Babciu, dlaczego mnie nie przyjmujesz?

– Znowu przyszłaś z tym dzieciakiem? – głos mamy przeszył mnie jak igła, gdy tylko przekroczyłam próg mieszkania. Stała w kuchni, z rękami opartymi o blat, a jej spojrzenie było zimne jak lód. – Mamo, nie mam gdzie pójść – wyszeptałam, czując jak gardło zaciska mi się ze strachu i upokorzenia. Staś spał w nosidełku, jego mała główka opadała bezwładnie na bok. – To nie moja sprawa, Anka. Sama sobie tego chciałaś – odparła, nie patrząc na mnie.

W tamtej chwili miałam ochotę krzyczeć. Chciałam wykrzyczeć jej w twarz wszystko: jak bardzo mnie boli jej obojętność, jak bardzo potrzebuję wsparcia, jak bardzo się boję. Ale nie mogłam. Bałam się, że obudzę Stasia. Bałam się też, że jeśli powiem choć jedno słowo za dużo, mama wyrzuci nas na klatkę schodową.

Jeszcze kilka miesięcy temu miałam wszystko poukładane. Praca w urzędzie gminy w Radomiu nie była szczytem moich marzeń, ale dawała poczucie bezpieczeństwa. Kiedy zaszłam w ciążę, Marek – ojciec Stasia – obiecywał złote góry. Szybko jednak okazało się, że jego słowa są jak dym: ulotne i bez znaczenia. Zniknął zaraz po porodzie. Zostałam sama.

Po powrocie z urlopu macierzyńskiego czekała na mnie wiadomość: „Z przykrością informujemy, że z powodu restrukturyzacji…”. W jednej chwili wszystko się zawaliło. Próbowałam znaleźć pracę – bez skutku. Każda rozmowa kwalifikacyjna kończyła się tym samym pytaniem: „A kto zajmie się dzieckiem?”.

Mama nigdy nie ukrywała swojego rozczarowania moim życiem. – Gdybyś była rozsądniejsza, nie musiałabyś teraz żebrać o pomoc – powtarzała niemal codziennie. Czułam się jak intruz we własnym domu rodzinnym. Każdy dzień był walką o przetrwanie i resztki godności.

Pewnego wieczoru, kiedy Staś miał gorączkę i płakał bez przerwy od kilku godzin, usiadłam na podłodze w łazience i zaczęłam płakać razem z nim. Mama weszła bez pukania. – Przestań się mazać! Dziecko to nie koniec świata! – krzyknęła. – Ale dla mnie to jest cały świat! – odpowiedziałam po raz pierwszy od dawna podnosząc głos.

Zapanowała cisza. Mama patrzyła na mnie przez chwilę z niedowierzaniem, potem wyszła trzaskając drzwiami. Wtedy zrozumiałam, że nigdy nie będę dla niej wystarczająco dobra.

Następnego dnia rano zebrałam się na odwagę i zadzwoniłam do ciotki Krysi z Lublina. – Aniu, przyjedź do mnie choćby dziś! – usłyszałam w słuchawce ciepły głos. Spakowałam kilka rzeczy do torby i wyszłam z mieszkania mamy bez słowa pożegnania.

Podróż pociągiem była długa i męcząca. Staś płakał niemal przez całą drogę, a ja czułam na sobie spojrzenia współpasażerów. Jedna starsza pani podeszła i podała mi chusteczkę. – Dzieci to błogosławieństwo, nie kara – powiedziała cicho.

U Krysi poczułam się pierwszy raz od miesięcy jak człowiek. Pozwoliła mi odpocząć, zajęła się Stasiem, ugotowała rosół i wysłuchała mojej historii bez oceniania. – Twoja mama zawsze była twarda – powiedziała wieczorem. – Ale to nie znaczy, że masz być taka sama.

Zaczęłam szukać pracy w Lublinie. Nie było łatwo – samotna matka z małym dzieckiem nie jest wymarzonym kandydatem dla pracodawców. Ale Krysia znała kogoś w przedszkolu i dzięki niej dostałam pracę jako pomoc nauczyciela na pół etatu.

Pierwszego dnia pracy byłam przerażona. Bałam się zostawić Stasia pod opieką obcej osoby. Bałam się też tego, czy dam sobie radę z grupą rozbrykanych trzylatków. Ale dzieci przyjęły mnie z otwartymi ramionami. Jedna dziewczynka przytuliła mnie na powitanie i powiedziała: „Pani Aniu, pani ładnie pachnie”.

Wieczorami pisałam do mamy SMS-y: „Staś już chodzi”, „Dostałam pracę”, „Tęsknię za tobą”. Odpowiedzi były krótkie i chłodne: „Cieszę się”, „Dbaj o siebie”, „Nie mam czasu”.

Czasem zastanawiałam się, co zrobiłam źle. Dlaczego moja mama nie potrafi okazać mi czułości? Czy naprawdę jestem dla niej tylko ciężarem?

Któregoś dnia Staś zachorował na zapalenie płuc. Spędziłam z nim trzy noce w szpitalu, modląc się o cud. Krysia była przy mnie cały czas – przynosiła jedzenie, rozmawiała z lekarzami, tuliła mnie do snu na szpitalnym krześle.

Po powrocie do domu zadzwoniłam do mamy. Po raz pierwszy od miesięcy odebrała po kilku sygnałach.
– Mamo… Staś był w szpitalu… Bałam się o niego… – głos mi drżał.
– Dzieci chorują – odpowiedziała sucho.
– Mamo… ja naprawdę cię potrzebuję…
Po drugiej stronie zapadła cisza.
– Nie wiem, co mam ci powiedzieć, Anka – usłyszałam w końcu jej zmęczony głos.
– Powiedz mi tylko, że mnie kochasz…
Ale ona już się rozłączyła.

Minęły kolejne tygodnie. Staś wracał do zdrowia, ja coraz lepiej radziłam sobie w pracy. Krysia stała się dla mnie drugą matką.

Pewnego popołudnia dostałam list polecony z Radomia. To była kartka od mamy:
„Anka,
Nie wiem, jak być dobrą matką. Moja mama nigdy mnie tego nie nauczyła. Przepraszam cię za wszystko.
Mama.”

Płakałam długo po przeczytaniu tych kilku zdań. Po raz pierwszy poczułam nadzieję.

Dziś wiem jedno: rodzina to nie zawsze ci, którzy dali ci życie. Czasem to ci, którzy trzymają cię za rękę wtedy, gdy najbardziej tego potrzebujesz.

Czy można wybaczyć matce jej chłód? Czy można pokochać ją na nowo? A może czasem trzeba po prostu nauczyć się kochać siebie?