Koszt radości: Cena szczęścia Krzysztofa

Leżałem na kanapie, z zamkniętymi oczami, wsłuchując się w dźwięki mieszkania i miasta za oknem. Przez szczelne szyby docierały do mnie stłumione klaksony, syreny policji lub karetki. W sąsiednim mieszkaniu ktoś się kłócił, gdzieś dzwonił telefon, trzasnęły drzwi. Kiedyś lubiłem tak leżeć i zgadywać, w którym mieszkaniu oglądają telewizję, a w którym się kłócą, na którym piętrze ktoś właśnie wraca do domu. Dziś te dźwięki były jak tło do filmu, w którym gram główną rolę – tylko nie wiem, czy to komedia, czy dramat.

– Krzysiek! – głos matki przebił się przez ścianę. – Znowu leżysz? Ile można? Może byś coś zrobił ze swoim życiem?

Otworzyłem oczy i spojrzałem na sufit. Miałem trzydzieści cztery lata i mieszkałem z matką w dwupokojowym mieszkaniu na Bródnie. Pracowałem dorywczo jako kurier, czasem dorabiałem na budowie. Po studiach na Politechnice Warszawskiej miałem być kimś – inżynierem, projektantem, może nawet właścicielem własnej firmy. Zostałem synem swojej matki.

– Zaraz idę do sklepu – odpowiedziałem cicho, choć wiedziałem, że to nie o zakupy jej chodzi.

Matka weszła do pokoju bez pukania. Miała na sobie szlafrok i te same kapcie co zawsze. Jej twarz była zmęczona, oczy podkrążone od nieprzespanych nocy.

– Krzysiek, ja już nie mam siły. Ojciec w grobie się przewraca. Ty taki zdolny chłopak, a siedzisz tu jak więzień.

Zacisnąłem pięści. Ile razy można słuchać tego samego? Ile razy można tłumaczyć, że próbowałem? Że życie nie jest takie proste?

– Mamo, ja naprawdę się staram – powiedziałem z trudem.

– Starasz się? – prychnęła. – Gdzie ta twoja dziewczyna? Ta… jak jej tam… Magda? Znowu cię zostawiła?

Nie odpowiedziałem. Magda odeszła pół roku temu. Miała dość mojego wiecznego niezdecydowania, braku planów i marzeń, które nigdy nie zamieniały się w czyny.

Wstałem i wyszedłem z mieszkania. Na klatce schodowej spotkałem sąsiadkę z naprzeciwka – panią Zofię. Uśmiechnęła się smutno.

– Dzień dobry, Krzysiu. Jak tam mama?

– Dziękuję, jakoś się trzyma.

– A ty? – zapytała cicho.

Nie wiedziałem, co odpowiedzieć. Czy ktoś jeszcze pytał mnie o to w ostatnich latach?

Wyszedłem na ulicę. Warszawa była szara i zimna. Przechodziłem obok kiosku, gdzie zawsze kupowałem gazetę dla ojca. Teraz kiosk był zamknięty na głucho. Wszystko się zmieniało, tylko ja stałem w miejscu.

Zadzwonił telefon. To był Tomek – mój przyjaciel ze studiów.

– Krzysiek! Stary, mam dla ciebie propozycję. Praca w Gdańsku, dobrze płatna. Znam szefa firmy budowlanej, szukają kogoś z twoimi umiejętnościami. Co ty na to?

Serce mi zabiło mocniej. Praca w Gdańsku? Nowe miasto, nowy start… Ale co z matką?

– Tomek… Nie wiem…

– Krzysiek, ile jeszcze będziesz się męczył? Masz trzydzieści cztery lata! Przyjedź chociaż na rozmowę.

Obiecałem, że się zastanowię.

Wieczorem usiadłem z matką przy stole. Jadła powoli zupę pomidorową.

– Mamo…

Spojrzała na mnie podejrzliwie.

– Co znowu?

– Dostałem propozycję pracy w Gdańsku.

Odłożyła łyżkę.

– I co? Zostawisz mnie tu samą?

Poczułem gulę w gardle.

– Mamo… Ja też chcę żyć…

– A ja nie chcę być sama! – krzyknęła nagle. – Najpierw ojciec odszedł, potem Magda… Teraz ty?

Siedzieliśmy w ciszy przez długą chwilę. W końcu wyszedłem na balkon i zapaliłem papierosa. Patrzyłem na światła miasta i czułem się jak dziecko uwięzione w ciele dorosłego mężczyzny.

Następnego dnia zadzwoniła Magda.

– Cześć, Krzysiek… Słyszałam od Tomka o tej pracy w Gdańsku. Jedź tam. Zasługujesz na coś więcej niż to mieszkanie i wieczne pretensje matki.

– Nie mogę jej zostawić samej…

– A siebie możesz zostawić? – zapytała cicho.

Nie miałem odpowiedzi.

Przez kolejne dni chodziłem jak cień. Matka udawała, że wszystko jest po staremu, ale widziałem jej lęk i żal w oczach. Ja też się bałem – bałem się zmiany, bałem się samotności matki i własnej porażki.

W końcu spakowałem walizkę. Matka płakała bezgłośnie na kanapie.

– Wrócę za miesiąc – obiecałem. – Może ciocia Basia będzie ci pomagać…

Nie odpowiedziała. Wyszedłem z mieszkania i poczułem ulgę pomieszaną z winą.

W pociągu do Gdańska patrzyłem przez okno na mijane pola i lasy. Myślałem o tym wszystkim, co zostawiłem za sobą – dzieciństwo na Bródnie, ojca czytającego gazetę przy kuchennym stole, matkę krzątającą się po domu… I o tym wszystkim, czego jeszcze nie przeżyłem.

Czy naprawdę można być szczęśliwym bez poczucia winy? Czy wolność zawsze kosztuje tyle łez? Może każdy z nas musi kiedyś wybrać między sobą a tymi, których kocha najbardziej.