Czterdzieści lat temu znalazłam dziecko na progu. Dziś mój syn jest dorosły, ale tajemnica tamtej nocy wciąż nie daje mi spokoju.

– Mamo, czy ty naprawdę nigdy nie wiesz, skąd pochodzę? – zapytał mnie Michał, patrząc na mnie tym swoim przenikliwym wzrokiem, który odziedziczył chyba po kimś innym. Siedzieliśmy przy kuchennym stole, a za oknem szalała burza – dokładnie taka sama jak czterdzieści lat temu. Wtedy też grzmoty rozdzierały niebo, a ja nie mogłam zasnąć.

Pamiętam tamtą noc jakby to było wczoraj. Byłam wtedy młodą kobietą, samotną po śmierci męża, zmagającą się z codziennością na niewielkiej wsi pod Siedlcami. Ludzie już wtedy patrzyli na mnie z ukosa – wdowa bez dzieci, która nie potrafiła znaleźć sobie miejsca w społeczności, gdzie każdy znał każdego.

Tej nocy obudził mnie dziwny dźwięk – najpierw myślałam, że to wiatr uderza w okiennice. Ale potem usłyszałam płacz. Serce mi zamarło. Wyszłam na ganek w samej koszuli nocnej i zobaczyłam wiklinowy kosz. W środku leżało niemowlę zawinięte w kocyk. Miał czerwone policzki i wielkie, ciemne oczy. Przy nim leżała kartka: „Proszę, zaopiekuj się nim”.

Nie zastanawiałam się długo. Wzięłam dziecko do domu, ogrzałam mlekiem i przykryłam swoim najcieplejszym kocem. Przez całą noc siedziałam przy nim, bojąc się zasnąć – bałam się, że jeśli zamknę oczy, wszystko zniknie jak sen.

Następnego dnia poszłam do sołtysa i na policję. Zgłosili sprawę, ale nikt nie zgłosił się po dziecko. Przez kilka tygodni żyłam w zawieszeniu – czekałam, aż ktoś się pojawi, aż ktoś zapuka do drzwi i powie: „To mój syn”. Ale nikt nie przyszedł.

Wieś huczała od plotek. „To pewnie jej własne dziecko!”, „Na pewno coś ukrywa!”, „Kto by zostawił dziecko u wdowy?” – słyszałam za plecami na targu i w kościele. Moja matka przyjechała z Warszawy i zrobiła mi awanturę: – Zrujnujesz sobie życie! Po co ci cudze dziecko? Nie masz własnych problemów?

Ale ja już wtedy wiedziałam, że Michał jest mój. Może nie z krwi, ale z serca.

Wychowywałam go najlepiej jak potrafiłam. Było ciężko – pieniędzy zawsze brakowało, a sąsiedzi nie raz odwracali się ode mnie plecami. Kiedy Michał poszedł do szkoły, dzieci wytykały go palcami: „Podrzutek!”, „Nie wiadomo czyj!”. Przychodził do domu ze łzami w oczach i pytał: – Mamo, dlaczego oni tak mówią?

Przytulałam go wtedy mocno i mówiłam: – Ludzie zawsze będą gadać. Najważniejsze jest to, co mamy w sercu.

Czas mijał. Michał wyrósł na mądrego chłopaka – był najlepszy w klasie, pomagał mi w gospodarstwie i nigdy nie sprawiał kłopotów. Ale im był starszy, tym częściej widziałam w jego oczach cień smutku i pytania, których nie umiał wypowiedzieć na głos.

Kiedy skończył osiemnaście lat, powiedział: – Chcę wiedzieć prawdę o swoim pochodzeniu.

Znowu wróciły stare lęki. Przeszukaliśmy razem wszystkie dokumenty z tamtej nocy – kartkę z koszyka trzymałam przez lata jak relikwię. Pojechaliśmy nawet do archiwum policyjnego w Siedlcach, ale sprawa była dawno umorzona.

Michał wyjechał na studia do Warszawy. Tam odnalazł swoje miejsce – dostał dobrą pracę, poznał dziewczynę z dobrego domu. Ja zostałam sama w starym domu na wsi. Często dzwonił i pytał: – Mamo, czy jesteś szczęśliwa?

Odpowiadałam: – Jestem dumna z ciebie.

Ale prawda była taka, że czułam pustkę. Z jednej strony byłam szczęśliwa, że Michał odniósł sukces mimo wszystkiego, co nas spotkało. Z drugiej strony czułam ciężar tajemnicy tamtej nocy – czy zrobiłam wszystko dobrze? Czy powinnam była szukać jego rodziców bardziej uparcie? Czy miał prawo wiedzieć więcej?

Kilka miesięcy temu Michał przyjechał do domu z narzeczoną, Anią. Przy stole padło pytanie o rodzinę. Ania powiedziała: – Michał zawsze mówi, że jest wdzięczny losowi za drugą szansę. Ale czasem widzę, jak bardzo brakuje mu odpowiedzi.

Po kolacji Michał usiadł ze mną na ganku i powiedział: – Mamo, wiem, że zrobiłaś dla mnie wszystko. Ale czasem boję się, że nigdy nie dowiem się prawdy o sobie.

Patrzyłam na niego i czułam łzy pod powiekami. Chciałam mu powiedzieć coś mądrego, ale zabrakło mi słów.

Dziś siedzimy razem przy stole i burza znów szaleje za oknem. Michał patrzy na mnie pytająco.

– Synku… Może nigdy nie dowiemy się prawdy o tamtej nocy. Ale wiem jedno: kocham cię jak własnego syna i zawsze będziesz moim dzieckiem.

On uśmiecha się smutno i ściska moją dłoń.

A ja myślę: Czy można być matką bez więzów krwi? Czy miłość wystarczy, by zagłuszyć głosy przeszłości? Może ktoś z was zna odpowiedź…