„Albo sprzedamy dom po rodzicach, albo przestaniemy być rodziną” – historia o tym, jak dom może stać się więzieniem
„Albo sprzedamy dom po rodzicach, albo przestaniemy być rodziną” – powiedziała moja siostra, patrząc mi prosto w oczy. Jej głos był zimny, jakbyśmy nie dzieliły tego samego dzieciństwa, tych samych niedzielnych rosołów i nocy spędzonych na jednej kanapie podczas burzy. Nie zdążyłam nawet odłożyć kluczy na komodę. Ultimatum spadło na mnie jak wyrok. W jednym zdaniu zmieściła czterdzieści lat wspólnej historii – śmiechów, łez i cichych pojednań po kłótniach o to, kto pierwszy wejdzie do łazienki.
– Naprawdę nie możesz poczekać? – zapytałam cicho, czując, jak w gardle rośnie mi gula. – Przecież dopiero co pochowaliśmy mamę…
– Właśnie dlatego! – przerwała mi ostro. – Ja już nie mogę tu przyjeżdżać. Ten dom mnie dusi. Chcę mieć swoje życie, swoje pieniądze. Ty możesz tu zostać, jeśli chcesz, ale ja chcę swoją część.
Zamknęłam oczy. Przed oczami stanął mi obraz mamy podlewającej pelargonie na ganku i taty naprawiającego rower pod starą jabłonią. Ten dom był dla mnie wszystkim. Każda cegła miała swoją historię, każdy kąt znał nasze sekrety.
– Anka, przecież to jest nasz dom… – szepnęłam. – Nie możesz tak po prostu go sprzedać.
– To nie jest już nasz dom! – wybuchła. – To jest tylko kupa cegieł i wspomnień, które mnie bolą! Ty zawsze byłaś tą sentymentalną. Ja chcę żyć dalej!
Wyszła z kuchni, trzaskając drzwiami. Zostałam sama w ciszy, którą przerywało tylko tykanie zegara na ścianie. Usiadłam przy stole i zaczęłam płakać. Nie pierwszy raz w tym domu płakałam, ale pierwszy raz czułam się tak bezradna.
Przez kolejne dni chodziłam jak cień. Sąsiedzi pytali, czy wszystko w porządku, a ja uśmiechałam się blado i mówiłam, że po prostu jestem zmęczona. Ale prawda była taka, że każda rozmowa z Anką kończyła się kłótnią.
– Ty zawsze musisz wszystko komplikować! – krzyczała przez telefon. – Ja chcę tylko sprawiedliwości! Po równo!
– A co z tym wszystkim? – pokazywałam jej zdjęcia z dzieciństwa, stare zeszyty mamy, listy taty do babci. – To też podzielimy na pół?
– Przestań! – rzucała słuchawką.
Zaczęły się rozmowy z notariuszem, wyceny domu, spotkania z potencjalnymi kupcami. Każdy obcy człowiek przekraczający próg wydawał mi się intruzem. Patrzyli na kuchnię, w której mama piekła sernik na święta, na pokój taty pełen książek o historii Polski.
Pewnego dnia przyszła starsza pani z synem.
– Ojej, jaki piękny ogród! – powiedziała z zachwytem. – Tu musiało być dużo miłości.
Zacisnęłam pięści pod stołem.
– Było…
Po ich wyjściu zadzwoniłam do Anki.
– Nie mogę tego zrobić – powiedziałam drżącym głosem. – Nie mogę sprzedać naszego domu.
– To sprzedaj moją część! – odpowiedziała bezlitośnie. – Ja już nie chcę mieć z tym nic wspólnego.
Zaczęłam rozmawiać z prawnikiem o wykupieniu jej udziału. Okazało się jednak, że nie mam wystarczająco dużo pieniędzy. Bank nie chciał dać mi kredytu – za stara, za mało zarabiam jako nauczycielka w wiejskiej szkole.
Wtedy Anka przyszła do domu po raz ostatni. Weszła bez pukania, jakby nadal była tu u siebie.
– Masz trzy miesiące – powiedziała chłodno. – Potem idziemy do sądu.
Patrzyłam na nią i nie poznawałam własnej siostry. Gdzie się podziała ta dziewczyna, która tuliła mnie po śmierci taty? Która broniła mnie przed chłopakami na podwórku?
W nocy nie mogłam spać. Chodziłam po domu boso, dotykałam ścian, zaglądałam do szuflad pełnych rodzinnych pamiątek. Czułam się jak złodziej we własnym życiu.
W końcu zebrałam się na odwagę i zadzwoniłam do kuzynki Marysi.
– Maryśka… potrzebuję pomocy. Anka chce sprzedać dom…
Marysia przyjechała następnego dnia z ciastem i butelką wina.
– Wiesz co? Może czasem trzeba puścić przeszłość…
– Ale jak? Jak mam zostawić wszystko?
– Może to nie rzeczy są ważne? Może to my jesteśmy rodziną?
Nie spałyśmy całą noc. Rozmawiałyśmy o wszystkim: o mamie, o tacie, o tym, jak bardzo boję się zostać sama.
Rano podjęłam decyzję. Zadzwoniłam do Anki.
– Zgadzam się na sprzedaż… Ale chcę ostatni raz spędzić tu święta razem. Tak jak dawniej.
Było ciężko ją przekonać, ale w końcu się zgodziła. Przyjechała z mężem i dziećmi. Upiekłyśmy razem sernik według przepisu mamy. Siedzieliśmy przy stole do późnej nocy, śmiejąc się i płacząc na zmianę.
Kiedy wszyscy już poszli spać, usiadłyśmy z Anką na ganku.
– Przepraszam – powiedziała cicho. – Po prostu nie umiem sobie poradzić ze stratą mamy…
Objęłam ją mocno.
Dom został sprzedany miesiąc później młodej rodzinie z dwójką dzieci. Kiedy zamykałam drzwi po raz ostatni, poczułam ulgę i ból jednocześnie.
Dziś mieszkam w małym mieszkaniu w mieście. Z Anką rozmawiamy częściej niż przez ostatnie lata. Czasem myślę o domu i zastanawiam się: czy naprawdę trzeba coś stracić, żeby docenić to, co najważniejsze? Czy dom to tylko mury… czy może ludzie?