Cień Obietnic: Historia Marty z Warszawy

– Marta, gdzie byłaś?! – głos Pawła rozbrzmiał w przedpokoju, zanim zdążyłam zdjąć buty. Drżałam, czując jak pot spływa mi po plecach. Znowu wróciłam za późno. Znowu.

– Byłam tylko w sklepie, Paweł – odpowiedziałam cicho, starając się nie patrzeć mu w oczy. – Chciałam kupić coś na kolację.

– Sklep jest dwie ulice stąd! – krzyknął, a ja poczułam znajome ukłucie w żołądku. – Myślisz, że nie wiem, co robisz? Że spotykasz się z kimś za moimi plecami?

Chciałam zaprzeczyć, wyjaśnić, że to tylko kolejka była długa, że pani w kasie nie mogła znaleźć kodu na pomidory. Ale wiedziałam, że to nie ma znaczenia. W jego oczach już byłam winna.

Zamknęłam oczy i przez chwilę próbowałam sobie przypomnieć, kiedy ostatni raz czułam się bezpieczna we własnym domu. Może wtedy, gdy jeszcze byliśmy narzeczeństwem i Paweł przynosił mi kawę do łóżka? Może wtedy, gdy śmialiśmy się z głupich żartów podczas spacerów po Łazienkach? Wszystko to wydawało się teraz snem, który ktoś mi brutalnie odebrał.

– Nie mam nikogo poza tobą – wyszeptałam, ale on już odwrócił się na pięcie i trzasnął drzwiami do salonu. Zostałam sama w przedpokoju, z torbą zakupów i sercem bijącym jak oszalałe.

Wieczorem siedziałam przy stole, krojąc warzywa na sałatkę. Słyszałam, jak Paweł rozmawia przez telefon z matką. Jego głos był czuły, spokojny. Dla niej zawsze miał dobre słowo. Dla mnie – coraz rzadziej.

– Mamo, Marta znowu wróciła późno – mówił. – Nie wiem już, co mam robić. Może powinnaś z nią porozmawiać?

Zacisnęłam dłonie na nożu. Wiedziałam, co to znaczy. Jutro zadzwoni teściowa i zacznie swoje: „Marto, powinnaś bardziej dbać o dom. Paweł tyle pracuje, a ty tylko siedzisz w domu”.

Nikt nie wiedział, ile kosztuje mnie każdy dzień. Każda rozmowa z Pawłem była jak stąpanie po cienkim lodzie. Każdy uśmiech – wymuszony. Każda noc – bezsenna.

Moja mama mieszkała na drugim końcu Warszawy. Rzadko się widywałyśmy. Odkąd wyszłam za Pawła, dystans między nami rósł z każdym miesiącem. On nie lubił mojej rodziny. Twierdził, że mnie psują, że podburzają przeciwko niemu.

Pewnego dnia zadzwoniła do mnie siostra.

– Marta, co się dzieje? – zapytała bez ogródek. – Mama mówiła, że nie odbierasz telefonów.

– Jestem zmęczona – skłamałam. – Dużo pracy w domu.

– Przestań – przerwała mi ostro. – Wiem, że coś jest nie tak. Przyjedź do nas na weekend. Odpoczniesz.

Chciałam powiedzieć „tak”, ale wiedziałam, że Paweł się nie zgodzi. Już raz próbowałam wyjechać do rodziny na kilka dni – skończyło się awanturą i trzema dniami milczenia.

– Nie mogę – powiedziałam cicho.

– Marta…

Rozłączyłam się pierwsza. Potem długo płakałam w łazience, żeby Paweł nie słyszał.

Czasem myślałam o tym, żeby odejść. Spakować walizkę i po prostu wyjść. Ale gdzie miałabym pójść? Do mamy? Do siostry? Przecież wszyscy by pytali: „Co się stało?”. A ja nie umiałabym odpowiedzieć.

Paweł nigdy mnie nie uderzył. Ale jego słowa raniły bardziej niż pięści. „Jesteś nikim”, „Nikt cię nie zechce”, „Beze mnie sobie nie poradzisz”. Powtarzał to tak często, że zaczęłam w to wierzyć.

Pewnego wieczoru usiadłam przy oknie i patrzyłam na światła miasta. Warszawa tętniła życiem, a ja czułam się martwa w środku.

Nagle usłyszałam trzask drzwi.

– Znowu siedzisz i nic nie robisz? – Paweł stanął nade mną z kubkiem kawy.

– Myślę – odpowiedziałam spokojnie.

– O czym?

– O tym, jak wyglądałoby moje życie bez ciebie.

Zamilkł na chwilę. Spojrzał na mnie tak, jakby zobaczył mnie pierwszy raz od lat.

– Chcesz odejść?

Nie odpowiedziałam. Bałam się własnych słów.

Następnego dnia Paweł był inny. Przyniósł mi kwiaty, zrobił śniadanie. Przepraszał za wszystko: za krzyk, za podejrzenia, za złe słowa. Obiecywał poprawę.

Przez chwilę uwierzyłam, że może jeszcze wszystko da się naprawić.

Ale kilka dni później wszystko wróciło do normy. Kontrola, podejrzenia, ciche dni.

Któregoś ranka obudziłam się z myślą: „Albo teraz coś zmienię, albo już nigdy”.

Zadzwoniłam do siostry.

– Przyjedź po mnie – powiedziałam drżącym głosem. – Muszę wyjść z tego domu.

Nie pytała o szczegóły. Po godzinie stała pod blokiem z samochodem.

Spakowałam tylko najpotrzebniejsze rzeczy: kilka ubrań, dokumenty, zdjęcie z dzieciństwa.

Paweł wrócił wcześniej niż zwykle. Zastał mnie przy drzwiach z walizką.

– Co ty robisz? – zapytał zimno.

– Odchodzę – odpowiedziałam spokojnie.

Przez chwilę myślałam, że mnie zatrzyma. Że zacznie krzyczeć albo błagać o wybaczenie. Ale on tylko wzruszył ramionami i odwrócił się do okna.

Wyszłam bez słowa.

U siostry płakałam przez całą noc. Rano zadzwoniła mama.

– Marto…

Nie pozwoliła mi nic powiedzieć. Po prostu przyjechała i przytuliła mnie mocno.

Przez pierwsze tygodnie czułam się jak intruz we własnym życiu. Bałam się każdego dźwięku telefonu, każdego stukotu na klatce schodowej. Ale powoli zaczęłam oddychać pełną piersią.

Znalazłam pracę w małym biurze rachunkowym na Ochocie. Poznałam ludzi, którzy nie oceniali mnie przez pryzmat przeszłości.

Paweł dzwonił kilka razy. Raz nawet przyszedł pod blok siostry i czekał godzinami w samochodzie. Ale nie otworzyłam mu drzwi.

Najtrudniejsze było wybaczyć sobie samej – za lata milczenia, za strach, za to, że pozwoliłam komuś odebrać mi radość życia.

Dziś wiem jedno: nikt nie ma prawa decydować o moim szczęściu poza mną samą.

Czasem patrzę w lustro i pytam siebie: czy gdybym mogła cofnąć czas, zrobiłabym wszystko inaczej? Czy każda rana była potrzebna, bym mogła nauczyć się kochać siebie?

A Ty? Czy potrafiłbyś odejść od kogoś, kto rani cię każdego dnia?