Cisza, która krzyczy: Historia Agnieszki z nadbrzeża
— Mamo, już się ściemnia, gdzie jesteś? — głos Zosi niósł się po polach, przerywając ciszę wieczoru. Stałam nad brzegiem rzeki, patrząc jak słońce powoli chowa się za linią lasu. Kozy spokojnie skubały trawę, a ja czułam, jakby czas się zatrzymał. To był nasz nowy dom — dom, który miał być ucieczką od wszystkiego, co bolało w Warszawie. Ale czy można naprawdę uciec od siebie?
Wyprowadziliśmy się tu trzy miesiące temu. Ja, Michał i nasza dziesięcioletnia córka Zosia. Sprzedaliśmy mieszkanie na Mokotowie, kupiliśmy stary dom pod Lublinem. Michał zawsze marzył o własnym gospodarstwie, ja chciałam ciszy. Chciałam słyszeć własne myśli, nie klaksonów i krzyków sąsiadów zza ściany. Zosia była zachwycona zwierzętami, choć tęskniła za koleżankami. Wieczorami wyprowadzałam kozy nad rzekę — to był mój rytuał. Tam mogłam oddychać pełną piersią i przez chwilę wierzyć, że wszystko będzie dobrze.
Tego wieczoru coś było inaczej. Czułam niepokój, który ściskał mnie za gardło. Zosia została w domu z Michałem, a ja poszłam sama. Słońce już prawie zaszło, kiedy usłyszałam szelest w krzakach po drugiej stronie rzeki. Zamarłam. — Kto tam jest? — zawołałam, starając się brzmieć pewnie.
Przez chwilę była cisza, potem zobaczyłam sylwetkę mężczyzny. Stał w cieniu drzew, patrzył na mnie. Serce zaczęło mi bić szybciej. — Przepraszam… nie chciałem przestraszyć — powiedział cicho. Głos wydał mi się dziwnie znajomy.
— Kim jesteś? — zapytałam ostrożnie.
— Tomek… Tomek Nowak. Mieszkałem tu kiedyś… — odpowiedział i wyszedł z cienia. Poznałam go natychmiast. To był mój pierwszy chłopak z liceum, ten, którego zostawiłam bez słowa wyjaśnienia, kiedy wyjechałam na studia do Warszawy.
Przez chwilę staliśmy naprzeciwko siebie w milczeniu. W głowie miałam mętlik: co on tu robi? Dlaczego teraz? Przecież minęło tyle lat…
— Agnieszka… to naprawdę ty? — zapytał niepewnie.
— Tak… — odpowiedziałam cicho, czując jak wracają wszystkie wspomnienia i wyrzuty sumienia.
Rozmawialiśmy długo. Okazało się, że wrócił do rodzinnej wsi po rozwodzie, szukał spokoju tak jak ja. Opowiadał o swoim życiu, o tym jak wszystko się posypało po śmierci matki. Słuchałam go i czułam narastający żal — do siebie, do losu, do wszystkich niewypowiedzianych słów sprzed lat.
Kiedy wróciłam do domu, Michał już czekał na mnie w kuchni.
— Gdzie byłaś tak długo? Martwiłem się — powiedział z wyrzutem.
— Spotkałam kogoś… starego znajomego — odpowiedziałam wymijająco.
Zosia spała już w swoim pokoju. Michał patrzył na mnie uważnie.
— Wszystko w porządku? Wyglądasz na roztrzęsioną.
— Tak… tylko jestem zmęczona — skłamałam.
Ale tej nocy nie mogłam zasnąć. Myśli krążyły wokół Tomka, wokół tego wszystkiego, co zostawiłam za sobą w młodości. Czy naprawdę można zacząć od nowa? Czy przeszłość zawsze nas dogoni?
Następnego dnia spotkałam Tomka na targu w miasteczku. Uśmiechnął się nieśmiało.
— Może napijesz się ze mną kawy? — zaproponował.
Zgodziłam się bez namysłu. Rozmawialiśmy o wszystkim i o niczym: o pracy na gospodarstwie, o dzieciach (on miał syna w wieku Zosi), o tym jak trudno jest być szczęśliwym dorosłym człowiekiem.
Z czasem zaczęliśmy spotykać się częściej — przypadkiem na polnej drodze, na zakupach, przy rzece. Michał zauważył zmianę we mnie.
— Co się dzieje? Jesteś inna odkąd tu mieszkamy — powiedział pewnego wieczoru.
— Po prostu próbuję się odnaleźć… — odpowiedziałam wymijająco.
Ale prawda była taka, że zaczęłam kwestionować wszystko: czy naprawdę tego chciałam? Czy ucieczka z miasta była dobrym wyborem? Czy jestem szczęśliwa?
Pewnego dnia Zosia przyszła do mnie zapłakana.
— Mamo, dlaczego jesteś smutna? Nie lubisz już naszego domu?
Przytuliłam ją mocno.
— Kocham cię najbardziej na świecie. Po prostu czasem dorosłym jest trudno — odpowiedziałam łamiącym się głosem.
Wieczorem Michał usiadł obok mnie na ganku.
— Agnieszka… boję się, że cię tracę — powiedział cicho.
Popatrzyłam mu w oczy i zobaczyłam w nich ten sam strach, który czułam sama.
— Nie wiem już czego chcę… — wyszeptałam.
Wtedy zrozumiałam: nie chodziło o Tomka ani o Warszawę czy wieś. Chodziło o mnie samą — o to, że nigdy nie pozwoliłam sobie być naprawdę szczęśliwą. Zawsze uciekałam: przed odpowiedzialnością, przed bólem, przed sobą samą.
Tamtej nocy długo rozmawialiśmy z Michałem. O wszystkim: o naszych marzeniach, lękach, o tym co nas boli i czego pragniemy. Po raz pierwszy od lat poczułam ulgę.
Spotkanie z Tomkiem było jak lustro — pokazało mi to wszystko, czego nie chciałam widzieć. Przeszłość wróciła po swoje odpowiedzi.
Dziś wiem jedno: nie można uciec od siebie. Można zmienić miejsce zamieszkania, otoczenie, ludzi wokół siebie — ale jeśli nie zmienimy czegoś w środku, przeszłość zawsze nas dogoni.
Czasem myślę: co by było gdybym została w Warszawie? Albo gdybym kiedyś nie uciekła od Tomka? Ale czy takie pytania mają sens?
Może najważniejsze to nauczyć się być szczerym wobec siebie i tych, których kochamy? Czy można nauczyć się żyć naprawdę tu i teraz?