Miłość czy rozsądek? Moja walka o szczęście z człowiekiem, który nie pasował do mojego świata

– Znowu nie przyszedłeś na spotkanie z moimi rodzicami, Adam! – krzyknęłam, czując jak łzy napływają mi do oczu. Stał w przedpokoju, z torbą przewieszoną przez ramię, zmęczony i jakby nieobecny.

– Przepraszam, Aniu. Musiałem odebrać dzieci od Magdy. Nie mogłem ich zostawić samych – odpowiedział cicho, unikając mojego wzroku.

To był już trzeci raz w tym miesiącu. Moja mama patrzyła na mnie z wyrzutem, tata milczał, a ja czułam się rozdarta na pół. Z jednej strony Adam – człowiek, którego pokochałam za jego czułość, poczucie humoru i to, jak potrafił rozmawiać ze mną godzinami o wszystkim i o niczym. Z drugiej – rodzina, która nie mogła zrozumieć, dlaczego wybrałam właśnie jego. „On nie ma stałej pracy, Aniu! Jak zamierzasz z nim żyć?” – powtarzała mama. „Nie możesz wiecznie być tą, która wszystko ciągnie” – dorzucała babcia.

Poznałam Adama cztery lata temu na festiwalu filmowym w Krakowie. Był wtedy świeżo po rozwodzie, mieszkał kątem u kolegi i walczył o prawo do opieki nad dziećmi. Ja miałam stabilną pracę w wydawnictwie, własne mieszkanie i plan na życie. Ale kiedy spojrzał na mnie tymi swoimi szarymi oczami i zapytał: „Chcesz zatańczyć?”, wszystko inne przestało mieć znaczenie.

Przez pierwsze miesiące byliśmy nierozłączni. Spontaniczne wypady nad Wisłę, długie rozmowy do rana i śmiech, który koił moje lęki. Adam był inny niż wszyscy mężczyźni, których znałam – nie udawał kogoś, kim nie jest. Był szczery do bólu, czasem aż za bardzo. Szybko jednak okazało się, że życie z nim to nie tylko romantyczne wieczory.

Jego dzieci – Zosia i Michał – pojawiały się u nas coraz częściej. Były cudowne, ale każde spotkanie przypominało mi, że Adam nigdy nie będzie tylko mój. Jego była żona dzwoniła o każdej porze dnia i nocy, a on zawsze rzucał wszystko, by jej pomóc. „To dla dzieci” – tłumaczył. Rozumiałam to, ale czułam się coraz bardziej samotna.

Pewnego wieczoru wróciłam do domu po ciężkim dniu w pracy. W kuchni siedział Adam z Zosią na kolanach i Michałem przy stole. Na kuchence pyrkała zupa pomidorowa – jego specjalność. Przez chwilę poczułam się jak w rodzinie, której zawsze pragnęłam. Ale potem zadzwoniła Magda – była żona Adama. „Adam, musisz przyjechać natychmiast!” – krzyczała przez telefon. Adam spojrzał na mnie przepraszająco i wybiegł z mieszkania.

Zostałam sama z dwójką dzieci, których nie potrafiłam uspokoić. Michał płakał za tatą, Zosia pytała kiedy wróci. Wtedy po raz pierwszy pomyślałam: „Czy ja naprawdę chcę tak żyć?”.

Moja rodzina coraz bardziej naciskała. Mama zaprosiła mnie na kawę i powiedziała: „Aniu, ty zawsze byłaś rozsądna. Dlaczego teraz zachowujesz się tak nierozsądnie? Przecież on cię ciągnie w dół”. Tata milczał, ale widziałam w jego oczach troskę i rozczarowanie.

Adam próbował znaleźć stałą pracę – był na rozmowach w kilku firmach, ale nigdzie go nie przyjęli. „Za stary”, „za mało doświadczenia”, „nie pasuje pan do naszego zespołu” – słyszał w kółko. Coraz częściej widziałam w nim frustrację i bezsilność.

Pewnego dnia przyszłam do domu wcześniej niż zwykle. Adam siedział na kanapie z głową w dłoniach.

– Nie dam rady, Aniu – wyszeptał. – Chciałem być dla ciebie kimś lepszym, ale chyba nigdy mi się nie uda.

Usiadłam obok niego i objęłam go mocno.

– Kocham cię takim, jaki jesteś – powiedziałam cicho.

Ale czy naprawdę tak było? Czy kochałam go wystarczająco mocno, by zrezygnować ze swoich marzeń o stabilności i bezpieczeństwie?

Zaczęliśmy się coraz częściej kłócić o drobiazgi: rachunki, obowiązki domowe, plany na przyszłość. Adam chciał wyjechać do Norwegii za pracą – ja nie chciałam opuszczać Polski i zostawiać wszystkiego za sobą. On marzył o domu pełnym dzieci i śmiechu – ja coraz częściej pragnęłam ciszy i spokoju.

Ostatnia kłótnia była najgorsza.

– Może powinnaś znaleźć sobie kogoś lepszego! – krzyknął Adam. – Kogoś, kto da ci to wszystko, czego ja nie mogę!

– Może masz rację… – odpowiedziałam drżącym głosem.

Tego wieczoru długo patrzyłam w sufit, słuchając ciszy przerywanej tylko tykaniem zegara. Wiedziałam już wtedy, że muszę podjąć decyzję.

Następnego dnia spakowałam kilka rzeczy Adama do torby i położyłam ją przy drzwiach.

– Przepraszam – powiedziałam tylko, kiedy wrócił.

Nie protestował. Ucałował mnie w czoło i wyszedł bez słowa.

Minęły dwa miesiące. Czasem widuję go z dziećmi na placu zabaw pod moim blokiem. Uśmiecha się do mnie smutno i macha ręką.

Często zastanawiam się: czy wybrałam dobrze? Czy serce naprawdę wie lepiej od rozumu? A może czasem trzeba po prostu pogodzić się z tym, że życie nie zawsze daje nam to, czego pragniemy najbardziej?