Nowa szansa: Druga strona ciszy
– Janiu, idziesz do domu? – głos Kasi rozbrzmiał w pustawym już biurze, a jej wypielęgnowane paznokcie wystukiwały nerwowy rytm na blacie mojego biurka. Spojrzałam na nią, próbując się uśmiechnąć, choć w środku czułam tylko ciężar. – Nie, jeszcze zostanę. Mąż ma po mnie podjechać – skłamałam bez mrugnięcia okiem. Kasia wzruszyła ramionami, poprawiła apaszkę i zniknęła za drzwiami, zostawiając za sobą zapach drogiej perfumy i echo kroków na korytarzu.
Zostałam sama. W biurze panowała cisza, którą przerywał tylko szum komputerów i odległe odgłosy miasta za oknem. Pracownicy jeden po drugim opuszczali budynek, a ja siedziałam przy biurku, udając, że coś jeszcze robię. Tak naprawdę nie miałam dokąd wracać. Mój dom od miesięcy nie był już domem. Był miejscem, gdzie milczenie bolało bardziej niż najgorsze słowa.
Przez szybę widziałam, jak Kasia wsiada do swojego czerwonego auta i odjeżdża. Zazdrościłam jej tej lekkości, z jaką poruszała się po świecie. Ja czułam się jak cień samej siebie. Ostatnio coraz częściej łapałam się na tym, że nie poznaję kobiety w lustrze – zmęczone oczy, przygaszona cera, usta zaciśnięte w cienką linię.
Wyciągnęłam telefon i spojrzałam na ekran. Żadnej wiadomości od Marka. Ostatnio coraz częściej wracał późno, tłumacząc się pracą. Przestałam już pytać. Przestałam nawet wierzyć w jego odpowiedzi. W głowie kołatały mi się słowa, których nigdy nie wypowiedziałam na głos: „On mnie zdradza”.
Wstałam powoli, zebrałam rzeczy i wyszłam z biura jako ostatnia. Na ulicy powietrze było ciężkie od wilgoci i spalin. Przystanęłam na chwilę, patrząc na światła miasta. Zastanawiałam się, czy gdybym teraz zniknęła, ktoś by to zauważył.
Do domu wróciłam pieszo. Każdy krok odbijał się echem w mojej głowie. W klatce schodowej spotkałam sąsiadkę, panią Zofię. – Dobry wieczór, pani Janino – powiedziała cicho, jakby bała się zakłócić ciszę tego miejsca. Odpowiedziałam skinieniem głowy i weszłam do mieszkania.
W środku panował chłód. Marek zostawił na stole kartkę: „Będę późno. Nie czekaj z kolacją”. Westchnęłam ciężko i usiadłam przy stole. Przez chwilę patrzyłam na swoje dłonie – kiedyś delikatne, teraz spracowane i szorstkie od codziennych obowiązków.
Telefon zadzwonił nagle, wyrywając mnie z zamyślenia. To była moja córka, Ola. – Mamo, wszystko w porządku? – zapytała z troską w głosie. – Tak, kochanie – skłamałam po raz kolejny tego dnia. Ola mieszkała w Krakowie, miała swoje życie, narzeczonego i plany na przyszłość. Nie chciałam jej martwić.
Po rozmowie długo siedziałam w ciemności. W głowie przewijały się obrazy z przeszłości: ślub z Markiem w małym kościele pod Warszawą, narodziny Oli, wspólne wakacje nad morzem… Kiedy to wszystko zaczęło się psuć? Kiedy przestaliśmy być rodziną?
Następnego dnia w pracy byłam rozkojarzona. Kasia zauważyła to od razu. – Coś się stało? – zapytała szeptem podczas przerwy na kawę. – Nic takiego – odpowiedziałam wymijająco. Ale ona nie dała za wygraną.
– Janiu, znam cię nie od dziś. Jeśli chcesz pogadać… – urwała i spojrzała mi prosto w oczy.
Poczułam napływające łzy i szybko odwróciłam wzrok. – Dziękuję, Kasiu… Może kiedyś.
Wieczorem Marek wrócił późno. Pachniał obcymi perfumami i miał na sobie nową koszulę, której nigdy wcześniej nie widziałam. Usiadł naprzeciwko mnie przy stole i przez chwilę milczeliśmy.
– Marek… – zaczęłam niepewnie.
– Co? – rzucił oschle.
– Czy ty… czy ty masz kogoś? – zapytałam cicho.
Spojrzał na mnie z irytacją, potem wzruszył ramionami. – Nie wiem, czego oczekujesz po tylu latach… Może powinniśmy sobie dać spokój.
Te słowa uderzyły mnie mocniej niż jakikolwiek krzyk czy awantura. Poczułam się nagle bardzo stara i bardzo samotna.
Przez kolejne dni żyłam jak w letargu. W pracy byłam tylko ciałem, duszą błądziłam gdzieś daleko. Kasia próbowała mnie wyciągnąć na kawę, ale odmawiałam.
Pewnego wieczoru zadzwoniła Ola. – Mamo, przyjadę do ciebie na weekend – oznajmiła stanowczo.
Kiedy Ola weszła do mieszkania, rzuciła mi się na szyję i długo płakałyśmy razem. W końcu powiedziałam jej prawdę o Marku.
– Mamo, nie możesz tak żyć! Zasługujesz na coś więcej! – mówiła ze łzami w oczach.
Po jej wyjeździe długo myślałam nad jej słowami. Czy naprawdę zasługuję na coś więcej? Czy mam jeszcze prawo do szczęścia?
Któregoś dnia po pracy Kasia znów zaproponowała kawę. Tym razem zgodziłam się.
– Janiu, wiem przez co przechodzisz – zaczęła delikatnie. – Sama byłam kiedyś w podobnej sytuacji. To boli… Ale życie nie kończy się na jednym człowieku.
Rozmawiałyśmy długo o wszystkim: o straconych marzeniach, o lękach i nadziejach. Poczułam ulgę – pierwszy raz od miesięcy ktoś mnie wysłuchał bez oceniania.
Wróciwszy do domu spojrzałam w lustro i zobaczyłam kobietę zmęczoną, ale gotową na zmianę.
Kilka dni później podjęłam decyzję: wyprowadzam się od Marka. Wynajęłam małe mieszkanie na obrzeżach miasta. Było skromne, ale moje własne.
Ola przyjechała pomóc mi z przeprowadzką. Śmiałyśmy się razem z drobnych rzeczy: starych zdjęć, zapomnianych książek i kubków bez uszek.
Pierwszej nocy w nowym mieszkaniu długo nie mogłam zasnąć. Siedziałam przy oknie z kubkiem herbaty i patrzyłam na światła miasta.
Czułam strach przed przyszłością, ale też dziwną ulgę i nadzieję.
Czy to jest ta nowa szansa? Czy potrafię jeszcze być szczęśliwa?
Może czasem trzeba wszystko stracić, żeby odnaleźć siebie na nowo? Jak myślicie?