Obiad na kredyt: Jak Jozek nauczył mnie, że zaufanie ma swoją cenę
– Stary, ratuj mnie, bo nie mam już siły – usłyszałem głos Jozka, zanim jeszcze zdążyłem powiesić kurtkę na haczyku w szatni. Był poniedziałek, szaro i zimno, a ja miałem wrażenie, że cały świat waży mi się na barkach. Jozek stał przy automacie z kawą, nerwowo obracając w palcach zużytą kartę do stołówki. – Wiesz, jak jest… dzieci chore, żona straciła robotę, a ja już nie mam czym zapłacić za obiad. Pożyczysz mi na tydzień? Oddam w piątek, przysięgam na wszystko.
Znałem Jozka od lat. Razem zaczynaliśmy w tej fabryce, razem piliśmy pierwsze piwo po nocnej zmianie. Był jednym z tych ludzi, którym ufa się bez zastanowienia. Przynajmniej tak mi się wydawało. Westchnąłem ciężko i wyciągnąłem portfel. – Ile ci potrzeba? – spytałem, choć już wiedziałem, że nie chodzi tylko o pieniądze. Chodziło o coś więcej – o zaufanie, o solidarność, o to niewidzialne porozumienie między ludźmi, którzy codziennie razem walczą z tym samym systemem.
Dałem mu pieniądze. Nawet nie zapisałem sobie ile dokładnie – przecież to Jozek. Przez cały tydzień widziałem go w stołówce, jak z uśmiechem zamawiał drugie danie i kompot. Czasem nawet stawiał kawę innym chłopakom z brygady. W piątek podszedłem do niego po wypłacie. – Słuchaj, Jozek… – zacząłem niepewnie. – Oddasz mi te pieniądze?
Zrobił się czerwony na twarzy i zaczął coś mamrotać pod nosem. – Wiesz co, stary… miałem niespodziewane wydatki… Mały dostał gorączki, musiałem kupić leki… Ale oddam ci w przyszłym tygodniu, słowo harcerza.
Poczułem ukłucie niepokoju. Zawsze byłem naiwny, zawsze wierzyłem ludziom na słowo. Ale coś w jego oczach kazało mi się zastanowić. Przez następne dni unikał mnie wzrokiem. Przestał siadać ze mną przy stole, zaczął wychodzić na przerwy sam. A ja czułem się coraz bardziej oszukany.
W domu też nie było łatwo. Moja żona Anka zauważyła, że chodzę podenerwowany. – Co się dzieje? – spytała pewnego wieczoru, kiedy dzieci już spały. – Znowu ktoś cię wykorzystał? Ile razy ci mówiłam, żebyś nie był taki dobry dla wszystkich?
Nie chciałem jej przyznać racji. Przecież to tylko pieniądze. Ale prawda była taka, że bolało mnie coś więcej niż strata paru złotych. Bolało mnie to, że ktoś, kogo uważałem za przyjaciela, potraktował mnie jak frajera.
Minęły dwa tygodnie. Jozek dalej unikał rozmów ze mną. W końcu zebrałem się na odwagę i podszedłem do niego podczas przerwy śniadaniowej.
– Słuchaj, Jozek… Nie chodzi już nawet o te pieniądze. Chodzi o to, że czuję się przez ciebie oszukany. Myślałem, że jesteśmy kumplami.
Spojrzał na mnie z wyrzutem.
– Ty nic nie rozumiesz! – wybuchnął nagle. – Ty masz wszystko: żonę, dzieci zdrowe, dom na kredyt, ale przynajmniej własny! A ja? Ja muszę kombinować! Ty nigdy nie byłeś w mojej sytuacji!
Zatkało mnie. Nie wiedziałem co powiedzieć. Przez chwilę patrzyliśmy na siebie w milczeniu.
– Może masz rację – powiedziałem cicho. – Może nigdy nie byłem w takiej sytuacji jak ty. Ale to nie znaczy, że możesz traktować mnie jak bankomat.
Odwrócił się i wyszedł z kantyny bez słowa.
Wieczorem długo nie mogłem zasnąć. Przewracałem się z boku na bok, myśląc o tym wszystkim. Czy naprawdę byłem naiwny? Czy może po prostu chciałem wierzyć, że ludzie są lepsi niż są w rzeczywistości?
Następnego dnia w pracy atmosfera była napięta jak nigdy wcześniej. Chłopaki zaczęli szeptać między sobą. Ktoś widział Jozka jak wychodził wcześniej z pracy bez zgody kierownika. Ktoś inny mówił, że widział go w barze pod Żywcem z jakimiś podejrzanymi typami.
W końcu przyszedł do mnie kierownik zmiany.
– Słuchaj, Tomek… Ty jesteś brygadzistą tej ekipy. Musisz trzymać porządek. Jeśli ktoś robi przekręty albo oszukuje innych pracowników – musisz reagować.
Poczułem się jak zdrajca własnej drużyny. Ale wiedziałem też, że jeśli teraz odpuszczę – stracę szacunek całej brygady.
Po pracy spotkałem Jozka przed bramą fabryki.
– Musimy pogadać – powiedziałem stanowczo.
Patrzył na mnie długo w milczeniu.
– Wiem, co chcesz powiedzieć – mruknął w końcu. – Zawiodłem cię.
– Nie tylko mnie – odpowiedziałem spokojnie. – Zawiodłeś wszystkich.
Westchnął ciężko i spuścił głowę.
– Nie wiem już sam… Może po prostu nie nadaję się do tej roboty…
– To nie robota jest problemem – powiedziałem cicho. – Problem jest tu – wskazałem palcem na jego serce.
Odszedł bez słowa.
Od tamtej pory Jozek coraz rzadziej pojawiał się w pracy. W końcu przestał przychodzić w ogóle. Podobno wyjechał do Niemiec za chlebem.
A ja? Zostałem z poczuciem pustki i rozczarowania. Zrozumiałem wtedy coś ważnego: zaufanie ma swoją cenę i czasem trzeba ją zapłacić bardzo drogo.
Często wracam myślami do tamtej sytuacji i pytam sam siebie: czy można było postąpić inaczej? Czy warto ufać ludziom bezgranicznie? A może czasem trzeba postawić granicę – nawet jeśli boli?