Babcia, która widziała tylko to, co chciała – prawda zza firanek naszego domu

– Daria, popraw ten obrus, goście zaraz przyjdą! – głos babci Marii przeszył ciszę kuchni jak nóż. Stałam przy oknie, patrząc na szarzejące niebo nad blokami na Pradze. W powietrzu czuć było zapach pieczonego schabu i świeżo wypranych firanek. Babcia krzątała się nerwowo, poprawiając wszystko, co już dawno było idealne.

– Babciu, przecież nikt nie patrzy na obrus – mruknęłam, ale ona już była przy mnie, z tym swoim spojrzeniem, które nie znosiło sprzeciwu.

– W tym domu wszystko musi być jak należy. Nie będę się wstydzić przed sąsiadką! – syknęła, a ja poczułam znajome ukłucie w żołądku. Zawsze chodziło o to, co pomyślą inni. O to, żeby rodzina wyglądała na idealną, nawet jeśli w środku wszystko się sypało.

Mama weszła do kuchni z telefonem przy uchu. – Tak, mamo, już idziemy… – rzuciła do słuchawki i spojrzała na mnie z rezygnacją. Wiedziałyśmy obie, że dziś wieczorem nie będzie miejsca na prawdę.

Goście przyszli punktualnie. Ciocia Jola z mężem, wujek Andrzej z nową partnerką i sąsiadka z naprzeciwka – pani Basia, która zawsze wiedziała wszystko o wszystkich. Babcia rozkwitła. Opowiadała o moich sukcesach w liceum, o tym, jak mama dostała awans w pracy, nawet o tym, jak tata – choć nie mieszkał z nami od lat – „wciąż jest wzorem ojca”. Siedziałam przy stole jak manekin, słuchając tych bajek.

– Daria to taka zdolna dziewczyna! – chwaliła się babcia. – Zawsze pomaga w domu, nigdy nie sprawia problemów.

Zacisnęłam dłonie na kolanach. Chciałam krzyknąć: „Babciu, nie znasz mnie! Nie wiesz, że płaczę po nocach, że boję się przyszłości!” Ale milczałam. Tak jak zawsze.

Po kolacji babcia zebrała naczynia i poszła do kuchni. Poszłam za nią. Stała przy zlewie, szorując talerze z taką siłą, jakby chciała zetrzeć z nich całą prawdę naszego życia.

– Czemu zawsze musisz udawać? – zapytałam cicho.

Zamarła. Odwróciła się powoli, patrząc na mnie z mieszaniną gniewu i… strachu?

– O czym ty mówisz?

– O tym wszystkim. O tacie, który nas zostawił. O mamie, która płacze po nocach. O mnie… Babciu, ja nie jestem taka idealna. Mam lęki, mam swoje problemy. Nigdy mnie nie pytasz, jak się czuję.

Przez chwilę myślałam, że mnie uderzy. Ale ona tylko opuściła ręce i usiadła ciężko na stołku.

– Daria… Ja… Ja nie umiem inaczej. Gdy byłam młoda, wszystko musiało być perfekcyjne. Mój ojciec pił, matka płakała po kątach. Sąsiedzi plotkowali. Przysięgłam sobie wtedy, że moja rodzina będzie inna. Że nikt nie zobaczy naszej słabości.

Usiadłam obok niej. Po raz pierwszy zobaczyłam w niej nie twardą kobietę z żelaza, ale kogoś bardzo samotnego.

– Ale my też jesteśmy ludźmi – powiedziałam cicho. – Chcemy być kochani tacy, jacy jesteśmy. Nawet jeśli czasem się boimy albo popełniamy błędy.

Babcia spojrzała na mnie ze łzami w oczach. – Myślisz, że ktoś by nas wtedy zaakceptował?

Wróciłyśmy do salonu w ciszy. Goście już wychodzili. Pani Basia rzuciła jeszcze przez ramię: – Jak zwykle u was wszystko perfekcyjnie! – a ja poczułam ukłucie żalu.

Tej nocy długo nie mogłam zasnąć. Słyszałam cichy płacz babci za ścianą i wiedziałam już, że jej duma to tylko maska chroniąca przed światem.

Od tamtej pory próbuję rozmawiać z nią inaczej. Czasem pozwala sobie na szczerość – opowiada o swoim dzieciństwie, o strachu przed biedą i samotnością. Nadal trudno jej przyznać się do słabości, ale już nie udaje tak bardzo.

Zastanawiam się często: ile jeszcze rodzin żyje za takimi firankami pozorów? Czy naprawdę musimy udawać przed światem kogoś innego? Może czasem wystarczy po prostu być sobą i pozwolić sobie na odrobinę niedoskonałości?