Kiedy serce stygnie: Historia Marty z Wrocławia
– Marta, czy ty mnie jeszcze kochasz? – głos Pawła drżał, choć próbował brzmieć pewnie. Stał w progu naszej sypialni, w ręku trzymał kubek z niedopitą kawą. Spojrzałam na niego, czując jak coś we mnie pęka.
Nie odpowiedziałam od razu. W głowie miałam tysiące myśli, wspomnienia sprzed lat, kiedy jeszcze potrafiliśmy się śmiać bez powodu, kiedy dotyk jego dłoni był dla mnie wszystkim. Teraz czułam tylko chłód. Nie fizyczny – ten byłby łatwiejszy do zniesienia – ale taki, który rozlewa się po duszy i nie pozwala oddychać.
– Nie wiem – wyszeptałam w końcu, spuszczając wzrok. – Chyba już nie.
Paweł westchnął ciężko i wyszedł z pokoju. Usłyszałam, jak zamyka za sobą drzwi do łazienki. Zostałam sama z ciszą, która bolała bardziej niż jakiekolwiek słowa.
To nie stało się nagle. Nasza miłość gasła powoli, jak świeca wypalana przez przeciąg. Najpierw były drobne nieporozumienia – kto ma wyrzucić śmieci, kto zapomniał kupić mleko. Potem pojawiły się ciche dni, kiedy rozmawialiśmy tylko o tym, co konieczne: rachunki, dzieci, praca. W końcu przestaliśmy się dotykać.
Mieszkaliśmy we Wrocławiu, w bloku na Ołbinie. Dwoje dzieci – Zosia i Kuba – były naszym wspólnym projektem, jedynym, co jeszcze nas łączyło. Każdego ranka budziłam się z poczuciem winy i żalu. Patrzyłam na Pawła i zastanawiałam się, kiedy przestaliśmy być dla siebie ważni.
Moja mama powtarzała: „Małżeństwo to nie bajka, Marto. Trzeba umieć wybaczać.” Ale jak wybaczyć zdradę? Bo przecież wiedziałam. Czułam to w kościach, zanim jeszcze zobaczyłam wiadomości na jego telefonie.
Pewnego wieczoru, kiedy Paweł zasnął przed telewizorem, wzięłam jego telefon do ręki. Hasło znałam od dawna – nie miał przede mną tajemnic. Przynajmniej tak myślałam. Przewijałam wiadomości i nagle zobaczyłam jej imię: Aneta. „Tęsknię za tobą”, „Nie mogę się doczekać jutra”. Serce mi zamarło.
Nie zrobiłam awantury. Nie krzyczałam. Po prostu zamknęłam oczy i poczułam, jak coś we mnie umiera.
Następnego dnia zachowywałam się normalnie. Przygotowałam śniadanie dzieciom, odprowadziłam Zosię do przedszkola, a potem poszłam do pracy. Pracowałam jako księgowa w małej firmie transportowej na Krzykach. Liczby były moją ucieczką – przewidywalne, logiczne, bezpieczne.
W pracy nikt nie wiedział o moich problemach. Śmiałam się z koleżankami z działu kadr, piłam kawę z panem Markiem z magazynu. Tylko czasem łapałam się na tym, że patrzę przez okno i zastanawiam się, jakby to było zacząć wszystko od nowa.
Wieczorami wracałam do domu i grałam swoją rolę: żony, matki, gospodyni. Paweł coraz częściej wychodził „na siłownię” albo „do kolegi”. Zosia pytała: „Mamo, czemu tata jest smutny?” Odpowiadałam wymijająco.
Wszystko zmieniło się pewnego piątkowego wieczoru. Paweł wrócił późno i był wyraźnie pod wpływem alkoholu. Dzieci już spały. Usiadł naprzeciwko mnie przy kuchennym stole.
– Marta… Ja już tak nie mogę – powiedział cicho. – Przepraszam cię za wszystko.
Spojrzałam mu prosto w oczy pierwszy raz od miesięcy.
– To koniec? – zapytałam spokojnie.
Skinął głową.
Nie płakałam tej nocy. Siedziałam na balkonie i patrzyłam na światła miasta. Czułam ulgę i strach jednocześnie. Co teraz? Jak powiedzieć dzieciom? Jak powiedzieć mamie?
Mama była wściekła.
– Rozwód?! Co ty sobie myślisz?! Dzieci będą cierpieć! – krzyczała przez telefon.
– Mamo, ja już nie mogę…
– A Paweł? Przecież to dobry chłopak! Każdemu może się zdarzyć…
– Nie każdemu, mamo – przerwałam jej stanowczo.
Zosia płakała przez tydzień. Kuba zamknął się w sobie i przestał mówić do ojca. Ja próbowałam być silna dla nich wszystkich, ale nocami leżałam w łóżku i czułam się jak wrak człowieka.
W pracy zaczęły się plotki. Ktoś widział Pawła z Anetą w galerii handlowej. Koleżanki patrzyły na mnie ze współczuciem albo ciekawością.
– Marta, dasz radę – mówiła Magda z kadr. – Jesteś silniejsza niż myślisz.
Ale ja nie czułam się silna. Czułam się pusta.
Pewnego dnia po pracy poszłam nad Odrę. Usiadłam na ławce i patrzyłam na wodę. Obok mnie usiadła starsza kobieta.
– Ciężki dzień? – zapytała z uśmiechem.
Skinęłam głową.
– Wie pani… czasem trzeba pozwolić sobie na smutek – powiedziała cicho. – Ale potem trzeba wstać i iść dalej.
Te słowa zapadły mi w pamięć.
Zaczęłam powoli odbudowywać swoje życie. Zapisałam się na jogę, zaczęłam spotykać się z przyjaciółkami z liceum. Zosia i Kuba powoli przyzwyczajali się do nowej rzeczywistości.
Paweł próbował wrócić po kilku miesiącach.
– Marta… Popełniłem błąd… Aneta mnie zostawiła… Może moglibyśmy spróbować jeszcze raz?
Patrzyłam na niego długo.
– Przepraszam, Pawle. Już nie potrafię ci zaufać.
Odszedł bez słowa.
Dziś jestem inną kobietą niż wtedy. Nadal boję się przyszłości, ale wiem jedno: zasługuję na szczęście.
Czasem zastanawiam się: ile razy można zacząć od nowa? Czy serce naprawdę potrafi wybaczyć wszystko? Co wy o tym myślicie?