Chcę innej rodziny – historia Zosi, która marzyła o czymś więcej
– Zosia, nie zapomnij kupić chleba po drodze! – głos mamy rozbrzmiewał w mojej głowie jeszcze długo po tym, jak zamknęłam za sobą drzwi. Właściwie to nie był głos, tylko rozkaz. Zawsze rozkazy, nigdy prośby. Ale dziś miałam w sobie tyle radości, że nawet to nie mogło mi jej odebrać. Dziś Marek spojrzał na mnie inaczej. Dziś powiedział, że kobiety kochają róże i patrzył przy tym prosto w moje oczy. Czy to możliwe, że mówił właśnie do mnie? Serce waliło mi jak szalone, a policzki płonęły. W klasie zbieraliśmy pieniądze na prezent dla wychowawczyni – i nagle wszystko wydawało się takie proste. Wiedziałam już, co dostanę na Dzień Kobiet. Róże. Dziewczyny będą zazdrościć.
Szłam przez osiedle z głową w chmurach, wyobrażając sobie, jak Marek wręcza mi bukiet czerwonych róż na oczach wszystkich. Może nawet się uśmiechnie? Może powie coś tylko do mnie? Przez chwilę zapomniałam o wszystkim – o obowiązkach, o domu, o tym wiecznym napięciu między rodzicami. O tym, że tata znów wróci późno i będzie pachniał piwem. O tym, że mama będzie narzekać na wszystko: na rachunki, na pogodę, na mnie.
W sklepie stałam w kolejce i patrzyłam na półki z kwiatami. Były tam róże – piękne, czerwone, świeże. Wyobraziłam sobie, jak trzymam taki bukiet w rękach. Ale kiedy przyszła moja kolej, kupiłam tylko chleb. W domu czekała mnie codzienność.
– Gdzie byłaś tak długo? – mama nawet nie spojrzała w moją stronę.
– W sklepie była kolejka – odpowiedziałam cicho.
– Zawsze masz jakieś wymówki. Weź się do roboty, a nie bujaj w obłokach!
Zacisnęłam pięści. Chciałam krzyknąć: „A może byś raz zapytała, jak mi minął dzień?” Ale wiedziałam, że to nie ma sensu. Tata siedział przy stole i przeglądał gazetę.
– Zosia, przynieś mi herbaty – rzucił beznamiętnie.
Czułam się niewidzialna. Jakby nikt nie zauważał, że mam swoje marzenia, swoje życie. Czasem wyobrażałam sobie inną rodzinę – taką jak u Julki z klasy. U nich zawsze było wesoło, rodzice rozmawiali z dziećmi, śmiali się razem przy kolacji. U nas kolacja była milczeniem przerywanym tylko narzekaniem mamy i westchnieniami taty.
Wieczorem zamknęłam się w swoim pokoju i napisałam w pamiętniku: „Chcę innej rodziny. Chcę być kimś innym. Chcę być szczęśliwa.” Czy to naprawdę tak dużo?
Następnego dnia w szkole Marek znów na mnie spojrzał. Uśmiechnął się lekko i zapytał:
– Zosia, a ty jakie kwiaty lubisz?
Zatkało mnie. Przez chwilę nie wiedziałam, co powiedzieć.
– Róże… chyba róże – wydukałam.
– To dobrze wiedzieć – odpowiedział z tajemniczym uśmiechem.
Cały dzień chodziłam jak zaczarowana. Nawet pani od matematyki nie mogła zepsuć mi humoru. Po lekcjach poszłam do Julki.
– U was zawsze jest tak fajnie – powiedziałam cicho, patrząc na jej mamę krzątającą się po kuchni.
– U nas? – Julka wzruszyła ramionami. – Moja mama czasem też krzyczy. Ale przynajmniej potem przeprasza.
Zazdrościłam jej tego ciepła, tej normalności. Kiedy wróciłam do domu, mama już czekała z nową listą obowiązków.
– Posprzątaj pokój i wynieś śmieci! I nie siedź tyle przy komputerze!
Chciałam powiedzieć: „Mamo, czy możesz mnie po prostu przytulić?” Ale słowa ugrzęzły mi w gardle.
Wieczorem tata wrócił późno niż zwykle. Był pijany. Mama zaczęła krzyczeć:
– Ile razy mam ci powtarzać?! Nie możesz tak wracać do domu!
– Daj mi spokój! – wrzasnął tata i trzasnął drzwiami od łazienki.
Siedziałam skulona na łóżku i słuchałam ich kłótni. Marzyłam tylko o tym, żeby ktoś mnie zabrał stąd daleko. Żeby mieć inną mamę i innego tatę. Takich, którzy się kochają i kochają mnie.
Następnego dnia w szkole Marek podszedł do mnie z małym bukietem róż.
– Wszystkiego najlepszego z okazji Dnia Kobiet – powiedział cicho.
Serce mi stanęło. Dziewczyny patrzyły z zazdrością.
– Dziękuję… – szepnęłam i poczułam łzy pod powiekami.
Po lekcjach wróciłam do domu szczęśliwa jak nigdy wcześniej. Chciałam pokazać mamie kwiaty.
– Zobacz! Dostałam róże od Marka!
Mama spojrzała na mnie obojętnie.
– Lepiej byś się uczyła zamiast myśleć o chłopakach.
W jednej chwili cała radość ze mnie uleciała. Położyłam kwiaty na biurku i zamknęłam się w pokoju.
Wieczorem usłyszałam przez ścianę rozmowę rodziców:
– Zosia jest coraz bardziej zamknięta w sobie – powiedziała mama szeptem.
– Może powinniśmy z nią porozmawiać? – mruknął tata.
– Ty? Ty nawet nie wiesz, co ona lubi!
Poczułam gulę w gardle. Czy naprawdę tak trudno mnie zauważyć?
Minęły tygodnie. Marek coraz częściej rozmawiał ze mną na przerwach. Czułam się przy nim ważna, doceniona. Ale w domu nic się nie zmieniało. Mama była coraz bardziej nerwowa, tata coraz częściej znikał wieczorami.
Pewnego dnia usłyszałam ich rozmowę:
– Może powinniśmy się rozstać? – zapytała mama cicho.
– I co wtedy będzie z Zosią?
Bałam się tego słuchać. Bałam się zmian i jednocześnie ich pragnęłam. Może wtedy coś by się zmieniło? Może wtedy ktoś by mnie zauważył?
W końcu zebrałam się na odwagę i napisałam list do mamy:
„Mamo,
Chciałabym, żebyś czasem mnie przytuliła i zapytała, jak minął mi dzień. Chciałabym mieć rodzinę, która się kocha i rozmawia ze sobą bez krzyków. Chciałabym być szczęśliwa tutaj, a nie marzyć o innym domu…”
Nie wiem, czy przeczytała ten list. Nigdy o nim nie wspomniała.
Czasem myślę: czy naprawdę można zmienić swoją rodzinę? Czy można nauczyć rodziców miłości? A może trzeba po prostu dorosnąć i samemu stworzyć dom taki, o jakim się marzyło?
Czy tylko ja czuję się czasem obca we własnym domu?