Razem w podróży – historia Hanki i Dominika

– Hanka, znowu sama jesz obiad? – głos mamy rozbrzmiał w słuchawce, kiedy po raz kolejny zadzwoniła z pracy. Westchnęłam cicho, patrząc na parującą miskę zupy pomidorowej. – Tak, mamo. Wszystko w porządku – odpowiedziałam automatycznie, choć w środku czułam się pusta jak ten talerz po jedzeniu. Rodzice pracowali całymi dniami w szpitalu, a ja od pierwszej klasy szkoły podstawowej nauczyłam się radzić sobie sama. W wieku siedmiu lat potrafiłam już ugotować makaron, podgrzać zupę i odrobić lekcje bez niczyjej pomocy. Z czasem samotność stała się moją codziennością, a cisza w mieszkaniu – najwierniejszym towarzyszem.

Wszystko zmieniło się w maturalnej klasie. Pewnego dnia do naszej szkoły przyszli studenci na praktyki. Lekcje historii prowadził wysoki, poważny Dominik Piotrowski – w okularach i szarym swetrze, który wyglądał jakby był za duży o dwa rozmiary. Jego głos był spokojny, ale miał w sobie coś, co przyciągało uwagę nawet najbardziej znudzonych uczniów. Kiedy pierwszy raz spojrzał mi prosto w oczy podczas omawiania powstania listopadowego, poczułam dziwne ukłucie w żołądku.

– Hanka, co sądzisz o decyzji Piotra Wysockiego? – zapytał niespodziewanie.

Zaskoczona, zaczęłam mówić – i nagle słowa same płynęły mi z ust. Dominik słuchał uważnie, kiwał głową i zadawał kolejne pytania. Po lekcji podszedł do mnie na korytarzu.

– Masz bardzo ciekawe spojrzenie na historię. Myślałaś kiedyś o studiach humanistycznych?

Zarumieniłam się. W domu nikt nigdy nie pytał mnie o marzenia. Rodzice oczekiwali, że pójdę na medycynę – jak oni. Nawet nie śmiałam myśleć o czymś innym.

Od tamtej pory zaczęliśmy rozmawiać coraz częściej. Dominik opowiadał mi o swoich podróżach autostopem po Europie, o książkach, które czytał nocami i o tym, jak trudno było mu wybrać własną drogę wbrew oczekiwaniom rodziny. Z każdym spotkaniem czułam się coraz bardziej sobą – jakby ktoś wreszcie zobaczył mnie naprawdę.

Wiosną zaproponował mi wspólną wycieczkę rowerową za miasto.

– Chodź, pokażę ci miejsce, gdzie można zapomnieć o wszystkim – powiedział z uśmiechem.

Bałam się. Nigdy nie robiłam niczego bez zgody rodziców. Ale tego dnia postanowiłam zaryzykować. Pojechaliśmy razem przez pola i lasy, aż dotarliśmy nad małe jezioro. Siedzieliśmy na brzegu, patrząc na zachodzące słońce.

– Czego się boisz najbardziej? – zapytał nagle Dominik.

Zamilkłam na chwilę.

– Że nigdy nie będę mogła żyć po swojemu – wyszeptałam.

Dominik ujął moją dłoń.

– Każdy ma prawo do własnej drogi. Nawet jeśli to trudne.

Po powrocie do domu mama czekała na mnie w kuchni. Była wściekła.

– Gdzie byłaś?! Martwiliśmy się z ojcem! Nie możesz tak po prostu znikać!

– Mamo, mam osiemnaście lat! Chcę czasem zrobić coś dla siebie!

– Dla siebie? Myślisz tylko o sobie! My pracujemy dniami i nocami, żebyś miała wszystko! A ty… – jej głos drżał ze złości i rozczarowania.

Wybiegłam do swojego pokoju i rzuciłam się na łóżko. Płakałam długo, czując się winna i niezrozumiana. Przez kolejne dni atmosfera w domu była napięta jak struna. Rodzice nie rozmawiali ze mną prawie wcale.

Tymczasem Dominik coraz częściej pisał do mnie wiadomości:

„Nie poddawaj się. Jesteś silniejsza niż myślisz.”

Zbliżała się matura. Rodzice naciskali na medycynę.

– To jedyna rozsądna droga – powtarzał ojciec.

Ale ja już wiedziałam, że nie chcę żyć cudzymi marzeniami. Złożyłam papiery na historię sztuki w Krakowie – bez ich wiedzy.

Kiedy przyszły wyniki rekrutacji, serce waliło mi jak młotem. Dostałam się! Chciałam podzielić się tą radością z rodzicami, ale bałam się ich reakcji. Wieczorem zebrałam się na odwagę.

– Mamo, tato… Nie idę na medycynę. Zdałam na historię sztuki.

Zapadła cisza tak gęsta, że aż bolało mnie gardło.

– Zawiodłaś nas – powiedziała cicho mama.

Ojciec wyszedł bez słowa z pokoju.

Przez kilka tygodni żyliśmy obok siebie jak obcy ludzie. Dominik był wtedy moim jedynym wsparciem.

– Chodź ze mną w podróż po Europie – zaproponował pewnego dnia. – Zobaczysz świat innymi oczami.

Wahałam się długo. Bałam się zostawić wszystko za sobą, ale jeszcze bardziej bałam się zmarnować swoje życie na spełnianie cudzych oczekiwań.

Spakowałam plecak i wyjechałam z Dominikiem autostopem przez Czechy, Austrię aż do Włoch. Spaliśmy pod namiotem, jedliśmy tanie kanapki i rozmawialiśmy godzinami o wszystkim: o marzeniach, lękach i przyszłości. Po raz pierwszy czułam się wolna i szczęśliwa.

Po powrocie do Polski rodzice powoli zaczęli akceptować mój wybór. Mama przyznała kiedyś nieśmiało:

– Może rzeczywiście powinnaś żyć po swojemu…

Dziś wiem, że ta podróż była początkiem mojego prawdziwego życia. Czasem jeszcze boję się przyszłości i tego, czy nie zawiodę najbliższych… Ale czy można być szczęśliwym, jeśli nie jest się sobą? Czy warto poświęcać swoje marzenia dla cudzych oczekiwań? Może każdy z nas musi kiedyś odważyć się na własną podróż.