czy mogłabyś mi przesłać jeszcze te papiery od mieszkania? – głos Magdy przez telefon był chłodny, rzeczowy. Jakbyśmy rozmawiały o pogodzie, a nie o moim domu, w którym spędziłam całe życie.
Siedziałam przy kuchennym stole, patrząc na stare zdjęcia. Na jednym z nich Magda miała może pięć lat, śmiała się do mnie z buzią umazaną czekoladą. Gdzie podziała się ta bliskość? Gdzie podziała się ta dziewczynka, która tuliła się do mnie po nocnych koszmarach?
Odkąd przeszłam na emeryturę, dom stał się cichy jak nigdy wcześniej. Czasem wydaje mi się, że słyszę echo dawnych rozmów – śmiech dzieci, kłótnie o pilot do telewizora, trzaskanie drzwiami. Teraz jedynym dźwiękiem jest tykanie zegara i sporadyczne dzwonki telefonu. Ale te rozmowy już nie są takie jak dawniej. Są krótkie, konkretne, jakby ktoś odliczał minuty.
– Mamo, a czy już byłaś u notariusza? – zapytał ostatnio Tomek. – Wiesz, dobrze by było wszystko uporządkować, żeby potem nie było problemów…
Zamknęłam oczy. „Uporządkować”. Tak łatwo powiedzieć. Jakby moje życie było tylko zbiorem dokumentów do podpisania.
Nie zawsze tak było. Kiedyś byliśmy rodziną. Po śmierci mojego męża, Andrzeja, zostałam sama z dwójką dzieci. Pracowałam na dwa etaty – rano w szkole jako nauczycielka polskiego, wieczorami dorabiałam korepetycjami. Nie miałam czasu na własne marzenia. Wszystko dla nich: nowe buty na zimę, wyjazd na kolonie, korepetycje z matematyki dla Tomka.
Pamiętam zimowe wieczory, kiedy wracałam do domu zmarznięta i zmęczona. Magda czekała na mnie z herbatą i opowiadała o szkole. Tomek przynosił mi rysunki – zawsze rysował naszą trójkę: on, Magda i ja. Bez taty. Ale byliśmy razem.
A potem dzieci dorosły. Wyjechały na studia do Warszawy. Najpierw Magda – ambitna, zawsze zorganizowana, szybko znalazła pracę w korporacji. Tomek trochę błądził – zmieniał kierunki studiów, szukał siebie. Ale w końcu też został w stolicy.
Na początku dzwonili często. Opowiadali o wszystkim: o nowych znajomych, o pierwszych miłościach, o problemach w pracy. Czułam się potrzebna. Ale z czasem rozmowy stawały się coraz rzadsze. Zaczęły się ograniczać do świąt i urodzin.
A potem pojawił się temat mieszkania.
– Mamo, może sprzedałabyś to mieszkanie i przeprowadziła się bliżej nas? – zaproponowała Magda pewnego dnia. – W Warszawie byłoby ci łatwiej, miałabyś lekarzy pod ręką…
Wiedziałam, co to znaczy. Wiem, ile kosztują mieszkania w stolicy. Wiem też, że moje trzypokojowe mieszkanie w centrum Krakowa to łakomy kąsek.
– Dobrze mi tutaj – odpowiedziałam wtedy cicho. – Tu mam wszystko…
Ale od tamtej pory temat powracał jak bumerang.
Czasem myślę, że jestem dla nich tylko przeszkodą na drodze do spadku. Może to niesprawiedliwe? Może przesadzam? Ale kiedy słyszę ich głosy przez telefon – takie obce, wyprane z emocji – nie potrafię myśleć inaczej.
Ostatnie święta spędziłam sama. Magda pojechała z rodziną męża do Zakopanego, Tomek miał „ważny projekt” w pracy. Zrobiłam sobie barszcz i uszka dla jednej osoby. Siedziałam przy stole i patrzyłam na puste krzesła.
W Wigilię zadzwoniła sąsiadka, pani Halina.
– Agatko, może wpadniesz do nas? – zaproponowała ciepło.
Ale nie miałam siły udawać radości.
Czasem wychodzę na balkon i patrzę na ludzi spieszących się gdzieś w pośpiechu. Zazdroszczę im tej codzienności: zakupów z dziećmi za rękę, kłótni o drobiazgi, wspólnych obiadów.
Ostatnio zaczęłam pisać listy do siebie samej. Zapisuję wspomnienia: pierwszy dzień szkoły Magdy, wieczory z Tomkiem przy książkach, zapach świeżo upieczonego chleba… Boję się, że jeśli tego nie zapiszę – wszystko przepadnie.
Kilka dni temu zadzwonił Tomek.
– Mamo… przepraszam, że tak rzadko dzwonię…
W jego głosie usłyszałam coś nowego – może cień żalu?
– Wiesz, ostatnio dużo myślę o tacie… O tym, jak to wszystko wyglądało po jego śmierci…
Milczałam długo.
– Tomek… czy ty mnie jeszcze potrzebujesz?
Po drugiej stronie zapadła cisza.
– Potrzebuję… tylko nie wiem jak…
Rozłączyliśmy się bez pożegnania.
Od tamtej pory myślę o tym codziennie: czy naprawdę jestem już tylko testamentem? Czy można odbudować więzi po tylu latach milczenia?
Może powinnam była być bardziej stanowcza? Może za bardzo ich chroniłam przed światem? A może to po prostu życie – każdy idzie swoją drogą?
Czasem mam ochotę zadzwonić do Magdy i powiedzieć: „Przyjedź bez powodu. Usiądź ze mną przy herbacie. Opowiedz mi o swoim życiu.” Ale boję się usłyszeć w jej głosie ten chłód.
Czy ktoś z was też czuje się czasem niewidzialny dla własnych dzieci? Czy można jeszcze odzyskać rodzinę, zanim będzie za późno?