Miłość na krawędzi: Historia Ronii, która wybrała bycie kochanką

– Ronia, co ty wyprawiasz? – zapytałam szeptem, kiedy zobaczyłam ją na przyjęciu u naszej wspólnej znajomej. Stała przy oknie, z kieliszkiem czerwonego wina, w sukience tak obcisłej i eleganckiej, że ledwo ją poznałam. Jeszcze kilka miesięcy temu śmiała się, że szpilki to narzędzie tortur wymyślone przez mężczyzn, a teraz… wyglądała jak ktoś zupełnie inny.

– Cześć, Lena – odpowiedziała cicho, nie patrząc mi w oczy. Jej głos był inny niż zwykle – nie było w nim tej pewności siebie, którą zawsze podziwiałam. Zamiast tego wyczułam w nim nutę niepokoju i smutku.

Przyjęcie trwało w najlepsze, a ja nie mogłam oderwać od niej wzroku. Ronia zawsze była duszą towarzystwa – śmiała się najgłośniej, tańczyła najdłużej, opowiadała najzabawniejsze historie. Dziś jednak była jak cień samej siebie. Coś się stało i czułam, że muszę się dowiedzieć co.

Po godzinie wyszłyśmy na balkon. Było zimno, ale Ronia nawet nie drgnęła, kiedy wiatr rozwiał jej starannie ułożone włosy.

– Lena… – zaczęła i zacięła się na chwilę. – Zakochałam się.

Zamarłam. Ronia od lat była sama, po bolesnym rozstaniu z chłopakiem, który zdradził ją z jej najlepszą przyjaciółką. Przysięgała wtedy, że już nigdy nikomu nie zaufa.

– To chyba dobrze? – zapytałam ostrożnie.

– Nie wtedy, kiedy on ma żonę i dwójkę dzieci – odpowiedziała cicho.

Poczułam, jak coś ściska mnie w środku. Przez chwilę nie wiedziałam co powiedzieć. W głowie miałam tysiąc myśli: jak mogła? Dlaczego? Przecież to nie ona! Ale widziałam jej twarz – pełną bólu i tęsknoty.

– Ronia… przecież ty zawsze mówiłaś… – zaczęłam.

– Wiem – przerwała mi gwałtownie. – Wiem, co mówiłam. Ale życie jest inne niż nasze zasady. Poznałam go przypadkiem w kawiarni. Zaczęliśmy rozmawiać o książkach, potem o życiu. Był taki… inny. Słuchał mnie naprawdę. I zanim się zorientowałam, już byłam zakochana.

Milczałyśmy przez chwilę. Słyszałam tylko szum ulicy i jej przyspieszony oddech.

– A on? Co on mówi? – zapytałam w końcu.

– Że mnie kocha. Że jestem dla niego wszystkim. Ale nie może zostawić rodziny… Przynajmniej na razie.

Wiedziałam, że powinnam ją przekonać, żeby to skończyła. Że powinnam powiedzieć jej o cierpieniu żony tego mężczyzny, o dzieciach… Ale widziałam jej oczy – pełne łez i nadziei zarazem.

– Ronia, przecież ty zasługujesz na coś więcej – powiedziałam cicho.

Uśmiechnęła się smutno.

– Może tak. Ale czy to znaczy, że mam zrezygnować z jedynej rzeczy, która daje mi szczęście?

Nie wiedziałam co odpowiedzieć.

Od tamtej rozmowy minęły tygodnie. Ronia coraz bardziej zamykała się w sobie. Spotykałyśmy się rzadziej, a kiedy już się widziałyśmy, była rozkojarzona i smutna. Czasem dzwoniła do mnie w środku nocy i płakała do słuchawki:

– Lena, ja już nie mogę tak żyć… On obiecał, że odejdzie od żony… Ale potem wraca do domu i wszystko zaczyna się od nowa…

Słuchałam jej łez i czułam bezsilność. Próbowałam ją pocieszać, ale wiedziałam, że nic nie zmieni faktu, że wybrała życie w cieniu. Że codziennie musi udawać przed światem i samą sobą.

Pewnego dnia zadzwoniła do mnie z płaczem:

– Lena, ona się dowiedziała… Jego żona wie o wszystkim! – krzyczała przez telefon.

Pojechałam do niej natychmiast. Siedziała na podłodze w swoim mieszkaniu, otoczona pustymi butelkami po winie i chusteczkami. Była roztrzęsiona.

– Co teraz będzie? – spytałam ostrożnie.

– Nie wiem… On mówił, że wszystko się ułoży… Ale teraz milczy. Nie odbiera ode mnie telefonów…

Przytuliłam ją mocno. Widziałam jak bardzo cierpi.

Minęły kolejne dni pełne niepewności i łez. Ronia przestała wychodzić z domu. Straciła pracę – nie miała siły rano wstać z łóżka. Jej rodzice próbowali do niej dotrzeć, ale ona zamknęła się na wszystkich.

W końcu zadzwonił on. Powiedział jej, że wraca do żony i dzieci. Że nie może ich zostawić.

Ronia była zdruzgotana. Przez kilka tygodni żyła jak cień – nie jadła, nie spała, nie odbierała telefonów nawet ode mnie.

Dopiero po kilku miesiącach zaczęła powoli wracać do życia. Zaczęłyśmy chodzić razem na spacery po Łazienkach Królewskich w Warszawie. Rozmawiałyśmy o wszystkim i o niczym. Widziałam jak bardzo się zmieniła – była bardziej zamknięta w sobie, mniej ufna wobec ludzi.

Pewnego dnia usiadłyśmy na ławce pod wielkim dębem i spojrzała mi prosto w oczy:

– Lena… Czy myślisz, że można jeszcze kiedyś zaufać miłości?

Nie wiedziałam co odpowiedzieć. Widziałam w jej oczach ból i nadzieję zarazem.

Czasem zastanawiam się: czy lepiej kochać i cierpieć czy nigdy nie zaznać prawdziwej miłości? Czy wybory serca zawsze muszą prowadzić do tragedii? Może każdy z nas musi sam znaleźć odpowiedź na to pytanie.