Cztery ściany i rozbite marzenia: Moja walka o prawdziwy dom

– Znowu zostawiłaś kubek na stole. Ile razy mam ci mówić, żebyś po sobie sprzątała? – głos Leontego odbija się echem od obdrapanych ścian naszej kuchni. Nikodem siedzi przy stole, bawiąc się kawałkiem chleba, a ja czuję, jak narasta we mnie fala bezsilności.

Nie odpowiadam. Wiem, że każda odpowiedź to iskra, która może wzniecić pożar. W myślach powtarzam sobie: „To tylko kubek. To tylko drobiazg. Nie warto.” Ale przecież to nigdy nie jest tylko kubek. To są wszystkie te drobiazgi, które przez lata urosły do rangi murów nie do przeskoczenia.

Patrzę na Nikodema. Ma cztery lata, a jego oczy już nauczyły się omijać nasze spojrzenia, gdy podnosimy głos. Zastanawiam się, czy kiedyś będzie pamiętał te poranki – zapach kawy mieszający się z napięciem w powietrzu.

Leonty wychodzi do pracy trzaskając drzwiami. Zostajemy sami. Przez chwilę jest cicho, aż Nikodem pyta:
– Mamo, dlaczego tata jest smutny?

Nie wiem, co odpowiedzieć. Przecież nie powiem mu prawdy – że tata nie jest tylko smutny, ale i zmęczony życiem, które nie spełniło jego oczekiwań. Że ja też jestem zmęczona. Że nasze mieszkanie jest za małe na nasze marzenia.

Wychodzę na balkon. Praga budzi się do życia – tramwaje dzwonią, sąsiadka z naprzeciwka podlewa pelargonie. Zawsze jej zazdrościłam tych kwiatów i spokoju na twarzy. U nas nigdy nie było miejsca na kwiaty – parapety zajmują zabawki Nikodema i sterty rachunków.

Pamiętam dzień, kiedy tu zamieszkaliśmy. Byliśmy młodzi, zakochani i pewni, że to tylko na chwilę. „Za dwa lata kupimy coś większego”, powtarzał Leonty. Minęło siedem lat. Każda podwyżka czynszu była ciosem w nasze plany. Każda nowa praca kończyła się rozczarowaniem.

Wieczorem Leonty wraca późno. Pachnie papierosami i zmęczeniem.
– Co na obiad? – pyta bez entuzjazmu.
– Zupa pomidorowa i makaron – odpowiadam cicho.
– Znowu? – kręci głową i siada przed telewizorem.

Nikodem przybiega do mnie z rysunkiem.
– To nasz dom! – mówi z dumą.
Patrzę na kartkę: duży ogród, pies, szerokie okna. Uśmiecham się przez łzy.
– Piękny dom, kochanie.

W nocy nie mogę spać. Leonty chrapie obok mnie, a ja patrzę w sufit i liczę pęknięcia w tynku. Każde z nich to jakby rysa na naszym życiu. Myślę o tym, jak bardzo chciałam być szczęśliwa. Jak bardzo chciałam mieć dom pełen śmiechu i zapachu świeżo pieczonego chleba.

Rano dzwoni mama.
– Tamara, kiedy przyjedziecie? Dawno was nie widziałam.
– Nie wiem, mamo… Leonty dużo pracuje.
– On zawsze dużo pracuje – słyszę w jej głosie nutę pretensji.

Mama nigdy nie lubiła Leontego. „Za cichy”, „za mało ambitny”, „nie dla ciebie”. Kiedyś kłóciłam się z nią o niego do upadłego. Teraz już nie mam siły walczyć o nikogo.

W pracy jestem niewidzialna. Siedzę przy biurku w urzędzie dzielnicy i przepisuję dane do komputera. Czasem koleżanki plotkują o nowych mieszkaniach na Wilanowie albo o wakacjach w Chorwacji. Ja milczę. Nie mam czym się pochwalić.

Po południu odbieram Nikodema z przedszkola. Jest zamyślony.
– Mamo, a czy my kiedyś będziemy mieli psa?
– Może… kiedyś – odpowiadam wymijająco.

Wieczorem Leonty wraca wcześniej niż zwykle. Siada naprzeciwko mnie przy stole.
– Musimy pogadać – zaczyna poważnym tonem.
Czuję zimny dreszcz na plecach.
– O czym?
– O nas… O tym wszystkim. Nie tak to miało wyglądać, Tamara.
Patrzę mu w oczy i widzę w nich zmęczenie i żal.
– Myślisz, że ja tego nie wiem? – pytam cicho.
– Może powinniśmy… spróbować inaczej? Może czas coś zmienić?

Nie wiem, co odpowiedzieć. Boję się zmian równie mocno jak stagnacji.

Następnego dnia dostaję list polecony – wypowiedzenie najmu mieszkania. Właściciel sprzedaje lokal. Mam dwa miesiące na wyprowadzkę.
Siadam na podłodze i płaczę tak cicho, żeby Nikodem nie słyszał.

Leonty wraca wcześniej niż zwykle.
– Co się stało?
Podaję mu list bez słowa.
Przez chwilę patrzy na mnie bezradnie, potem siada obok i obejmuje mnie ramieniem pierwszy raz od miesięcy.
– Damy radę – mówi cicho, choć sam chyba w to nie wierzy.

Zaczynamy szukać nowego mieszkania. Wszystko jest za drogie albo za daleko od pracy i przedszkola. Każda kolejna odmowa boli coraz bardziej.
Mama proponuje, żebyśmy wrócili do niej do Otwocka. Leonty od razu mówi „nie”.
– Nie będę mieszkał u teściowej – rzuca z goryczą.
Kłócimy się coraz częściej. Nikodem zamyka się w sobie.

Pewnego wieczoru słyszę rozmowę Leontego przez telefon:
– Nie wiem już, co robić… Tak, próbowałem… Nie chcę jej ranić…
Czuję ukłucie zazdrości i strachu. Czy on ma kogoś? Czy to koniec?

Następnego dnia próbuję z nim rozmawiać.
– Z kim rozmawiałeś wczoraj?
Patrzy na mnie długo.
– Z Piotrem… ze starej pracy. Szukałem pomocy…
Nie wiem, czy wierzyć w każde jego słowo.

W końcu znajdujemy kawalerkę na Bródnie – ciasną i ciemną, ale przynajmniej własną. Przeprowadzka jest chaotyczna; Nikodem płacze za starym pokojem i kolegami z podwórka.

Pierwsza noc w nowym miejscu jest najgorsza. Siedzimy we trójkę na materacu pośród kartonów i milczymy. W końcu Leonty bierze mnie za rękę:
– Przepraszam za wszystko…
Patrzę na niego przez łzy:
– Ja też przepraszam…
Nikodem tuli się do nas obojga.

Może to właśnie jest dom? Nie ściany ani meble, ale my razem – nawet jeśli wszystko inne się wali?

Czasem zastanawiam się: czy można być szczęśliwym mimo wszystko? Czy dom to miejsce czy ludzie? Co wy o tym myślicie?