Cena dobroci: „Byłam podporą rodziny, a na końcu zostałam tą złą”
– Znowu nie przyszedłeś na rozmowę kwalifikacyjną, Michał! – krzyknęłam przez telefon, czując jak łzy napływają mi do oczu. – Ile jeszcze razy mam cię ratować?
Po drugiej stronie słyszałam tylko milczenie. Mama, która siedziała przy kuchennym stole, spojrzała na mnie z wyrzutem. W jej oczach widziałam zmęczenie, ale i coś jeszcze – jakby czekała, aż znowu wszystko załatwię za wszystkich.
– Nie krzycz na brata – powiedziała cicho. – On ma trudniej niż ty. Ty zawsze sobie radziłaś.
Zacisnęłam pięści. „Zawsze sobie radziłam” – powtarzałam te słowa w głowie jak przekleństwo. Tak, radziłam sobie. Od liceum pracowałam po nocach w piekarni, żeby mama mogła kupić leki na serce. Potem studia dzienne i praca w sklepie spożywczym. Michał? Michał zawsze miał czas na swoje pasje, na imprezy, na szukanie siebie. Ja nie miałam czasu na nic.
Wróciłam do pokoju i zamknęłam drzwi. Oparłam się o nie plecami i pozwoliłam łzom płynąć. „Czy to naprawdę moja wina? Czy jestem złą córką i siostrą, bo mam dość?” – pytałam siebie w myślach.
Pamiętam dzień, kiedy tata odszedł. Miałam trzynaście lat, Michał dziesięć. Mama płakała całymi dniami, a ja musiałam być silna. Gotowałam obiady, odrabiałam lekcje z bratem, prałam ubrania. Tata zostawił nas z długami i pustką, której nie dało się niczym wypełnić.
– Karolina, musisz być dzielna – powtarzała mi mama. – Jesteś moją jedyną podporą.
Byłam dzielna. Nawet wtedy, gdy chciało mi się wyć do księżyca z bezsilności.
Kiedy dostałam pierwszą pracę w biurze rachunkowym, myślałam, że to początek nowego życia. Wynajęłam małe mieszkanie na Pradze i przez chwilę poczułam się wolna. Ale mama zachorowała poważniej – szpital, operacja, rehabilitacja. Michał rzucił studia, bo „nie mógł się skupić”. Znowu wróciłam do rodzinnego mieszkania.
– Karolinko, tylko ty możesz nam pomóc – mówiła mama ze łzami w oczach.
Zgodziłam się bez słowa sprzeciwu. Pracowałam na dwa etaty: rano w biurze, wieczorami na recepcji w hotelu. Pieniądze znikały szybciej niż przychodziły. Michał nie szukał pracy – „nie ma dla mnie nic odpowiedniego” – powtarzał. Mama usprawiedliwiała go na każdym kroku.
– On jest wrażliwy – mówiła. – Ty jesteś silna.
Czułam się jak maszyna do zarabiania pieniędzy i rozwiązywania cudzych problemów. Moje życie? Moje marzenia? Nie było na nie miejsca.
Pewnego dnia wróciłam do domu wcześniej niż zwykle. Zastałam Michała z kolegami w salonie – śmiechy, piwo, głośna muzyka. Mama spała w swoim pokoju.
– Michał! – zawołałam ostro. – Co tu się dzieje?
– O co ci chodzi? – odburknął. – Przecież mama śpi.
– A kto zapłaci za te piwa? Za rachunki? Za wszystko?
Wybuchnął śmiechem.
– Ty zawsze wszystko załatwisz! Jesteś taka idealna! Może powinnaś się trochę wyluzować?
Poczułam, jak coś we mnie pęka. Wybiegłam z mieszkania i długo chodziłam po mieście bez celu. Warszawa była wtedy zimna i obca.
Następnego dnia postanowiłam porozmawiać z mamą.
– Mamo, nie dam już rady – powiedziałam drżącym głosem. – Potrzebuję pomocy. Michał musi zacząć pracować.
Mama spojrzała na mnie z wyrzutem.
– Jak możesz tak mówić? On jest twoim bratem! Ty zawsze byłaś odpowiedzialna!
– Ale ja też jestem człowiekiem! – krzyknęłam. – Mam prawo być zmęczona!
Mama odwróciła wzrok.
– Nie poznaję cię…
Przez kolejne dni atmosfera w domu była gęsta jak mgła nad Wisłą jesienią. Michał unikał mnie wzrokiem, mama milczała lub rzucała krótkie uwagi pod moim adresem.
W pracy zaczęły się problemy – spóźnienia, pomyłki w dokumentach. Szef wezwał mnie na rozmowę.
– Karolina, co się z tobą dzieje? Zawsze byłaś sumienna…
Nie umiałam odpowiedzieć. Chciało mi się płakać ze zmęczenia i bezsilności.
W końcu przyszedł dzień, kiedy nie wytrzymałam. Spakowałam kilka rzeczy do torby i wyszłam z domu bez słowa. Wynajęłam pokój u starszej pani na Ochocie. Przez pierwsze dni nie odbierałam telefonów od mamy ani Michała.
Czułam się winna i wolna jednocześnie.
Po tygodniu przyszła wiadomość od mamy: „Nie poznaję cię już. Zostawiłaś nas wtedy, kiedy najbardziej cię potrzebowaliśmy”.
Michał napisał tylko: „Dzięki za wszystko, ale już sobie poradzimy”.
Czy naprawdę byłam taka zła? Czy egoizm to chęć życia dla siebie?
Minęły miesiące. Zaczęłam terapię. Powoli uczyłam się mówić „nie” i stawiać granice. Poznałam Pawła – cichego informatyka z sąsiedztwa, który nauczył mnie śmiać się bez powodu.
Mama czasem dzwoniła – rozmowy były krótkie i chłodne. Michał znalazł pracę jako kierowca Ubera i przestał się odzywać prawie zupełnie.
W święta pojechałam do rodzinnego domu pierwszy raz od roku. Mama otworzyła drzwi i spojrzała na mnie jak na obcą osobę.
– Wesołych Świąt…
Usiedliśmy przy stole w milczeniu. Michał przyszedł później, nawet nie spojrzał mi w oczy.
– Jak tam twoje nowe życie? – zapytała mama z nutą ironii.
– Lepiej… uczę się dbać o siebie – odpowiedziałam cicho.
Mama westchnęła ciężko.
– Myślałam, że rodzina jest najważniejsza…
Zjadłyśmy w ciszy barszcz z uszkami. Czułam się winna i samotna jak nigdy dotąd.
Wieczorem siedziałam przy oknie i patrzyłam na śnieg spadający na podwórko mojego dzieciństwa. W głowie kłębiły mi się pytania: Czy mogłam postąpić inaczej? Czy dobroć zawsze musi oznaczać poświęcenie siebie?
Może czasem trzeba być „tą złą”, żeby w końcu zacząć żyć naprawdę?
A Wy… czy kiedykolwiek musieliście wybrać między sobą a rodziną? Czy można być dobrym dla innych, nie będąc złym dla siebie?