Kolacja u mnie w domu: Opowieść o miłości wystawionej na próbę przez uprzedzenia i oczekiwania

— Joanna, serio? Znowu on przyniósł gotowe pierogi? — głos Marty przeciął powietrze jak nóż. Siedzieliśmy wszyscy przy moim małym stole w kuchni, a zapach podsmażanej cebuli mieszał się z nieprzyjemnym napięciem. Spojrzałam na Władka, który z uśmiechem rozpakowywał plastikowe pudełko z pierogami z pobliskiej garmażerii. Chciałam coś powiedzieć, obronić go, ale słowa ugrzęzły mi w gardle.

— Może następnym razem zamówimy pizzę? — rzucił ironicznie Tomek, popijając piwo. Wszyscy się zaśmiali, tylko ja poczułam, jak robi mi się gorąco na twarzy. Władek udawał, że nie słyszy, ale widziałam, jak jego dłoń lekko drży, gdy nakładał pierogi na talerze.

Od kilku miesięcy próbowałam zbudować z nim coś prawdziwego. Poznaliśmy się przypadkiem na przystanku tramwajowym — on spóźnił się do pracy, ja zgubiłam rękawiczkę. Pomógł mi jej szukać, a potem zaprosił na kawę. Był inny niż wszyscy mężczyźni, których znałam: cichy, trochę nieśmiały, ale zawsze obecny. Nie miał samochodu, nie zarabiał kokosów, nie imponował znajomym gadżetami. Ale przy nim czułam się bezpieczna.

Moje przyjaciółki jednak widziały to inaczej. — Joasia, zasługujesz na kogoś, kto cię zabierze do restauracji, a nie przynosi gotowce! — powtarzała Marta. — On nawet nie potrafi ugotować zupy!

Z początku śmiałam się z tych żartów. Ale im częściej je słyszałam, tym bardziej zaczynały we mnie kiełkować wątpliwości. Czy naprawdę powinnam być z kimś takim? Czy nie zasługuję na więcej? Czy miłość to tylko romantyczne gesty i wspólne gotowanie?

Tamtego wieczoru, gdy wszyscy wyszli, zostałam z Władkiem w kuchni. Sprzątałam talerze, a on stał oparty o framugę drzwi.

— Przepraszam — powiedział cicho. — Chciałem, żeby było miło. Wiem, że twoi znajomi mnie nie lubią.

Zatrzymałam się w pół ruchu. — To nieprawda — skłamałam. Ale przecież wiedziałam, że ma rację.

— Może nie pasuję do twojego świata — dodał po chwili. — Może powinienem przestać przychodzić.

Poczułam ból w sercu. Przecież nie chciałam go stracić. Ale czy byłam gotowa walczyć o nas?

W nocy długo nie mogłam zasnąć. Przewracałam się z boku na bok, analizując każde słowo przyjaciół i każde spojrzenie Władka. Przypomniałam sobie dzieciństwo — mama zawsze powtarzała, że najważniejsze to być sobą i słuchać serca. Ale czy moje serce nie było już zagłuszone przez cudze głosy?

Następnego dnia zadzwoniła do mnie mama.

— Joasiu, jak tam kolacja? — zapytała pogodnie.

— Dobrze… — zawahałam się. — Władek przyniósł pierogi.

— I co z tego? — roześmiała się. — Twój ojciec przez trzydzieści lat nie ugotował nawet jajka na twardo! Ale zawsze był przy mnie, kiedy tego potrzebowałam.

Poczułam ulgę. Może nie wszystko musi być idealne?

Ale presja nie znikała. W pracy koleżanki opowiadały o swoich partnerach: jeden kupił mieszkanie, drugi zabrał na weekend do Zakopanego. Ja milczałam. Czułam się gorsza. Wieczorami patrzyłam na Władka i zastanawiałam się, czy kiedyś będzie mógł mi dać to wszystko.

Pewnego dnia zaprosiłam go na spacer po Starym Mieście. Było zimno, śnieg skrzypiał pod butami.

— Władek… — zaczęłam niepewnie. — Czy ty czujesz się ze mną szczęśliwy?

Spojrzał na mnie zaskoczony.

— Oczywiście. Ale mam wrażenie, że ty coraz mniej.

Zamilkłam. Nie chciałam go ranić.

— Wiesz… — dodał po chwili. — Ja nie mam wiele do zaoferowania. Ale mogę być przy tobie zawsze. Czy to wystarczy?

Łzy napłynęły mi do oczu. Przypomniałam sobie wszystkie chwile, kiedy był przy mnie: gdy zachorowałam, gdy płakałam po kłótni z Martą, gdy zgubiłam pracę. Nigdy nie narzekał, nie oceniał. Po prostu był.

Wróciłam do domu i długo patrzyłam w lustro. Kim jestem? Czy naprawdę chcę żyć według cudzych oczekiwań?

Wieczorem zadzwoniła Marta.

— Joasia, idziemy jutro na sushi? — zapytała beztrosko.

— Nie mogę — odpowiedziałam stanowczo. — Spędzam wieczór z Władkiem.

— Znowu on? — westchnęła.

— Tak. Bo przy nim jestem sobą.

Po raz pierwszy od dawna poczułam spokój.

Dziś wiem, że miłość to nie drogie kolacje ani imponujące gesty. To codzienność — czasem nudna, czasem trudna, ale prawdziwa. Władek nadal przynosi pierogi i czasem gotuje makaron z sosem ze słoika. Ale przy nim czuję się kochana.

Czasem zastanawiam się: ile szczęścia tracimy przez cudze oczekiwania? Czy warto rezygnować z siebie dla akceptacji innych? Może najważniejsze to po prostu być wiernym sobie i temu, co czujemy…